[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czyżby kość ramieniowa? Jeśli tak, to będzie musiał unieruchomić gipsem nie
tylko całą rękę, ale połowę klatki piersiowej dziewczynki.
- Jak to się stało, Zoe?
- Robiłam fikołki na poręczach w ogrodzie. Nagle, kiedy zeskakiwałam,
zaplątała mi się nóżka i spadłam na ręce, i jedna tak mi się jakoś podwinęła...
- To moja wina - oznajmiła pobladła Claire drżącym głosem. - Poszłam do
domu odebrać telefon. Straciłam dziewczynki z oczu dosłownie na kilka chwil, i
stało się!
- Nie możesz się obwiniać - odparł Pete uspokajająco. - To był wypadek.
Wiesz, że dzieci trudno upilnować. Nie można bez przerwy sterczeć nad nimi i
obserwować. Ogród jest bezpiecznym miejscem, więc nie mogłaś niczego się
obawiać. Takie rzeczy się zdarzają. W gabinecie codziennie mam kilka podobnych
przypadków. A teraz przede wszystkim trzeba zająć się Zoe. Wez ją do gabinetu
radiologicznego, trzeba jej zrobić kilka zdjęć. Założę jej tymczasowy temblak i dam
paracetamol na uśmierzenie bólu.
Pete zwrócił się do drugiej z córek.
105
S
R
- Jessie, chcesz zostać z nami i zobaczyć, jak leczę Zoe, czy wolisz się
pobawić w poczekalni zabawkami?
- Chcę się pobawić - odparła Jessie.
- To może ja z nią posiedzę - rzekła niepewnie Claire.
Nadal była blada i roztrzęsiona. Widać było, że nie radzi sobie w takich
sytuacjach. Pete kiwnął głową i zajął się Zoe.
- Już tak nie boli? - zapytał.
- Już nie - chlipnęła cichutko dziewczynka.
- To dlatego, że bardzo ślicznie trzymasz rączkę. A za chwilę dostaniesz
lekarstwo, które jeszcze bardziej ci pomoże.
- Czy będę musiała dostać zastrzyk?
- Nie, kochanie. Trzeba tylko prześwietlić ci rączkę, a to nic nie boli.
Pete nabrał do dozownika paracetamolu w płynie, a gdy Zoe posłusznie
otworzyła buzię, wstrzyknął jej całą dawkę. Lekarstwo miało smak truskawkowego
soku i większość dzieci przyjmowała je bez protestu.
Potem poprosił Angelę, by zrobiła Claire herbatę. Miał nadzieję, że jego żona
choć trochę się uspokoi. Na koniec otworzył tajemną skrytkę w swoim biurku, wyjął
z niej pięknego wielokolorowego lizaka i podał go Zoe. Był przygotowany na takie
sytuacje - ostatecznie jego córka nie jest pierwszym dzieckiem, któremu musiał
osłodzić ból.
Tymczasem w poczekalni znów zadzwonił telefon. Angela odebrała, po czym
zaczęła mu dawać jakieś tajemnicze znała. Pete zastanawiał się z rezygnacją, co
czeka go tym razem. Po rozmowie Angela zawołała:
- Dzwoniła Rebecca Childer, Alethea jest już w domu! Właśnie przyleciała z
Melbourne i czuje się doskonale.
- No, przynajmniej raz dobre wieści - mruknął Pete.
106
S
R
- Rebecca dopytuje się, czy chciałby pan zobaczyć dziewczynkę dziś po
południu. Ponoć umówił się pan z nią, że zaraz po powrocie z Melbourne wpadnie
panu pokazać Aletheę.
Pete zerknął ukradkiem na zegarek i ciężko westchnął.
- Dobrze. Przekaż jej, że bardzo chętnie ją zobaczę.
Angela uśmiechnęła się z aprobatą. Pete zastanawiał się, kto tu właściwie
rządzi. Najgorsze, że czeka go jeszcze przekazanie wskazówek Claire, jak ma
postępować z Zoe, a z doświadczenia wiedział, że w podobnych przypadkach jego
żona wpada w panikę.
- Pozwól, Claire - zwrócił się do niej. - Chciałbym ci wyjaśnić, co masz dalej
robić.
Claire znów zaczęła dygotać. Kiwnęła sztywno głową, przypominając
marionetkę. Pete zaprosił ją do gabinetu i zamknął drzwi.
- Kiedy zabierzesz Zoe do pracowni rentgenowskiej, musisz jej zdjąć temblak.
Zadzwonię do personelu i przekażę, jakie mają zrobić zdjęcia, więc tym sobie nie
zaprzątaj głowy. Potem któraś z pielęgniarek założy Zoe temblak z powrotem. Przez
kilka pierwszych dni Zoe powinna bardzo uważać, więc musisz jej jak najszybciej
kupić specjalną szynę do usztywnienia ramienia. Przy okazji musisz poprosić o leki
uśmierzające ból dla dzieci.
Claire siedziała sztywno i milczała. Miała nieobecny wyraz twarzy, jak gdyby
w ogóle nie słyszała Pete'a.
- Nie zrobię tego - powiedziała nagle. - Nie dam rady.
- Ależ dasz - przekonywał ją cierpliwie. - W aptece pomogą ci wybrać
odpowiednią szynę, a Zoe uspokoiła się już na tyle, że nie będzie sprawiać
problemu.
- Nie o tym mówię. - Zamachała rękami. - Nie chodzi o to, że nie poradzę
sobie teraz, lecz o to, że w ogóle nie radzę sobie z dziewczynkami. I zawsze tak
było...
107
S
R
Urwała, szukając odpowiednich słów.
- Starałam się i próbowałam, ponieważ jestem matką, a wszyscy uważają, że
opieka nad dziećmi jest głównym obowiązkiem matki. Miałam nadzieję, że dam
sobie radę, jeśli będziesz mi pomagał, tylko że wtedy musielibyśmy pozostać
małżeństwem. Teraz, kiedy zdecydowaliśmy się rozstać, wiem już, że sama nie
podołam. Dzisiejsza sytuacja uświadomiła mi jasno, że nie dam sobie rady z
samotnym wychowaniem dzieci. To była kropla, która przepełniła czarę.
Claire znów urwała, jak gdyby wahając się, czy mówić dalej. Nagle wypaliła:
- Czy byś mnie odsądzał od czci i wiary, gdybym nie zabrała dziewczynek ze
sobą do matki? Gdybym zostawiła je tobie?
Claire patrzyła na niego z takim napięciem i błaganiem, jak gdyby od jego
odpowiedzi zależał jej los. Zaciskała z całych sił dłonie, aż pobielały jej kłykcie.
Widać było, że zrozumienie własnych uczuć i pragnień, a jeszcze bardziej wyrażenie
ich, kosztowało ją niemało.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]