[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pociągnęłam to. Molly przełknęła szybko ślinę. To była ona, Victoria. Zupełnie
skulona. Próbowałam podnieść jej głowę i pomazałam sobie ręce krwią&
Spojrzała na nich.
Miałam krew na rękach powtórzyła ze zdumieniem, jakby wspominała coś
niemożliwego.
Tak. To rzeczywiście wyjątkowo straszne przeżycie. Nie ma potrzeby, aby nam pani
opowiadała o tamtej chwili. Jak długo mogła pani spacerować, zanim ją pani znalazła?
Nie wiem. Nie mam pojęcia.
Godzinę? Pół godziny? A może ponad godzinę?
Nie wiem powtórzyła Molly.
Daventry zapytał spokojnym, całkiem zwyczajnym głosem:
Czy zabrała pani ze sobą na spacer nóż?
Nóż? Molly wydawała się zaskoczona. Dlaczego miałabym zabierać nóż?
Spytałem, ponieważ jeden z kuchcików wspominał, że miała pani w ręku nóż, kiedy
wychodziła pani kuchennymi drzwiami do ogrodu.
Molly zmarszczyła brwi.
Ale ja nie wychodziłam przez kuchnię& ach, mówi pan o moim wcześniejszym
wyjściu, przed kolacją. Nie, nie sądzę&
Możliwe, że poprawiała pani sztućce na stołach.
Tak, czasami muszę to robić. Służba zle nakrywa. Układają za mało lub za dużo noży,
mylą ilość widelców i łyżek.
A więc tamtego wieczoru mogła pani wyjść z kuchni, mając w ręku nóż?
Nie, chyba nie. Jestem pewna, że nie. Potem dodała: Tim też tam był. Proszę go
zapytać. On będzie wiedział.
Czy lubiła pani Victorię? Była pani zadowolona z pracy tej dziewczyny? zapytał
Weston.
59
Tak. Ona była bardzo sympatyczna.
Nigdy nie było między panią a nią jakiś nieporozumień?
Nieporozumień? Nie.
Czy nigdy nie próbowała pani czymś grozić?
Ona mnie? Co pan ma na myśli?
Nieważne. Nie ma pani pojęcia, kto mógłby ją zabić? Nie domyśla się pani?
Nie, zupełnie nie odpowiedziała stanowczo.
No cóż, dziękujemy pani uśmiechnął się. Nie było wcale tak strasznie, prawda?
To już wszystko?
Na razie wszystko.
Daventry wstał, otworzył przed nią drzwi i odprowadził ją wzrokiem.
Tim będzie wiedział zacytował, wracając na swoje miejsce. A Tim jest
przekonany, że nie miała ze sobą noża.
Moim zdaniem rzekł Weston poważnie każdy mąż czułby się w obowiązku
powiedzieć to samo. Nóż stołowy nie jest najlepszym narzędziem zbrodni.
Ale to był nóż do steków. Tego dnia na kolacje podawano steki. Noże do steków są
ostre.
Naprawdę trudno mi uwierzyć, że dziewczyna, z którą przed chwilą rozmawialiśmy,
zamordowała kogoś z zimną krwią.
Nie musisz w to jeszcze wierzyć. Mogło być tak, że pani Kendal wyszła do ogrodu,
trzymając w ręku nóż, który wzięła z jakiegoś stołu, ponieważ był tam zbędny. Mogła nawet
nie zauważyć, że go trzyma, a potem gdzieś położyć albo upuścić. Ktoś inny mógł go znalezć
i wykorzystać. Ja także uważam, że to mało prawdopodobne, aby ona była morderczynią.
Tak czy inaczej powiedział Daventry zamyślony jestem pewien, że nie mówi
wszystkiego, co wie. Dziwne wydają się te wymijające stwierdzenia na temat czasu. Gdzie
ona była? Co robiła na plaży? Do tej pory nikt chyba nie wspomniał, aby zauważył ją
wieczorem w restauracji.
Pan Kendal jak zwykle był w pobliżu gości, ale pani Kendal tam nie było.
Sadzisz, że poszła się z kimś spotkać? Z Victorią Johnson?
Może. Albo też widziała osobę, która spotkała się z Victorią.
Myślisz o Gregorym Dysonie?
Wiemy, że rozmawiał wcześniej z Victorią. Mógł się umówić na pózniej. Wszyscy
swobodnie spacerowali po tarasie, pili i tańczyli, wychodzili z baru i wracali.
Jedyne pewne alibi ma orkiestra stwierdził Daventry z drwiącym uśmiechem.
60
ROZDZIAA SZESNASTY
PANNA MARPLE SZUKA POMOCY
Gdyby ktoś obserwował tę sympatyczną starszą panią, która stała zamyślona na werandzie
swego bungalowu, uznałby zapewne, że zastanawia się nad tym, jak spędzić dzień. Może
zaplanuje wyprawę do zamku na klifie albo wycieczkę do Jamestown miłą przejażdżkę
zakończoną lunchem na Cyplu Pelikanów, a może po prostu wybierze spokojny wypoczynek
na plaży.
Jednak sympatyczna staruszka rozmyślała o zupełnie innych sprawach. Panna Marple była
w bojowym nastroju.
Coś koniecznie trzeba zrobić powiedziała do siebie.
Co więcej była pewna, że nie ma czasu do stracenia. Należało działać szybko. Ale kogo
mogłaby o tym przekonać?
Gdyby miała czas, sama zdołałaby poznać całą prawdę. Sporo się już dowiedziała, lecz to
wciąż było za mało. A czas uciekał&
Pomyślała z goryczą, że tutaj, na tej rajskiej wyspie, nie miała żadnego ze swoich
sprawdzonych sprzymierzeńców. Z żalem przypomniała sobie sir Henry ego Clitheringa,
zawsze gotowego wysłuchać jej z uwagą, oraz jego chrześniaka Dermota, który mimo
ciągłych awansów w Scotland Yardzie nadal wierzył, że podejrzenia panny Marple mogą być
uzasadnione.
Czy jednak ten miejscowy policjant o miękkim akcencie potraktuje poważnie złe
przeczucia jakiejś staruszki? A może doktor Graham? Nie, nie takiego człowieka
potrzebowała. Doktor wydawał się zbyt łagodny i niezdecydowany. Z pewnością nie był on
osobą zdolną do podejmowania szybkich decyzji i natychmiastowego działania.
Panna Marple czuła się jak bezsilny posłaniec Wszechmogącego i miała ochotę
wykrzyczeć niemal biblijne pytania: Kto za mną pójdzie? Kogo poślę w moim imieniu?
Dzwięk, który po chwili dotarł do jej uszu, nie został przez nią bynajmniej zinterpretowany
jako odpowiedz na modlitwę. Nic podobnego.
Hej! Usłyszała. Wydawało jej się, że jakiś człowiek nawołuje swojego psa.
Panna Marple, zatopiona w myślach, nie zwróciła na to uwagi.
Hej! krzyk zabrzmiał głośniej, więc odwróciła się z roztargnieniem.
Hej! wołał pan Rafiel zniecierpliwiony. Tak, do pani mówię dodał.
Panna Marple nie zorientowała się od razu, że to hej! pana Rafiela było adresowane do
niej. Nie w taki sposób zwracano się zwykle do starszej pani. Doprawdy, niewiele to miało
wspólnego z manierami dżentelmena. Jednak panna Marple nie poczuła się urażona,
ponieważ ludzie rzadko byli zgorszeni obcesowym zachowaniem pana Rafiela. On sam
ustanawiał prawa, a jego otoczenie akceptowało je. Panna Marple popatrzyła w stronę
sąsiedniego bungalowu. Staruszek siedział na swojej werandzie i dawał jej przyzywający
znak ręką.
Czy mnie pan wolał? zapytała.
Oczywiście, że panią odrzekł. A pani myślała, że kogo? Może kota? Niech pani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]