[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Chciałem usiąść, lecz pan nałóg nie pozwalał.
- Idz w krzaki, tam...
- Ręce trzęsły mi się, gdy odbijałem butelkę.
Okręciłem chustką krwawiącą dłoń.
Wreszcie przytknąłem szyjkę do ust.
Po chwili cud!
Ciepło!
Niebo pełne gwiazd, sapanie parowozu na stacji w rytmie tanga "Nasza jest
noc...
Podpity, wpadłem widocznie komuś w oko i zatrzymano mnie na dworcu w tym
mieście z większą sumą pieniędzy.
W komisariacie na widok takiej forsy poszeptano coś między sobą.
Okazało się, \e ktoś miał powiedzieć - ale ten ktoś był dla mnie ulotny jak
obłoczek pary, bo go nie było - i\ widział mnie, jak handlowałem razem z
Cyganami.
Mieliśmy skupować liche materiały ubraniowe, a następnie sprzedawać je z
ogromnym zyskiem jako zagraniczne.
Nie było to prawdą, lecz z powodu posiadanych pieniędzy zaczęły się moje
kłopoty.
Nie chciałem powiedzieć, skąd je mam.
Wprawdzie nie było to przestępstwem, lecz stawiało przy mej uczciwości znak
zapytania.
W dodatku przyznałem się nieopatrznie, \e du\o piję, \e chciałbym się kiedyś z
tego wyleczyć, stać się człowiekiem itd.
Tym poderwałem zaufanie do mnie na amen.
Sprawiedliwość popatrzyła po sobie, pokiwała głowami i zamknęła mnie do
aresztu.
O zamiarach leczenia mówiłem prawdę jak na spowiedzi.
Przypuszczałem, \e moje oświadczenie zostanie przyjęte, jeśli nie wręcz z
entuzjazmem, to z uznaniem.
Wszak wydobywanie się z piekła nałogu tak było modne, rozpisywała się o tym
prasa.
Aaskawie nawet przyklaskiwała temu sprawiedliwość.
A tu cisza.
A ja w pierdlu.
Trzezwiejąc boleśnie na dole w celi, dumałem, \e widocznie nie zawsze prawda
zatrzymanego obchodzi zatrzymujących.
Oni chcą dociec prawdy własnej.
Bo własna, choćby domniemana w pewnej fazie dochodzenia do prawdy prawdziwej,
jest najprawdziwsza.
Sprawiedliwość, dając wiarę części mych zeznań dotyczących leczenia, i to z
przymru\eniem oka, usiłowała wyłuskać prawdę o moich pieniądzach.
A ja nic.
Nie mogłem wyjawić, \e faktycznie zarobiłem je na materiałowym farmazonie, ale
nie z Cyganami i nie w tym mieście.
Sprawiedliwość zastosowała przemyślny, a dla mnie ucią\liwy środek.
Jak nakazuje prawo, po 48 godzinach wypuszczono mnie z aresztu.
Nie udowodniono mi \adnego przestępstwa, a posiadanie pieniędzy nim nie było.
Có\ mogłem uczynić jako nałogowy alkoholik, uwolniony, spragniony piwa bardziej
ni\ miłości i z kieszenią pełną forsy?
Sprawiedliwość wiedziała, ja tak\e.
W tamtych czasach piwo i wino sprzedawano na dworcach.
Zacząłem opijać tam pomyślny obrót sprawy.
Przy trzeciej czy czwartej butelce wina przeproszono grzecznie moje towarzystwo
i sprawiedliwość ponownie zaprowadziła mnie do aresztu.
Byłem prawie pijany, pozwolono mi więc spać długo.
Po przebudzeniu, gdy zaczynałem przerazliwie trzezwieć, wezwano mnie przed
oblicze sprawiedliwości.
Stanąłem rozdygotany, z wyschniętym jak wiór jęzorem.
Nalano do szklanki piwa i zapytano, czy nie chciałbym się napić.
Przełknąłem ślinę i pokornie kiwnąłem głową.
Wyciągnąłem rękę po piwo, jak nie przymierzając dzieciak po lizaka.
Strona 60
16474
Sprawiedliwość jednak przystopowała mój ruch.
- Powiesz prawdę, będzie piwko...
- Znów ta przeklęta prawda!
Jaka?
Dlaczego moja prawda ma być gorsza?
Nie powiedziałem prawdy oczekiwanej.
Nawet nie dlatego, \e to była nieprawda.
Zaciąłem się przez cholerne piwo, drwiące ze mnie ze szklanki.
Wypiję morze - pomyślałem - ale nie ciebie!
Chocia\ w pewnym momencie chciałem złapać i wypić.
Przecie\ by mnie nie stłukli za trochę piwa?
Opanowałem się jednak.
A mo\e powiem ich prawdę, \e tak, \e tutaj, z Cyganami i stąd te pieniądze, ale
za pięć piw, pózniej wszystko odwołam.
Jak silne jest pragnienie w nałogu!
Nie powiedziałem jednak Prawdy sprawiedliwości, a piwo i tak wy\łopałem.
Gdy wychodziłem, sprawiedliwość poczuła litość i rzekła: - Wypij to...
- Po 48 godzinach znów byłem na dworcu.
Ponownie mnie wypuścili.
Postanowiłem wypić tylko piwo, dwa i wiać.
Ale ucieczka nale\y do decyzji powa\nych, pan nałóg znalazł się obok.
- Frajer jesteś, co ci zrobią, pij, nie przejmuj się.
- No i butelka, druga, trzecia i koledzy się przyplątali.
Lecz sprawiedliwość się nie plącze.
Uderza prosto w cel.
Jej prawda, jako podstawowa, musi zwycię\yć.
- Niech pan pozwoli z nami - powiedziało echo sprawiedliwości i znów byłem w
areszcie.
Do porozumienia nie doszliśmy.
Do końca szanowałem swoją prawdę, a sprawiedliwość - swoją.
Nie mogli jednak przedstawić mi tego kogoś, kto dla mnie był obłoczkiem pary.
I tak rozstaliśmy się, do następnego spotkania, jak \yczyła mi na odchodnym
sprawiedliwość, pewna swej prawdy tak jak ja swojej.
Przez wiele lat bałem się aresztowych piekieł trzezwości jak anioł diabelskiej
smoły.
A tak jak diabeł święconej wody unikałem konfrontacji prawdy własnej z prawdą
sprawiedliwości.
W pewnym okresie wędrówek udało mi się jakimś cudem ustawić \agle pod wiatr
rozsądku.
Nie ma co ukrywać, \e tym cudem były namowy mamy i ojca.
Prze\yłem rok stabilizacji i pomyślności.
Znów zostałem, jak w górach, zaopatrzeniowcem interesu warzywniczo owocowego
prowadzonego przez mamę.
Zielony wodospad kapusty, kalafiorów, sałaty, jabłek.
Przywoziłem to wszystko samochodem na stoisko ju\ o świcie.
Zakupu dokonywałem nocami w hurcie na zieleniaku.
Poznałem tam dziewczynę du\o młodszą ode mnie.
Tak\e pomagała swej matce.
Wzbudzała zainteresowanie tym, \e sama prowadziła samochód.
Kobieta za kierownicą to było wtedy coś nowego.
Zauwa\yłem jednak, \e zainteresowanie dziewczyną, szczególnie panów kupców po
czterdziestce, dotyczyło raczej jej kształtów ni\ kierownicy.
Była wyjątkowo zgrabna.
Wyró\niała się sylwetką wśród rozło\ystych pań z bran\y.
Przyjemnie było w tumulcie zieleniaka, w tunelach samochodów dostawczych, we
wrzawie targów, rozliczeń i sprzeczek, zamienić kilka słów z ładną dziewczyną
jakby z innej epoki.
Miała dziewiętnaście lat, gdy ja dawno przekroczyłem trzydziestkę.
Mijały miesiące.
Spotykaliśmy się tylko nocami, przy okazji załatwiania własnych spraw
handlowych.
Pewnej nocy, przechodząc obok baru na kółkach w przerobionym wozie cyrkowym,
usłyszałem głos nałogu: - Za długo pozostajesz sam.
Jakbyś coś tracił, prawda?
Widzę, \e idzie ci dobrze, dziewczyna klasa, forsy masz jak lodu, a nie
pomyślałeś, \e warto by strzelić piwko.
Zabierz ją na wycieczkę w góry, no tak, w twoje góry, odpoczniesz, zabawisz się
z nią, pomyśl...
Strona 61
16474
[ Pobierz całość w formacie PDF ]