[ Pobierz całość w formacie PDF ]

herbacie Creasy podziękował za umożliwienie mu tego spotkania.
 Susan Moore jest przyjacielem. Musiałem więc zgodzić się na jej proś-
bę  odparł starzec.  Niemniej wypytałem ją przedtem, kim pan jest. Będę
z panem szczery, panie Creasy: nie należy pan do kategorii ludzi, którzy budzą
we mnie ciepłe uczucia. Zabija pan dla pieniędzy. Większość Amerykanów, któ-
rzy tu przybyli, aby zabijać Wietnamczyków, nie miała wyboru. Młodzi chłopcy,
niemalże jeszcze dzieci. Przybyli do tego kraju na rozkaz ich rządu. Byli prze-
rażeni, a ci, którzy zdołali wrócić do siebie, nosić będą do końca życia fizyczne
i psychiczne blizny. Pan natomiast przybył tu z własnej woli. Przyjechał pan, żeby
zarobić duże pieniądze.
 Jestem, jaki jestem, ale tym razem moje motywacje są inne  odparł Cre-
asy patrząc staremu człowiekowi prosto w oczy.  Przybyłem w poszukiwaniu
jednego z owych chłopców, których niegdyś przysłał tu rząd USA. Nikt mi za to
nie płaci.
Dang upił łyk herbaty i spytał:  Czyżby chciał mi pan powiedzieć, że pana
sumienie żyje?
 Nigdy nie myślałem tymi kategoriami. A czy pan ma sumienie, panie
Dang?
 Mam nadzieję, że tak.
 A co panu mówi pańskie sumienie na temat tysięcy ludzi uciekających
przez wzburzone morze do Hongkongu na pokładach łupinek? Co mówi sumie-
nie, jeśli idzie o dziesiątki tysięcy torturowanych i mordowanych w tak zwanych
obozach reedukacyjnych?
Stary człowiek pokiwał smutnie głową.  Tak, moje sumienie boleśnie to
odczuwa. Chociaż jestem wysokim funkcjonariuszem mojego rządu, nie leżało
w mojej gestii powstrzymanie ekscesów. . . Byłem bezsilny. Ale dręczy to moje
66
sumienie, panie Creasy.
Creasy rozparł się wygodniej w fotelu:
 Wierzę panu i z kolei proszę o uwierzenie mnie, że gdybym wiedział, czym
jest sumienie, to być może mógłbym pana zapewnić, że także je posiadam.
Dang Hoang Long po raz pierwszy uśmiechnął się. A chociaż uśmiech ten
dodawał jego twarzy zmarszczek, twarz wydawała się znacznie młodsza. Obaj
mężczyzni znalezli nić porozumienia.
 Czy pan kazał mnie śledzić?  spytał Creasy.
 Oczywiście.
 I chodzi za mną młody człowiek ze złamanym nosem i z blizną na czole?
Dang zaprzeczył ruchem głowy.  Nie. W tym wypadku korzystam z kobiet.
Nie sądzi pan, panie Creasy, że to bardzo dziwne, iż mężczyzna, kiedy uważa, że
jest inwigilowany, zakłada, iż inwigilującym musi być także mężczyzna? Właści-
wie zawsze używam do tego celu kobiet. Zauważył je pan?
 Owszem. Jedną. Długie włosy, niebieska koszula, dżinsy, buty sportowe
Nike, bardzo zgrabna. Jezdzi na nowym skuterze Hondy.
Na twarzy Danga pojawił się wyraz niezadowolenia.  Otrzyma naganę.
A więc, czym mogę panu służyć, panie Creasy?
 Chciałbym usłyszeć pańską opinię. Od panny Moore już pan wie, że intere-
suje mnie człowiek o nazwisku Van Luk Wan. Otóż czy jest możliwe, iż przebywa
on w Wietnamie, a jeśli nie, to czy może mieć tu swoich ludzi? Siatkę?
Dang nie wahał się z odpowiedzią:  Jeśli idzie o pierwszą część pytania, to
bardzo wątpię, natomiast co do siatki, możliwe. Po wczorajszej rozmowie z Su-
san, zadałem kilka dodatkowych pytań na temat Van Luk Wana. Krążą plotki, że
przebywa w Kambodży i ma powiązania z Czerwonymi Khmerami. Reprezentuje
pewnie ich  nazwijmy to  interesy. Nie sądzę, aby ryzykował powrót do Wiet-
namu, ale z pewnością ma tu ludzi, z którymi współpracuje. Wspomniany przez
pana człowiek ze złamanym nosem może należeć do jego drużyny.
Creasy wstał i żegnając się powiedział:  Dzięki za cenne informacje.
Obiecuję pod słowem honoru, że będę pana informował o moich poczynaniach
i o wszystkim, czego się dowiem. Uczynię to osobiście albo przez Susan.
Dang również wstał. Obaj mężczyzni uścisnęli sobie dłonie. Wietnamczyk
oświadczył:  Wierzę panu. I odwołam moje kobiety. Jeśli spostrzeże pan kogoś,
kto się za panem włóczy, to nie będzie mój człowiek. . . Jednocześnie ośmielam
się przestrzec pana, że w naszym kraju nadal czyhają liczne niebezpieczeństwa.
A jeszcze liczniejsze w Kambodży. Ma pan dobrze opiekować się Susan. To wspa-
niała kobieta.
 Będzie pod moją stałą ochroną  zapewnił Creasy.
ROZDZIAA DZIEWITNASTY
Zdarzyło się to po raz pierwszy i bardzo rozstroiło Susan Moore. Emocje po-
dróży i poznawanie nowego gatunku dotychczas nie znanych jej mężczyzn spo-
wodowały, że umknęło to jej uwadze. W zasadzie nic dziwnego w podobnych
okolicznościach. Dopiero tego ranka, gdy poszła wziąć prysznic i zaczęła grzebać
w podręcznej torbie, rzuciło się jej w oczy duże pudełko Tampaxu. Zapakowała
je w Waszyngtonie wiedząc, że zbliża się okres. Miesiączki pojawiały się u niej
zawsze z regularnością szwajcarskiego zegarka.
Wróciła do sypialni i sprawdziła w kalendarzyku. Cztery dni spóznienia. Usia-
dła na łóżku i zaczęła rozmyślać. Tak, to zupełnie możliwe. Minęły właśnie trzy
tygodnie od ostatniego zbliżenia z profesorem. Przez ostatnie dwa lata nie przed-
siębrali żadnych środków zapobiegawczych podczas dość rzadkich sesji miło-
snych. Ciąża wydawała się czymś mało realnym. Usiłowała się pocieszyć: może
to tylko trudy podróży, zmiana klimatu i kuchni. Może to spowodowało opóznie-
nie. Następnie poczuła konieczność szybkiej akcji. Była bliska paniki. Na Thu Do
w pobliżu hotelu zauważyła elegancką, nowoczesną aptekę. Po dziesięciu minu-
tach kupiła w niej test ciążowy, a po dalszych piętnastu minutach siedziała już
w swym hotelowym pokoju, wpatrzona w połączone krótkim patyczkiem dwa
skrzydełka bibuły. Górne było niebieskie. Wiedziała, że jeśli dolne także przybie-
rze niebieską barwę, będzie to oznaczać, iż znalazła się w błogosławionym stanie.
Powoli dolne skrzydełko zaczęło zmieniać barwę na niebieską. Zabrakło jej od-
dechu. Przez wiele minut siedziała w absolutnym bezruchu, a potem zadzwoniła
do kuchni, każąc sobie przynieść dzbanuszek kawy. Czuła się przedziwnie. Jakby
ktoś siłą się w nią wdarł.
Myśli o dzieciach były jej obce. Zawsze je odrzucała. Nie dlatego, że ich nie
chciała, ale pod tym względem była tradycjonalistką: dzieci powinny być konse-
kwencją trwałego, szczęśliwego małżeństwa. Zdawała sobie sprawę, że w wieku
trzydziestu czterech lat pozostawało jej zaledwie kilka lat na osiągnięcie owego
szczęśliwego i trwałego stanu. Kiedy tak siedziała na łóżku w sajgońskim ho-
telu i rozmyślała o tym wszystkim, musiała stwierdzić, że jej szansę są nikłe. Po
pierwsze, nie była wcale pewna, że chce spędzić resztę życia ze swym profesorem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anapro.xlx.pl
  • Archiwum

    Home
    Carmen Ferreiro Esteban [Two Moon Princess 01] Two Moon Princess (pdf)
    Al Past [Distant Cousin 01] Distant Cousin (pdf)
    Ian Morson [William Falconer Mystery 05] Falconer and the Great Beast (pdf)
    Cerise DeLand [Stanhope Challenge 02] Lady Featherstone's Fervent Affair (pdf)
    Dana Marie Bell [Gray Court 03] Artistic Vision [Samhain] (pdf)
    Dr Who New Adventures 39 Original Sin, by Andy Lane (v1.0) (pdf)
    Anne Hampson The Fair Island [HP 115, MB 725] (pdf)
    Alan Burt Akers [Dray Prescot 17] Captive Scorpio (pdf)
    Bethea Creese Glorious Haven (Patient in Love) [HR 697] (pdf)
    Alan Burt Akers [Dray Prescot 07] Arena of Antares (pdf)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • krypta.opx.pl