[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ciotki panny, niezamężne córki, które żyją jak nieopłacane da-
my do towarzystwa i guwernantki, staczając się w nicość, ponieważ w oczach
społeczeństwa nie są nawet ludzkimi istotami, a co gorsza, nie są nimi nawet w
oczach własnej rodziny!
Na bezpośrednie słowa Klarysy Millicent zrobiła wielkie oczy.
- Cóż... ale Biblia mówi, że pogodzenie się z losem...
- Biblia jest pełna opowieści o ludziach, którzy biorą los we własne ręce i robią to,
czego pragną.
- Klarysa zacisnęła pięści. - Popatrz na Ruth i Esterę! To były silne kobiety, które
przejęły kontrolę i stworzyły nowy świat. Dlaczego ty nie miałabyś tak zrobić?
Millicent wyglądała na zaniepokojoną.
- Ja nie chcę tworzyć nowego świata. Moje marzenia nie sięgają aż tak daleko.
Aha! Teraz do czegoś zmierzamy.
- A jakie są twoje marzenia?
- Och... Nie są ważne, sama możesz sobie wyobrazić... jak to marzenia starej panny.
Klarysa uśmiechnęła się zachęcająco i kiwnęła głową.
- Własny dom i mężczyzna, który mnie pokocha
- pospieszyła z wyjaśnieniem Millicent.
- A dlaczego nie miałabyś tego mieć? To da się zrobić bez trudu.
- On nigdy nawet na mnie nie spojrzał... to znaczy...
-On?
- On... och, nie znasz go. Ale poznam.
- Czy będzie na balu?
- To przyjaciel Roberta, więc zapewne się pojawi. Klarysa spojrzała poważnie na
Millicent.
- Pojawi się - przyznała Millicent i poddała się, wzdychając. - To hrabia Tardew,
Corey MacGown, najwspanialszy mężczyzna, jakiego widziała Szkocja.
Liryzm tej odpowiedzi powiedział Klarysie wszystko, co chciała wiedzieć.
- Jest przystojny?
- Ma włosy barwy słońca i niebieskie oczy niczym turkusy. Jezdzi konno i poluje,
uprawia hazard i tańczy jak marzenie. - W głosie Millicent pojawiły się nutki
nostalgii.
- A zatem tańczyłaś z nim?
- Raz, kiedy miałam siedemnaście lat. Nadepnęłam mu na stopę. - Millicent spuściła
głowę i wymamrotała: - Nie zasługuję na to, by aspirować do takich zaszczytów.
- Kto ci tak powiedział? - zdenerwowała się Klarysa.
- Mój ojciec. Klarysa przełknęła brzydkie słowa, które cisnęły
jej się na usta. Nie mogła mówić zle o ojcu Milli-cent. Przynajmniej nie wprost do
niej, zatem łagodnie rzekła:
- Niekiedy ci, którzy kochają nas, zupełnie nie dostrzegają naszych zalet.
- Ojciec nie był ślepy; był prawy i surowy.
- Być może, ale nie miał pojęcia o urodzie. - Klarysa nie dała jej szansy
zaoponować. - Pomogę ci wybrać fryzurę i suknię, wejdziesz jak królowa i będziesz
się uśmiechała niczym syrena, a hrabia Tardew padnie rażony strzałą miłości.
Millicent roześmiała się. Klarysa nie.
- Mówię poważnie. - Wstała i poklepała Milli-cent po ramieniu. - Zacznij o tym
myśleć. - Odwróciła się i odeszła.
Usłyszała kroki Millicent, wybiegającej z altanki.
 Królewno Klaryso, nie! - Ton jej głosu był równie władczy, co ton Klarysy. -
Spiesz się, skoncentruj się na Prudencji, pomóż mi w organizacji balu. A ponad
wszystko, proszę, bądz moją przyjaciółką, ale nie próbuj starać się naprawiać
mojego życia; jestem zadowolona z tego, jakie jest.

Rozdział 13
Królewna złapie więcej much na miód niż na ocet.
królowa wdowa Beaumontagne
STAJNIE spoczywały uśpione w porannym słońcu. Wszędzie krzątali się stajenni.
Klarysa ruszyła wzdłuż boksów, niecierpliwie wyglądając Blaize'a, aby znowu
pogładzić jego aksamitne nozdrza. Niczego więcej od niej nie wymagał, prócz
pewnego trzymania wodzy oraz poklepania po przejażdżce. Nigdy nie odepchnął jej
ze strachu ani nie doprowadził do niebezpiecznej dla niej sytuacji. W tym miejscu nic
nie miało sensu, ale Blaize był jedynym przyjacielem. W odróżnieniu od pozostałych
samców w tej posiadłości Blaize był rozsądnym samcem.
Kiedy jednak podeszła do boksu, zobaczyła, że konia nie ma w środku.
Poczuła przypływ paniki. Rozpaczliwie rozejrzała się wkoło, ale pozostałe konie nie
były kasztanowe ani nie miały szlachetnej figury Blaize'a.
Gdzie on był?
Blaize nienawidził mężczyzn. Gdyby któryś ze stajennych chciał się na nim
przejechać, Blaize zaatakowałby go. Jednak oprócz zmartwienia odczuwała mniej
logiczny strach: czy ktoś przybył, aby zabrać jej konia?
Ruszyła w stronę padoku, rozglądając się na boki, szukając wyjaśnień, szukając
Blaize'a. Wychodząc na zewnątrz, zmrużyła oczy w świetle słońca i zobaczyła ogiera
osiodłanego i przygotowanego dla niej, Hepburn , ten przeklęty Hepburn , trzymał
wodze.
Ulga znalazła ujście w furii. Najwyrazniej był zupełnie zdrowy. Najwyrazniej Blaize
był bezpieczny. I najwyrazniej ci dwaj zdążyli się już zaprzyjaz-nić ! %7łałowała , że
zmarnowała czas na zamartwianie się o któregokolwiek z nich. Wyrwała wodze z rąk
Hepburna i wysyczała:
- Co ty wyrabiasz?!
- Czekam na ciebie. - Miał ten sam co zwykle beznamiętny wyraz twarzy, zupełnie
jakby skradzione pocałunki poprzedniej nocy nigdy nie miały miejsca.
Dobrze. Ona też będzie się zachowywać równie obojętnie. W końcu to , co się
zdarzyło zeszłej nocy, nie miało znaczenia. To była tylko chwila namiętności, nic
ponadto . To nie mogło się powtórzyć. Zdecydowanie nie mogło .
- Spózniłaś się - stwierdził. Czyżby się umawiali na wspólną przejażdżkę?
Zmrużyła oczy i powiedziała:
- Skąd wiedziałeś, że przyjdę do stajni?
- Intuicja. Intuicja? Nie, ten mężczyzna nie miał w sobie
za grosz intuicji. Obserwował ją.
- Nie podoba mi się ta twoja intuicja - rzekła. - Nie używaj jej więcej wobec mnie.
Skinął głową.
- Jak sobie życzysz. Jednak jego spokojna kapitulacja zwiększyła
jej niepokój. Taki mężczyzna nie słucha nikogo,
chyba że ma ku temu powód. A ona bała się go poznać.
Rozejrzała się dokoła i zobaczyła, że koń Hepburna, Helios, stoi uwiązany obok
gotów do przejażdżki.
- Nie spózniłam się. - Odepchnęła Hepburna, który chciał pomóc jej wsiąść na
konia. - Jestem o idealnej porze na moją prywatną przejażdżkę na moim
własnym koniu.
Wzruszył ramionami, jakby ten złośliwy żart go zdumiał, odwrócił się i z lekkością
wskoczył na rumaka.
- Nie lubisz poranków, nie spodziewałem się tego Chwyciła wodze z wprawą.
- O czym mówisz?
- Po prostu wydawało mi się, że jesteś kobietą, która wcześnie wstaje i radośnie wita
dzień, a widzę, że to nieprawda.
- Jestem bardzo radosna! - Była śmieszna i wiedziała o tym. Ale irytował ją niczym
kamień w bucie.
Przyjrzał się jej z udawaną troską.
- Nie jadłaś śniadania? To niezbyt zdrowo jezdzić z pustym żołądkiem.
Jego troska musiała być fałszywa. Uznała, że byłoby o wiele gorzej, gdyby była
prawdziwa. Cedząc słowa przez zęby, rzekła:
- Nie opuściłam śniadania.
- Zatem nie masz wymówki, jedziemy! - Ruszył w stronę dzikiej części posiadłości,
gdzie pomiędzy połaciami trawy i wystającymi skałami wiły się wąwozy i doliny.
Droga kusiła. Klarysa mogła wrócić do Freya Crags, zabrać Amy i odjechać. Zebrała
sporo złota za swoje kremy. Mogłyby pojechać
do Edynburga i przetrwać kolejną zimę. Kolejną zimę z dala od Beaumontagne. A
teraz... zima była tuż-tuż, Klarysa obawiała się sędziego Fairfoota z Londynu, który
pewnie będzie szukał zemsty za to, że nie zgodziła się na jego żądania.
Czy była tchórzem?
Kiedyś tak nie myślała. Amy mówiła, że jest twar-da , ale Hepburn przestraszył ją i
to nie jednokrotnie . Przerażał ją, ponieważ naprawdę nie dostrzegał głupoty swojego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anapro.xlx.pl
  • Archiwum

    Home
    Moore Christopher Gryź mała, gryź
    Christopher Moore Island Of The Sequined Love Nun (v5.0) (pdf)
    Christian Jacq [Ramses 04] The Lady of Abu Simbel (pdf)
    Christy Poff [Internet Bonds 03] Charlotte Mastered (pdf)
    Stasheff, Christopher Warlock 01.5 King Kobold Revived
    James Beau Seigneur Christ Clone 1 In His Image
    Hans.Christian.Andersen Basnie.(osloskop.net)
    Christie, Agatha Hercule Poirot 29 Todeswirbel
    Feehan Christine Mrok 01 Mroczny książę
    Four Weddings and a Fiasco 1 The Wedding Gift Lucy Kevin
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • karro31.pev.pl