[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tygodnie. Do tego czasu wrócę na blok i odzyskam prawo do normalnych odwiedzin.
- Nie mogę tyle czekać.
- Musisz. Bo dopóki siedzisz za szybą, nie dasz mi tego, czego chcę.
- Nie zamierzam niczego przemycać - odparła z wahaniem.
- Nie będziesz. Wystarczy, że przyjdziesz.
Szmugiel - w porównaniu z tym, o czym nagle pomyślała, zabrzmiało bardzo niewinnie.
- O co mnie pan właściwie prosi?
Rozciągnął usta w lekkim uśmiechu.
- O nic, co nie jest tu na porządku dziennym podczas sobotnich widzeń.
- Nie, odpada.
- Chcesz poznać nazwisko ojca czy nie?
- Nie za taką cenę.
- Innej nie ma.
- To się nie dogadamy.
Wzruszył ramionami.
- Zmienisz zdanie. Ja mogę zaczekać. Jedno, co mam, to czas.
- Nie wrócę.
- Wrócisz. Jeśli masz coś z matki, na pewno wrócisz.
- Jest pan odrażający.
- To mnie zastrzel. Nas więzy krwi nie łączą.
- Nie zamierzam robić nikomu przysług seksualnych.
- Daj spokój, dziewczyno. Bądz rozsądna. Posłuchaj. Nie każę ci nawet połykać.
Już miała odłożyć słuchawkę, ale ją uprzedził.
- George - powiedział.
Spojrzała na niego pytająco.
- Twój ojciec ma na imię George. Jak chcesz poznać jego nazwisko, przyjdz za dwa
tygodnie. Przyjdziesz z uśmiechem na twarzy, to włożę nawet gumkę.
Promieniał zadowoleniem, ale nic nie mogła na to poradzić. Odłożyła słuchawkę i dała
znak strażnikowi. Usłyszała brzęczyk. Otworzyły się drzwi. Klucz do jej przeszłości zniknął
za więziennym murem.
54
Theo z trudem wrzucił piątkę. Jęknął silnik, gwałtownie zawibrowała podłoga. Jack
siedział w fotelu pasażera i wskazywał drogę. Jechali na południe płatną autostradą i strzałka
prędkościomierza dochodziła do stu czterdziestu kilometrów na godzinę. Theo ciągle zmieniał
pasy, wyprzedzając wolniej jadące samochody i Jackiem rzucało to w lewo, to w prawo.
- Następny zjazd - powiedział.
- Ten?
- Nie, następny.
- Ten jest następny.
- Nie, następny jest po tym.
- Pieprzysz. Ten po tym jest drugi, a następny jest przed nim.
Jack spojrzał na niego jak na idiotę, choć wyczuł, że mądrość jak zwykle leży pośrodku.
- Zjazd numer jedenaście.
- No, teraz mówisz do rzeczy, szefie.
Theo zredukował biegi, zmniejszył o połowę prędkość i wpadli na rampę. Przejechali
przez skrzyżowanie na czerwonym świetle i skręcili na zachód. Słońce właśnie zaszło i nad
horyzontem wisiała blednąca pomarańczowa wstęga.
Jack zajrzał do notatek.
- Trzynaście kilometrów prosto.
- Trzynaście? Krokodyle nas zeżrą.
- Tak powiedziała. Trzynaście kilometrów na zachód od zjazdu numer jedenaście.
- Zobaczmy, czy wyrobię się w cztery minuty.
Jack pomyślał, że to tylko żart, ale Theo był nieprzewidywalny. Tak, najbardziej liczył się
teraz czas. Kiedy zajrzawszy do komputera, zobaczył załącznik z kolejnym nagraniem, wziął
się w garść, oczekując najgorszego. Ale w porównaniu z poprzednim filmem ten był bardzo
łagodny Mia czytała z kartki. Chwilami drżał jej głos, ale zdawało się, że jest w miarę
spokojna. To, co czytała, było opisem drogi - pytanie tylko do czego. Do niej? A może była to
tylko próba, kolejna łamigłówka, preludium do wielkiej wymiany?
Jack wyjął telefon i wybrał numer Andie Henning. Mia ostrzegała go z kartki, żeby nie
zawiadamiał policji i przyjechał sam, lecz on miał inne plany.
- Widzicie nas? - spytał.
- Tak, ale niech pan powie temu rajdowcowi, żeby trochę zwolnił. Trzymamy się z tyłu,
żeby nikt niczego nie podejrzewał, ale jeśli stworzycie zagrożenie dla ruchu, zatrzyma was
drogówka.
Jack zerknął w lewo.
- Zwolnij.
Theo zwolnił do stu dwudziestu; według miejscowych standardów, była to prędkość, z
jaką jezdzili początkujący kierowcy.
- Ma pan na sobie kamizelkę? - spytała Henning.
- Nie wychodzę bez niej z domu - odparł Jack.
- To dobrze. Wiem, że kusi pana, żeby zabrać z sobą broń, ale niech pan tego nie robi.
Oddział antyterrorystyczny jest już w drodze. Nie będzie pan nawet wiedział, że tam są. Jeśli
wezmie pan broń, może pan kogoś postrzelić.
- Dobrze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]