[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rzucania, drewniane laski... Podczas, gdy ona wolała małe sztylety, choć znała każdą z tych
broni. Rozejrzała się po pokoju, przyglądając się sparingom i skrzywiła się. Byli prawie
wszyscy. W rogu swojego pola widzenia dojrzała Kaina wchodzącego do sali. Pilnowało go
dwóch strażników, a tuż obok niego kroczył mężczyzna o twarzy poznaczonej bliznami -
zapewne jego trener. Wyprostowała ramiona, gdy Kain podszedł do niej, uśmiechając się.
- Dzień dobry - powiedział, jego głos był głęboki i chrapliwy. Jego ciemne oczy
taksowały jej ciało, a następnie zatrzymały się na jej twarzy. - Myślałem, że siedzisz teraz w
domu.
Posłała mu uśmiech.
- Zabawa dopiero się zaczyna, czyż nie? - Kain odpowiedział jej uśmiechem i
odszedł.
To byłoby tak bardzo proste. Tak łatwo byłoby zrobić obrót, złapać go za szyję i
uderzyć jego głową o ziemię. Nie zdawała sobie sprawy, że drży z wściekłości, nim nie
podszedł Chaol.
- Pozostaw to do czasu walk - powiedział cicho, ale nie słabo.
- Zamierzam go zabić - szepnęła.
- Nie, nie masz takiego zamiaru. Jeśli chcesz go uciszyć, pokonaj go. On jest po
prostu kretynem z królewskiej armii - nie trać siły na nienawidzenie go.
Przewróciła oczami.
- Dziękuję bardzo za zadecydowanie w moim imieniu.
- Nie potrzebujesz mnie do tego, by cię bronić.
- To byłoby miłe.
- Możesz sama staczać swoje bitwy - wskazał mieczem na szafę z bronią. -
Wybierz sobie coś. - Jego oczy błyszczały od niemego wyzwania, gdy rozwiązywała pelerynę
i rzucała ją na ziemię. - Zobaczymy, czy rzeczywiście jesteś w tak świetnej formie.
Zamknie Kaina w nieoznaczonym grobie na całą wieczność. Ale teraz... Teraz
musiała dowieść Chaolowi, że wciąż jest bardzo dobra.
Wszystkie bronie były wykonane precyzyjnie i błyszczały w świetle słońca.
Celaena eliminowała jedną po drugiej, wiedząc, jakich szkód może dokonać każdą bronią.
Jej serce biło szybko, gdy przesuwała palcami po ostrzach i rękojeściach. Była
rozdarta między sztyletem łowieckim a piękną rapierą z ozdobną rękojeścią. Mogła tym z
bezpiecznej odległości wyciąć serce.
Miecz jęknął, gdy wyciągnęła go z podstawki i trzymała go w dłoniach. Ostrze
było blade, mocne, gładkie i lekkie.
Nie dali jej noża do masła, a pozwalali używać tego?
Chaol zrzucił swój płaszcz na jej pelerynę, przeciągnął się lekko. Wyciągnął
miecz.
- Pozycja! - przeniósł się do pozycji obronnej, a Celaena spojrzała na niego
ponuro.
- Myślisz, że kim jesteś? Kto mówi "Pozycja!"?
- Czy nie powinnaś mi najpierw pokazać podstaw? - Powiedział spokojnie i cicho,
tak, by tylko ona usłyszała. Luzno trzymała miecz przy boku, ale już po chwili pewnie
ściskała rękojeść.
- Byłam w Endovier przez rok, wiesz o tym. Mogłam łatwo zapomnieć.
- Z ilości zabitych przez ciebie tam ludzi wnioskuję, że nie zapomniałaś.
- Używałam kilofu - powiedziała z dzikim uśmiechem. - Wszystko, co musiałam
zrobić to rozwalić im głowy, albo celować kilofem w brzuch. - Na szczęście żaden z
Czempionów nie zwracał uwagi na ich wymianę zdań. - Jeśli wziąć pod uwagę tego rodzaju
zasady i równość... jaki rodzaj walki preferujesz, Kapitanie Westfall? - Położyła wolną dłoń
na sercu i zamknęła oczy.
Kapitan Straży zaatakował z pomrukiem.
Ale ona czekała tylko moment i już po chwili otworzyła oczy. Uniosła miecz do
bloku, usztywniła nogi, a stal zderzyła się ze stalą. Hałas był dziwny, bardziej bolesny niż
cios, ale Celaena nie miała czasu na tego typu rozmyślania, bo Chaol ponownie zaatakował, a
ona z łatwością sparowała cios. Ramiona bolały ją od siły uderzenia, ale nie poddawała się.
Walka na miecze była jak taniec - jeden zły krok i wszystko przepada. Gdy
usłyszała kolejne szczęknięcie zderzających się mieczy, znowu zablokowała cios. Konkurenci
zniknęli w świetle słonecznym.
Dobrze - powiedział przez zęby, blokując jej cios. Bolały ją mięśnie ud. - Bardzo dobrze -
sapnął. Sam był bardzo dobry - nawet lepiej niż bardzo dobry. Był fantastyczny, ale nie
zamierzała mu o tym mówić.
Miecze z brzękiem spotkały się ze sobą. Był silniejszy i musiała się naprawdę
namęczyć, żeby utrzymać blok. Ale nie ważne, jak był siny - ona była szybsza. Cofnęła rękę z
mieczem i gwałtownie przykucnęła, a jego atak nie zdał się na nic.
Podniosła się, wykręciła rękę w nadgarstku i zaatakowała, okręcając się,
wymachując ramieniem, kochając ten znoajomy ból. Poruszała się szybko, jak tancerka w
rytuale świątynnym, szybka jak wąż na czerwonej pustyni, jak woda płynąca ze zbocza góry.
Próbował ją zaskoczyć ciosem w twarz, ale tylko ją rozzłościł, a ona odchyliła łokieć i
uderzyła go.
- Podczas walki ze mną pamiętaj o jednym, Sardothien - sapnął. Słońce błyszczało
w jego złoto-brązowych oczach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anapro.xlx.pl
  • Archiwum

    Home
    Agata Christie NiedokośÂ„czony portret
    Higgins Jack Sean Dillon 01.Hiena
    Brandy Golden That Old Spankin' Magic [DaD] (pdf)
    William Shakespeare Hamlet, Prince of Denmark
    Ann Rule A Fever In The Heart
    Felicjan SśÂ‚awoj SkśÂ‚adkowski Strzć™py meldunków
    James Axler Outlander 10 Outer Darkness
    suma_20
    Mercedes Lackey & Ellen Guon Knights of Ghosts and Shadows
    Gordon Lucy KarnawaśÂ‚ w Wenecji (tom 1028)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lidka.xlx.pl