[ Pobierz całość w formacie PDF ]
a powierzchnia Okrą głego Stawu zmieniła się w taflę lodu.
Lód nie był jeszcze dość mocny, żeby się ślizgać na nim, ale codziennie można go już było łamać przez
rzucanie nań wielkich kamieni. Mnóstwo jasnowłosych chłopczyków i dziewczynek oddawało się tej
zabawie z upodobaniem. Kiedy Jaś z Tonią weszli do parku, chcieli natychmiast skręcić na ścieżkę
wiodącą do Okrągłego Stawu. Ale ich czarna piastunka Aja kazała im najpierw odbyć porządny spacer
dla rozgrzania się i popatrzyła na tablicę u wejścia, na której była naznaczona godzina za mknięcia
parku. Park miał być zamknięty o pół do szóstej. Poczciwa czarna Aja zawsze śmiała się serdecznie, że
tyle białych dzieci jest na świecie, ale tego wieczoru odechciało jej się śmiać na długo.
Dzieci przechadzały się więc z Ają wzdłuż Alei Dzidziusiów, gdy nagle wybiła godzina piąta, a zaraz
potem rozległ się sygnał zamknięcia parku. Aja była zdumiona, bo ani jej przez myśl nie przeszło, że
elfy przemieniły tablicę, żeby wcześniej rozpocząć bal. Za to Jaś i Tonia poznali się na podstępie elfów
od razu. Aja pozwoliła dzieciom pobiec tam i z powrotem do Wyścigowej Góry, bo nie przeczuwała
nawet, jakim wzruszeniem biją serduszka jej wycho wanków. Jaś czuł dobrze, że nigdy nie zdarzy mu
się druga taka sposobność wzięcia udziału w balu elfów. Tonia rozumiała to również i oczy jej pytały
natarczywie: " Czy dziś zostaniesz, Jasiu, w parku? " A Jaś chwytał ustami powietrze i kiwał głową
potakująco. Wtedy Tonia ujęła go za rękę. Ręka Jasia była zimna, ale rączka Toni gorąca. Tonia
pieszczotliwie przytu liła się do brata i owinęła szyję jego własnym szalikiem.
- Boję się, żeby ci nie było zimno - szepnęła z twarzyczką promieniującą radością i wzru szeniem. Ale
Jaś zasępiony milczał. Kiedy już dobiegli do Wyścigowej Góry, Jaś rzekł po cichu:
- Boję się, że Aja mnie stąd widzi, i nie będę mógł zostać tu na noc.
Tonia spojrzała na brata z podziwem. Dzielny Jaś bał się tylko Aji, a nie myślał nawet o tych strasznych
niebezpieczeństwach, które go czekały za chwilę. Zawołała więc głośno:
- Jasiu, biegnijmy, kto będzie prędzej przy bramie!- a cichutko dodała: - Schowaj się za studnię.
I dzieci puściły się pędem przez Dużą Drogę.
Jaś zawsze wyprzedzał Tonię. Ale nigdy jeszcze nie biegł tak szybko jak dzisiaj, pewnie dlatego, żeby
mieć więcej czasu na schowanie się w parku. " Brawo!brawo!" - przyklaski wały jego dzielności
błyszczące oczy Toni. Ale nagle przeszył Tonię ostry, dojmujący lęk. Bohater jej, zamiast się ukryć w
parku, wyleciał jak strzała za bramę - na ulicę. Na ten widok Tonia stanęła jak przygwożdżona do
ziemi; w sercu uczuła chłód i taką pustkę, jakby nagle straciła wszystko, co miała najdroższego na
świecie. I taka pogarda dla Jasia wezbrała w niej, że nawet zapłakać nie była w stanie. A potem
zakipiało w niej tak straszne oburzenie, że bez tchu pomknęła ku studni i ukryła się tam zamiast Jasia.
Aja widziała najpierw Jasia, a pózniej Tonię, biegnących ku wyjściu, i pewna była, że oboje są już na
drodze do domu. Wyszła więc spokojnie za bramę, ani przeczuwając, że Tonia pozostała w parku.
Wczesny zimowy zmrok zaczął osnuwać park cał y i tłumy ludzi cisnęły się ku wyjściu. Wkrótce wyszli
wszyscy, nawet i te dzieci, które zawsze zostają w tyle, a po tem muszą biec, ile sił starczy, żeby
dogonić rodziców czy piastunkę. Ale Tonia nie widziała nikogo. Spod mocno zaciśniętych powiek płynęły
jedna za drugą gorzkie łzy rozczarowania i zawodu. Kiedy nareszcie otworzyła oczy, uczuła, że jakiś
chłód dojmujący spoczął na jej rączkach i nóżkach i ciężarem bezmiernym przytłoczył serce. Był a to
śmiertelna cisza, która zapanowała teraz w Parku Leśnym. A potem rozległo się w oddali donośne "
bum!" i z dru giego końca parku " bum " , i jeszcze jedno, odleglejsze " bum!" ... Stróż zamknął
ostatnią bramę. Zaledwie przebrzmiał ten łoskot, Tonia usłyszała, że ktoś mówi: " No, wreszcie można
roz prostować kości!" Głos szedł z góry i brzmiał jak skrzypienie zle nasmarowanych drzwi. To nia
spojrzała do góry i zobaczyła, że stary wiąz przeciąga się i postękuje. Chciała już do niego zagadać, bo
nigdy jej nie przychodziło na myśl, żeby wiąz umiał mówić, gdy tuż niedaleko zadzwięczał metaliczny
głosik małej łopatki, wbitej w śnieg nie opodal studni. Aopatka mó wiła do wiązu: " Niezły mamy
mrozik, co? " - na co wiąz zaskrzypiał: " Tak, ujdzie!Ale wa ćpanna musiałaś tęgo zmarznąć, bo ciągle
stoisz na jednej nodze " . I rzekłszy to, począł dla rozgrzania bić się po bokach gałęziami, jak to nieraz
czynią dorożkarze. Tonia dziwiła się coraz więcej, bo wszystkie drzewa dokoła biły się także gałęziami
po bokach - więc wysu nąwszy się ze swej kryjówki, pobiegła ku rozłożystej palmie, żeby się schronić
pod jej liśćmi. Palma wzruszyła ramionami na jej widok, ale nie broniła wstępu pod swój baldachim.
Toni nie było zimno. Szare jej futerko i futrzana czapeczka okrywały ją tak szczelnie, że widać było
zaledwie śliczną jej różową buzkę i złociste loki. Oprócz futerka takie mnóstwo ciepłych rzeczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]