[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Paulo Lang z ustami pełnymi orzeszków mruknął:
- Myślę, że będę mógł ci pomóc, Harry. Harry nic nie powiedział i czekał na dalszy
ciąg.
- Widzisz - ciągnął dalej Paulo z zamyśloną miną - twoje Chicago z dawnych dobrych
lat dziś znajduje się we Francji. Od momentu zakończenia wojny w Algierii wszystkie
obdartusy, włóczęgi, oberwańcy, typy spod ciemnej gwiazdy, które tylko czekały, żeby
naciągnąć jakiego klienta i zarobić parę groszy na kanapkę z kiełbasą nawet bez masła i na
kubek wina - wszyscy ci faceci przeszli na cienką zupkę dla biedoty. Koniec walki z OAS.
Nie ma mowy o podłapaniu jakiejś forsy. Dobrze, że jeszcze nie trzeba brać się za łopatę. I
wówczas na czele organizacji o mętnym zabarwieniu politycznym znalazło się trochę
cwaniaków, którzy sobie powiedzieli, że to mięso armatnie, dobrze zorganizowane, może
jeszcze kiedyś się przydać. W zamian za to machnie się ręką na małe świństwa tych
szumowin - pod warunkiem, że nie pójdzie to za daleko.
Harry Shulz nie bardzo chwytał wszystkie subtelności żargonu, jakim posługiwał się Paulo
Lang, ale pojmował sens ogólny.
- Takich facetów, Harry, jest we Francji pełno nawet w najmniejszych miasteczkach.
Jedną nogą siedzą w mętnych machlojkach politykierów, drugą w drobnych łajdactwach. Kraj
został przez nich podzielony na strefy działania.
Przerwał i spojrzał Shulzowi w oczy.
- Zrobię ci, Harry, prezencik. Zrewanżuję się za ten, który ty mi zrobiłeś w Nowym Jorku
dziesięć lat temu. Dam ci nazwisko i adres gościa, który dyryguje tą armią łotrów spod
ciemnej gwiazdy. Tylko musisz pamiętać o jednym: nie wolno ci powoływać się na mnie.
Co mi to da, Paulo?
Poczekaj, psiakrew, jeszcze nie skończyłem.
Wielkimi, grubymi paluchami sięgnął po garść orzeszków pistacjowych. Shulz skorzystał z
przerwy i nalał sobie kolejną szklankę. Gorąco było coraz trudniejsze do zniesienia. Zimny
prysznic, oto czego mu potrzeba. Jak tylko wróci do hotelu, natychmiast wskoczy do wanny
albo pod prysznic.
- Harry, ten gość... robi trochę w narkotykach. Eksport do USA. Jesteś przecież
Amerykaninem, zabluffujesz. Wprawdzie nie masz w tej grze nawet dwóch głupich par, ale
udasz, że dostałeś fulla z ręki. Kapujesz?
Shulz skinął głową na znak zgody.
Taki numer mogę zagrać. Dziękuję, Paulo. Jak myślisz, ile "to mnie będzie kosztować?
Ani grosza - odparł Paulo Lang kategorycznie.
Jak to?! - wykrzyknął Shulz.
- Ani grosza, powtarzam. Zbyt będzie kontent, że może ci oddać przysługę. Tylko
dobrze zagraj. To cwaniak. Nie rąbnij mu nic takiego, co mógłby sprawdzić i potem zrobić z
ciebie Wlia. Aha, jeszcze jedno. Jego kontakt w Stanach Zjednoczonych to niejaki Settimano:
Settimano... - powtórzył Shulz.
Znasz go?
Tak. Johnny Settimano. Ma pod sobą Nowy Jork, New Jersey, Connecticut i
Massachusetts.
Harry, z ciebie prawdziwa książka adresowa świata przestępczego.
- Zaczyna mi się już rysować pewien plan, Paulo - Harry Shulz roześmiał się cicho.
- Brawowo. Ale nic zrób fałszywego kroku. To niebezpieczny jeśli się zorientuje, że go
nabierasz, cały szpil do kitu. Napuści na ciebie swoich zbirów i wierz mi, bracie, nie
wyjdziesz z tej sarabandy z życiem nie wymkniesz się, tak teraz nazywają Francję.
Dziękuję za prezent, Paulo. Nie zawalę roboty.
Moje gratulacje. Nie zapomniałeś jeszcze francuskiego.
Jeszcze jedno. Co to właściwie za gość? Rzezimieszek?
- Coś ty, zwariował? Były oficer artylerii, absolwent wyższej szkoły wojennej, Legia
Honorowa. Kuzyn jest deputowanym. Jedna córuchna za bankierem, druga za armatorem.
%7łona ze znanej rodziny marsylijskich fabrykantów mydła. A on sam ma dobry kamuflaż,
prowadzi biuro inżynierów-doradców do armatur okrętowych. Do narkotyków, kapujesz, to
bardzo klapuje. Jak się jeszcze ma przy tym szwagra armatora.
Trudno będzie go wymanewrować.
Ale skądże! Będzie próbował wziąć cię na wielkie frazesy. Nie daj się nabrać. Nie da sobie
rady z facetem takim jak ty. No, Harry, pij tę whisky, bo zaschnie ci w gardle...
Shulz czuł, że pot wydziela się ze wszystkich porów jego skóry. Koszula była zupełnie
mokra, na spodniach w okolicy kolan miał dwie olbrzymie wilgotne plamy.
- Czy w tym przeklętym kraju nie ma klimatyzacji? -
mruknął.
Paryż, Francja. Pazdziernik 1968
- Pan Massicaud-Vellard ?
Przy telefonie. Słucham pana. Nalegał pan, żeby ze mną umóiwić, panie... Jsckson.
Słucham, panie Jackson? Głos był suchy, beznamiętny, ale Shulz nie był tym bynajmniej
speszony.
Panie Massicaud-Vellard, jestem Amerykaninem i chcę prosić pana o rozmowę.
Pan chyba żartuje! Gdybym musiał przyjmować wszystkich Amerykanów bawiących
przejazdem w Paryżu...
- Ale ja jestem Amerykaninem specjalnego, jak by tu powiedzieć, rodzaju. Rezyduję w
New York City, ale moje pole działsnia rozciąga się na cztery Stany. %7łeby być bardziej
precyzyjnym na:Nowy Jork, New Jersey, Connecticut i Massachusetts. Nic rozumiem.
Tak się składa, że jeden z pańskich amerykańskich przyjaciół działa w tej samej strefie. Niech
pan spróbuje sobie przypomnieć,
Załóżmy, że to, co pan mówi, zgadza się. Ale ja wciąż nie wiem, dlaczego miałbym się
spotkać z panem, panie Jackson.
Dlatego, że gdyby pan mojej prośby nie uwzględnił, pańskiego przyjaciela mogłyby spotkać
poważne kłopoty w intere-
sach, i to w najbliższej przyszłości. Na Stany Zjednoczone spadła straszliwa recesja...
Po drugiej stronie zapadła cisza. Shulz czekał cierpliwie.
- Panie Jackson, sprawy innych mnie nie interesują... Głos był ostrożny.
Nawet w tym przypadku, gdyby wiązały się z pańskimi? - zapytał Shulz słodko.
Mówi pan samymi zagadkami. Na nieszczęście, nie mam czasu na ich rozszyfrowywanie.
Jestem bardzo zajęty. Możemy jedynie umówić się na jakiś dzień i godzinę, wtedy
spróbowalibyśmy kontynuować tę interesującą rozmowę.
- Na przykład jutro?
- Jutro? Doskonale. Powiedzmy, godzina piętnasta. Ma pan chyba adres mojego biura?
- Mam.
Shulz powiesił słuchawkę. Spotkanie zaraz następnego dnia bardzo mu odpowiadało. A
tymczasem niech się chłop poddusi we własnym sosie.
Kiedy się z nim spotkał nazajutrz, zrozumiał, że ma do czynienia z człowiekiem
nietuzinkowym. Massicaud-Vellard miał około pięćdziesiątki, był to mężczyzna wysoki,
szczupły, włosy szpakowate, ostrzyżone bardzo krótko; z twarzy o wystających kościach
policzkowych i szarych zimnych oczu można było wyczytać twardość i energię. Lewą dłoń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]