[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niłam. Potem zaczęłam chorować. Lisa pociągnęła nosem.
R
L
T
- Co? - Kit podskoczyła.
- Gdy wtedy, na jesieni, byłam w ciąży, Mikołaj powiedział, że powinnam
rzucić pracę. Odmówiłam, a on oświadczył, że nie mam uczuć macierzyńskich.
Potem poroniłam... - Spojrzała na siostrę z rozpaczą. - Kłóciliśmy się całymi
miesiącami. Ten wyjazd na Wybrzeże Koralowe miał być dla nas szansą, ale
Mikołaj spędzał ze mną tak mało czasu.
- Wydawało mi się, że się pogodziliście.
- Seks godzi kochanków... Ale na krótko. Potem znów się pokłóciliśmy.
- O mnie? - spytała z niepokojem Kit.
- To bez znaczenia. Po prostu poszedł sobie i zostawił mnie samą.
- Wiedział, że znów jesteś w ciąży?
- Wtedy nawet ja o tym nie wiedziałam.
- Ale teraz już wie? - spytała Kit z naciskiem.
- Nie mam pojęcia, jak się z nim skontaktować... jest na jakiejś wyprawie ba-
dawczej - odparła Lisa.
- To co zamierzasz zrobić?
- Zostanę z tobą... Pomożesz mi, prawda? Spojrzała na młodszą siostrę peł-
nymi łez oczami. - Jesteś taka czuła i opiekuńcza - dodała, jakby to były rzeczy
najbardziej oczywiste na świecie.
Kit słuchała zdumiona. Nigdy nie przypuszczała, że to ona okaże się silniej-
sza niż Lisa.
R
L
T
Od chwili gdy poznała Philipa, Kit wiedziała, że znalezienie człowieka pod-
glądającego goryle w środku buszu nie jest żadnym problemem. Wystarczy tylko
znać odpowiednich ludzi. Pomógł jej Fernando, asystent Philipa. Numer telefonu
satelitarnego wyprawy Mikołaja zdobyła w ciągu jednego wieczoru. Zadzwoniła
do niego. Na szczęście zastała go w obozie.
Powrót do Anglii zajął mu trzy dni, ale dzwonił z każdego miejsca, z którego
mógł. Z lotnisk, stacji, portów. Gdy stanął w drzwiach, nie ogolony i brudny, Li-
sa padła mu w ramiona, a on powiedział tylko:
- Liso, moja maleńka...
Kit uciekła. Nie tylko dlatego, by zostawić ich samych, ale także z rozpaczy.
Nie wyobrażała sobie, że Philip mógłby tak na nią patrzeć. Z pewnością nie pę-
dziłby do niej z trzydniowym zarostem, nigdy też nie rozkleiłby się tak, pomy-
ślała ze smutkiem.
- Jak to dobrze, że go znalazłaś! - zawołała Lisa, gdy nieco ochłonęli po
przywitaniu i odnalezli Kit w pokoju Tatiany. - Jak ci się udało?
Kit wykręcała się od odpowiedzi, ale w końcu wyciągnęli z niej, skąd miała
telefon Mikołaja.
- Dostałaś go w biurze Philipa Hardesty'ego? Mikołaj nie mógł uwierzyć. - I
jego ludzie ci go dali?
- Musiał im powiedzieć, że jesteś kimś specjalnym, skoro ujawnili ci takie
dane. - Lisa spojrzała na siostrę uważnie.
- Jestem pewna, że bardzo zaangażowany...
- Tak, jest zaangażowany, ale w swoją pracę - odparła Kit.
R
L
T
- Uważa, że żadna kobieta nie może z nim dzielić życia...
Lisa i Mikołaj spojrzeli po sobie.
- A co ty o tym myślisz? - spytał Mikołaj.
Kit nie odpowiedziała, ale rzut oka na jej twarz wystarczył, by nie mieli naj-
mniejszych wątpliwości, jak wyglądałby upragniony przez nią scenariusz.
- Trzeba coś z tym zrobić! - powiedziała z przekonaniem Lisa. - Nie wolno ci
tego tak zostawić, bo będziesz żałowała do końca życia.
Noc rozbrzmiewała odgłosami dżungli. W Pelanang wilgotność sięgała dzie-
więćdziesięciu procent, komary były wielkie jak helikoptery-zabawki, a pas star-
towy lotniska tak wąski, że tylko doświadczony pilot był w stanie tu wylądować.
Kit może by się nawet przeraziła, gdyby nie to, że jeszcze bardziej bała się
tego, co powie Philip, gdy wróci z obozu partyzantów.
Mikołaj załatwił wszystko - bilet, wizy i szczepienia, płyn na komary. Nie
powiedział jej tylko, jak rozmawiać z Philipem. Kit siedziała w zaimprowizo-
wanym centrum prasowym i zastanawiała się, co powie na początku.
- Daj mi szansę. - Zbyt patetyczne.
- Ożeń się ze mną. - Zbyt ambitne.
- Kochaj się ze mną. - Bez szans.
Była noc, ale zbyt gorąca, by Lisa mogła zasnąć. Poszła więc ni spacer. Na
nogach miała wysokie buty, wiedziała, co robić, by uniknąć niebezpieczeństwa w
dżungli. Mimo miłego towarzystwa reporterów wojennych, czuła się bardzo sa-
motna.
R
L
T
Nagle na grząskiej ścieżce usłyszała kroki. Instynkt podpowiadał jej, by dać
nura w krzaki i przeczekać, aż intruz pójdzie dalej. Wiedziała jednak, że to nie-
rozsądne, bo podrapałaby się w kolczastych zaroślach. Skierowała światło na
nadchodzącego i...
- Proszę nie świecić mi po oczach - usłyszała znajomy głos.
Tak, jego głos.
Wydawał się taki wysoki, zadbany, opanowany.
Przyjrzała mu się z bliska. Prawdę mówiąc, z trzydniowym zarostem nie wy-
glądał na zadbanego, a sądząc po tym, jak szybko oddychał, wcale nie był też
opanowany.
- Dzięki Bogu, jesteś bezpieczna, martwiłem się o ciebie. Gdyby coś ci się
stało... - powiedział.
- A co by mi się miało stać?
- Pająki, węże, dżungla, choroby tropikalne i Bóg jeden wie co jeszcze. Nigdy
nie jesteś bezpieczna, gdy mnie nie ma przy tobie. Błagam, Kit, nie rób mi tego
więcej!
- Nie rozumiem... - Niemal upuściła latarkę.
- Wiem, że nie rozumiesz, bo wszystko robię nie tak jak trzeba. Nie poprosi-
łem o to we właściwym czasie, ale wyjdz za mnie!
Kit patrzyła i nie wierzyła własnym oczom. Czy to ten sam opanowany, wa-
żący każde słowo Philip Hardesty? Czy to możliwe, że spontanicznie złożył jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]