[ Pobierz całość w formacie PDF ]
282
nożem w plecy leżącego Unkasa. Lecz ten zerwał się jak zraniona pantera,
odwrócił się do swego wroga i dobywając resztek sił jednym ciosem powalił
zabójcę Kory. Potem zwrócił głowę ku Przebiegłemu Lisowi, a jego posępne,
nienawistne spojrzenie powiedziało mu, że zabiłby go bez litości, gdyby miał
jeszcze dość siły. Mafua chwycił go za bezbronne, omdlałe ramię i trzy razy wbił
mu nóż w piersi. Dopiero wtedy Unkas, nie odrywając pogardliwego wzroku od oczu
Maguy, padł martwy u jego stóp.
- Daruj mu życie, Huronie! - wołał Heyward z góry, nie mogąc złapać tchu z
przerażenia. Daruj mu życie, jeśli chcesz, by i tobie darowano!
Magua skrwawionym nożem pogroził Duncanowi i krzyknął przy tym tak dziko, z tak
okrutną radością, że jego okrzyk triumfu doleciał do Indian walczących w wąwozie
o tysiąc stóp niżej. Sokole Oko odpowiedział okrzykiem. Biegł po niebezpiecznych
skałach tak szybko, śmiało i pewnie, jakby go niosły skrzydła. Ale gdy dobiegł
do miejsca strasznego mordu, ujrzał już tylko ciała zabitych.
Jednym rzutem bystrego oka objął ofiary Maguy i ocenił trudne podejście na
wznoszący się przed nimi szczyt. Zawrotnie wysoko na skalnej krawędzi stał ktoś
z groźnie wzniesionymi rękami. Sokole Oko, nie tracąc czasu na domysły, kto to
być może, uniósł lufę sztucera. W tej samej chwili na głowę jednego z
uciekających Huronów spadł głaz. Ciśnięty w dół odsłonił wzburzone, pałające
gniewem, szlachetne oblicze Gamuta. Zaraz potem na skalnej niszy wynurzył się
Magua. Obojętnie przeskoczył ciało ostatniego ze swych towarzyszy, przesadził
szeroką szczelinę i począł się wspinać na skałę, tam gdzie Dawid nie mógł go
dosięgnąć. Pozostał mu jeszcze jeden krok nad przepaścią, by ujść cało. Ale nim
skoczył, przystanął i grożąc ręką zwiadowcy krzyknął:
- Blade twarze to psy! Delawarzy to baby! Kruki rozdziobią ich ciała
na skale, gdzie je zostawił Magua.
I z ochrypłym śmiechem na ustach skoczył rozpaczliwie, ale nie przesadził
przepaści. Zdążył jednak złapać się gałęzi krzaku po drugiej stronie i zawisł w
powietrzu. Sokole Oko zebrał się w sobie jak zwierz gotujący się do skoku. Z
niecierpliwości drżał tak gwałtownie, że lufa sztucera tańczyła mu w ręku jak
liść unoszony przez wiatr. Chytry Magua zaś nie tracił sił niepotrzebnie: zwisł
284
na wyprostowanym ramieniu i stopą namacał występ skalny. Wówczas zebrał siły,
odbił się, podciągnął i klęknął na brzegu przepaści. Lecz gdy sprężył mięśnie do
nowego wysiłku, kolba dygocącego sztucera mocno przywarła do ramienia zwiadowcy.
\ Na mgnienie oka broń zastygła jak głazy wokół niego, a gdy padł strzał, Huron
puścił krzak i odchylił się w tył, ale wci# jeszcze klęczał na brzegu skały.
Ranny z nienawiścią spojrzał na wroga i raz jeszcze zaciekle i posępnie pogroził
mu ręką. Ale tracił już siły. Przez parę sekund na tle krzaków, porastających
zbocze przepaści, widać było jego smagłą postać, głową na dół lecącą w objęcia
śmierci.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI
Jak lwy walczyli, znacząc krwawy ślad
i wrogim trupem ziemię ścieląc wokół.
Bitwę wygrali - lecz Botzaris padł.
I oto leży cały w krwi potoku.
Cóż, że mu uśmiech zakwita u warg,
Gdy garstka druhów, przekrzykując gwar,
Głosi zwycięstwo! Krew płynie gorąca,
Oczy zamglone i piersiom brak tchu,
Ciało do śmierci układa się snu
Jak kwiat, co gaśnie o zachodzie słońca.
Halleck
Następnego dnia wschodzące słońce ujrzało Lenapów w ciężkiej żałobie. Bojowy
gwar ucichł. Plemię nasyciło odwieczną nienawiść do Mingów i przypieczętowało
ostatni spór z nimi zniszczeniem całej ich wspólnoty. Smutek i posępna cisza nad
dawnym osiedlem Huronów wyraźnie mówiły o losie, jaki spotkał to koczownicze
plemię. Setki kruków, ciężko unoszących się nad nagimi szczytami gór albo w
hałaśliwych stadach krążących nad rozległą puszczą, w odrażający sposób
wskazywały miejsce niedawnej walki. Słowem, każdy człowiek, nawet nie obyty z
wojną na pograniczu, zrozumiałby, że są to nieomylne znaki okrutnej zemsty,
Indian.
A jednak gdy słońce wstało nad obozem, Lenapowie pogrążeni byli w żałobie i
smutku. Duma i radosny triumf ustąpiły przed pokorą, a najsilniejsza z ludzkich
namiętności - przed najgłębszym i najszczerszym bólem.
Chaty opustoszały. Kto żył, starcy i dzieci z zasępionymi twarzami tłumnie
otoczyli polanę w pobliżu obozu, gdzie działo się coś niezwykłego.
Sześć nieruchomych delawarskich dziewcząt, z rozpuszczonymi długimi włosami
swobodnie opadającymi na piersi, stało nieco z boku, a o tym, że żyją,
świadczyły tylko kwiaty leśne i wonne ziele sypane przez nie na niskie mary z
pachnących roślin. Na tych marach pod całunem indiańskich szat spoczywały zwłoki
dzielnej i szlachetnej Kory. U jej stóp siedział zrozpaczony Munro.
286
Sędziwą głową niemal dotykał ziemi, w pokorze przyjmując wyrok nieba. Kosmyki
siwych włosów w nieładzie opadały mu na^ czoło zorane zmarszczkami. Widać było,
że starzec stara siej ukryć swe cierpienie. Gamut stał przy nim z gołą głową w
jasnym świetle słońca. Twarz miał łagodną. Stroskanym wzrokiem błądził od małego
tomiku z tyloma kojącymi świętymi naukami, misternie wyrażonymi, do człowieka,
któremu z głębi serca chciałby nieść pociechę. Heyward, oparłszy się o drzewo,
całą siłą swej męskiej woli tłumił łzy rozpaczy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]