[ Pobierz całość w formacie PDF ]
który stopniowo psuł jej humor.
- Jak pan będzie żył, jeżeli pan od niej odejdzie? - spy-
tała.
- Sam. Znalazłem już mieszkanie niedaleko wydawnic-
twa. Zorientowałem się, że właściwie nie mam z czym się
tam sprowadzić. Chyba wszystko należy do niej. Chodzę tam
czasem wieczorami. Siadam na kanapie i wydaje mi się, że
jestem w poczekalni.
- Trzeba nauczyć się żyć samemu. To nawet cała sztuka
- dodała Claire, nagle bardzo poważna. - Mimo wszystko
dam panu radę: niech pan nigdy nie zapomina, że kiedy wra-
ca pan wieczorem do domu, szefem jest pan, nawet jeśli jest
pan sam. Niech pan się nie załamuje ani ciszą, ani upływem
czasu, ani drętwotą w głowie. Trzeba panować nad tym
wszystkim, to najważniejsze, kwestia dyscypliny. Myśli pan,
że z pańską żoną to już sprawa stracona?
- Oczywiście - odparł zmęczonym głosem.
- Spotka pan kogoś innego. Jest pan całkiem, całkiem...
Tylko trochę przyblokowany, trochę lękliwy, może...
- Myśl o rozpoczęciu wszystkiego od nowa natychmiast
mnie nuży. Randki, niezdecydowane do zobaczenia , młode
kobiety, które chcą mieć dzieci.
140
- A pańskie dzieci?
- Są już duże.
- No i co z tego? - zdenerwowała się Claire.
Legrand był zawiedziony. Czego innego oczekiwał po swo-
jej korektorce. Więcej przenikliwości, żywości umysłu, a tego
w tym dniu zupełnie nie miała.
- A pani? Pani życie uczuciowe, jeśli to nie brak dyskre-
cji?
- Ciągle jestem z Dietrichem. I tak jest dobrze. Mam też
przyjaciela, sąsiada, którego bardzo lubię, ale to zawiła hi-
storia. To człowiek tajemniczy, małomówny. - Ujrzała w my-
ślach uśmiech Ishidy, tylko uśmiech, taki jak szeroki
uśmiech Kota z Cheshire. - Wie pan, tym, którzy nie mówią,
wiele się przypisuje. Puste miejsca w rozmowach wypełnia-
my, czym chcemy. Zdarzało mi się dostrzec, że za milcze-
niem pewnych osób nic się nie kryje, że to czysta manipula-
cja, oszustwo lub poza. A nigdy nie przychodzi nam na myśl,
że ludzie, którzy nie mówią, nie mają być może nic do po-
wiedzenia. Nie wiem, dlaczego panu to tłumaczę. Nie sądzę,
żeby ten człowiek... Niepokoję się...
Legrand także się niepokoił. Claire była bardzo blada i
formowała w palcach kulki z chleba, neurotycznie okrągłe,
które układała wzdłuż noża. Doliczył się dziewięciu.
- Przepraszam, zaraz wrócę - powiedziała, odsuwając
krzesło.
yle się poczuła. Pomidory, koper włoski i kartofle w jej
brzuchu bawiły się w zderzające się samochodziki. Miała
wrażenie, że w drugim końcu ogródka dostrzegła - co za
koszmar - Jeana-Baptiste'a. Dostała mdłości i zawrotów
głowy, oblał ją zimny pot. Idąc do toalety, przeszła przez
141
restaurację, jak kiepski łyżwiarz na gładkim lodzie. Wymio-
towała do umywalki, zwróciła prawie niestrawione warzywa.
Co dziwne, pomyślała o Lucie, którą zostawiła z Legrandem,
przeraziła ją absurdalność tego połączenia. Drzwi toalety
otworzyła jakaś kobieta i zrobiła grymas, gdy poczuła odór
wymiocin.
- Przykro mi - powiedziała Claire, wycierając usta pa-
pierem toaletowym.
- That's OK- odparła kobieta i zamknęła się w kabinie.
Claire słyszała rozwijanie metrów papieru, potem szelest
tkaniny. Przejrzała się w lustrze: sinoblada, usta w zaniku,
czerwone oczy; dmuchnęła w rękę, żeby sprawdzić, czy coś
czuć w oddechu. Niestety, tak.
- Cholera - zamruczała, otwierając drzwi. - Cholera,
cholera, cholera.
Szła, zataczając się. Legrand i Lucie patrzyli na nią jak
urzeczeni. Przypominała rozbitka uczepionego deski po
gwałtownej nawałnicy.
- Chyba coś było w sałatce... - wydusiła, chcąc jakoś za-
gadać.
- To skandal! - krzyknął Legrand i przywołał kelnera. -
Niech pan poprosi pana Mallarmé!
Szorstki ton Legranda zmroził Lucie i Claire, z różnych
powodów: Lucie dlatego, że wszystkie dzieci, bez wyjątku,
nie znoszą skandali, a Claire dlatego, że bała się zwrócić
uwagę ludzi siedzących przy jednym ze stolików.
- Dzisiaj go nie ma, panie Legrand, przykro mi. W
czym problem? - wybąkał zakłopotany kelner.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]