[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak, mam paru przyjaciół, około dziesięciu. Ale żadnych krewnych.
- Chciałbym wiedzieć, na ile osób zamówić jedzenie - wyjaśnił jej.
- Jedzenie?
- Na przyjęcie - kontynuował cierpliwie. - Zlub jest o dwunastej, więc pomyślałem o lekkim posiłku, żeby
wszyscy zdążyli wrócić do siebie przed zmrokiem. Przecież to sylwester. Spodziewam się jednak, że parę
osób u nas przenocuje.
Och.
Ani przez moment nie pomyślała dotąd o gościach. Nie potrafiła zapomnieć, że zbliża się najpiękniejsza
chwila jej życia, a ona czuje tylko tę przerażającą pustkę...
W ostatni wieczór przed ślubem poszła do domu Gideona, żeby zapytać, czy dostarczono już kwiaty. Po
wejściu do holu usłyszała jego rozmowę z rodzicami.
- Wiedziałam, że pasujecie do siebie oświadczyła matka. - Powiedz, Rupercie, czy ci tego nie
mówiłam?
- Chyba tak, kochanie - odparł mąż wymijająco.
- Urocza dziewczyna. Zliczna jak z obrazka i przepada za tobą. Muszę przyznać, że gdyby wokół mnie
kręciło się takie zachwycające stworzenie, nie zwlekałbym długo.
- Nie zwlekaliśmy zbyt długo, tato - zaoponował ironicznie Głdeon. - Znamy się dopiero od trzech i pół
miesiąca.
- I dość - zauważyła chłodno matka. - Jeśli jest miłość, nie może się nie udać.
Beth miała już nacisnąć klamkę, kiedy zmroziły ją słowa Gideona.
- Nie sądzę, żeby miłość miała tu jakieś znaczenie powiedział ciężko. - Ale nikt mi nie zarzuci, że
uchylam się od odpowiedzialności.
Zapomniała, po co przyszła. Zapomniała o wszystkim oprócz bólu, jaki nią zawładnął i z którym musiała
się sama uporać. Chciała uciec, spakować rzeczy i wyjechać. Nie potrafiła jednak. Nie mogła mu tego
zrobić.
Rano umyła i wysuszyła włosy, a kiedy robiła makijaż, zjawiła się Claire.
- Pomóc ci w czymś? Babcia powiedziała, że powinnam przyjść i zapytać.
Beth zmusiła się do lekkiego uśmiechu.
- Nie, Claire, dziękuję. Muszę tylko włożyć sukienkę i mogę zrobić to sama. A co z tobą i Sophie?
- Babcia nam pomaga. Na pewno sobie poradzisz?
To było zupełnie inne pytanie, ale Beth uśmiechnęła się raz jeszcze i wysłała Claire do własnych zajęć.
O wpół do dwunastej zaczęły bić kościelne dzwony. Usłyszawszy chrzest żwiru pod stopami rodziców
Gideona, Beth stanęła przy oknie. Za nimi szedł Gideon, prowadząc Claire i Sophie wystrojone w
jedwabne, suto marszczone, różowe sukienki. Sophie miała kwiaty we włosach, a Claire poruszała się z
elegancją i gracją, jakiej nigdy jeszcze u niej nie widziała.
Gideon wyglądał wspaniale w wypożyczonym jasnym smokingu, podkreślającym szerokość jego ramion
- przeznaczonych, pomyślała z bólem, do dzwigania zobowiązań. Właśnie odwrócił głowę, by powiedzieć
coś Williamo-wi. Twarz miał jak wyciosaną z kamienia.
Uniósł wzrok w górę i spojrzał prosto w jej oczy. Widok ponurej i zawziętej twarzy sprawił, że opuściła
ją odwaga. Zrozumiała, że nie jest w stanie tego znieść.
Nie może być tylko obowiązkiem na jego barkach! Przez całe dzieciństwo była ciężarem dla swoich
rodziców i, do jasnej cholery, nie pozwoli, by teraz znowu ona sama lub jej dziecko było ciężarem dla
kogokolwiek.
Wyprostowała ramiona, odwróciła się od okna i spojrzała na ślubną suknię, wciąż wiszącą na drzwiach
szafy.
Na pewno można ją oddać do sklepu, jeśli nie była używana. A jeśli nie, zapłaci za nią. Za kwiaty i
przyjęcie też. O Boże, przecież tylu ludzi tam czeka, a ona ich zawiedzie...
Nie! To nie może jej powstrzymać od zrobienia tego, co powinna. Gideon jej nie chce. Dawno temu
powiedział jej, że nie ma nic do zaofiarowania. Dlaczego mu wtedy nie uwierzyła?
Rozległo się pukanie i w drzwiach ukazała się głowa Willa.
- Beth? Mogę wejść?
- Tak, proszę - powiedziała pozbawionym emocji głosem.
Wbiegł lekko po schodach i stanął jak wryty.
- Beth, nie jesteś gotowa!
- To prawda. - Zcisnęła dłońmi skraj bluzki i przełknęła ślinę. - Will, chcę rozmawiać z twoim ojcem.
- On już jest w kościele.
- Proszę.
Spojrzał na nią bezradnie.
- Nie mogę przecież wejść i wyciągnąć go stamtąd. Czy mam mu coś przekazać?
- Tak. Powiedz mu, że nie mogę za niego wyjść.
- Co??? Beth, nie wygłupiaj się, co to znaczy? Dlaczego?
- Wolałabym powiedzieć o tym jemu.
Chłopak zaklął i szybko zbiegł po schodach.
W chwilę pózniej usłyszała cięższe kroki na metalowych stopniach i pojawił się Gideon,
Przyjrzał się jej badawczo, potem przesunął wzrokiem po wiszącej na szafie sukni i znowu utkwił w niej
oczy.
- Beth? Myślałem... O co chodzi?
- Przez całe życie byłam ciężarem - powiedziała spokojnie. - Ostrzegłeś mnie dawno temu, że się ze mną
nie ożenisz...
- Ale to co innego. Jesteś...
- Nie. Nie ma żadnej różnicy. Po prostu teraz chodzi o dwie osoby, a to jeszcze większy ciężar i większa
odpowiedzialność. Nie mogę ci tego zrobić, ani naszemu dziecku. Nie pozwolę, by dorastało tak jak ja, przy
rodzicach, którzy wpadli w pułapkę niechcianego dziecka i odpychają je od siebie.
- Nie odepchnę dziecka. O czym ty mówisz?
Roześmiała się smutno.
- Dziecka może i nie, ale mnie... Muszę być chciana, a jeśli nie... - urwała, nie mogąc mówić dalej.
- Beth! Oczywiście, że jesteś chciana! O czym ty mówisz?
- Nie chcesz się ze mną ożenić...
- Ależ chcę!
Potrząsnęła przecząco głową.
- Nie, nie chcesz. Ponosisz po prostu odpowiedzialność, a ja nie chcę od ciebie takiego poświęcenia.
- Ponoszę odpowiedzialność... Beth, nie rozumiesz. Małżeństwo to zobowiązanie, a ja traktuję moje
obowiązki poważnie. Boję się poślubić ciebie, boję się, że cię zawiodę, że nie zdołam dać ci tego, na co
zasługujesz. Ale chcę tego, jeśli i ty tego chcesz, ponieważ cię kocham. Potrzebuję cię i nie starczy mi już
siły na to, by rozstać się z tobą. Oczy zaszły mu łzami, ale zignorował je.
- Proszę, zastanów się. Wiem, że mnie nie kochasz, ale kiedyś sądziłaś, że tak, i może z czasem... Wiem,
że dzieciaki potrafią być straszne, ale kochają cię, Beth, i zrobią wszystko dla ciebie... O Boże, kochanie,
daj nam szansę, proszę. Daj mi szansę...
Stała jak skamieniała, zbyt zdumiona, by uczynić najmniejszy ruch.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]