[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Twoje włosy, Martinie, są za długie. Wyglądasz zabawnie. - Podniosła rękę, aby
ich dotknąć. - W Wietnamie, na bagnach, kiedy ci z Vietkongu chcieli mnie zabić,
wyszedłeś z trzcin i wyglądałeś jak jakiś średniowieczny wojownik. Miałeś wtedy takie
same długie włosy i nosiłeś przepaskę.
Zamknęła oczy.
- Odpocznij teraz. Nic nie mów - poprosił.
- Muszę. - Znowu na niego spojrzała. - Pozwól mu uciec, Martinie. Obiecaj mi.
Nie jest tego wart. Nie chcę, żebyś wrócił do tego, co było. - Zcisnęła jego dłoń z
zaskakującą siłą. - Obiecaj mi.
- Masz moje słowo - powiedział.
Opadła na poduszki, patrząc w sufit.
- Mój kochany, dziki, irlandzki chłopiec. Zawsze kochałam tylko ciebie, Martinie,
nikogo więcej.
Jej powieki powoli opadły. Urządzenie kontrolne przy łóżku zmieniło ton.
Dubois natychmiast podszedł do łóżka.
- Wyjdz, Martinie. Poczekaj na zewnÄ…trz.
Wypchnął Brosnana i zamknął drzwi. Na korytarzu stała Mary.
- Martinie? - zapytała.
Spojrzał na nią pustym wzrokiem. Drzwi otworzyły się i wyszedł Dubois.
- Przykro mi, przyjacielu. Ona odeszła.
Dillon obudził się natychmiast, kiedy zadzwonił telefon.
- Niestety, ona nie żyje - powiedział Makiejew.
- Szkoda - odrzekł Dillon. - Nie chciałem tego.
- Co teraz?
- Wyjadę dziś po południu. W tych okolicznościach to chyba najlepszy pomysł.
Jak tam Aroun?
- Umówiłem was na jedenastą.
- Dobrze. Czy on wie, co się stało?
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Nie.
- I niech tak zostanie. Zobaczymy się na miejscu tuż przed jedenastą.
Odłożył słuchawkę i oparł się na poduszce. Anne-Marie Audin. Szkoda. Nigdy
przedtem nie zabił kobiety, oprócz pewnej informatorki w Derry, ale ona zasłużyła
sobie na to. Tym razem to był wypadek, ale miał posmak pecha. Dillon poczuł się
nieswojo. Dopalił papierosa i ułożył się wygodniej, próbując zasnąć.
Było po dziesiątej, kiedy Mary Tanner wpuściła Fergusona i Hernu do
mieszkania Brosnana.
- Co z nim? - zapytał Charles.
- Cały czas szuka sobie zajęcia. Dziadek Anne-Marie jest chory, więc Martin z
jego sekretarzem przygotowujÄ… wszystko do pogrzebu.
- Tak szybko? - zdziwił się Ferguson.
- Jutro, na cmentarzu rodzinnym w Vercors.
Weszli do pokoju. Brosnan stał przy oknie. Odwrócił się, aby ich przywitać. Ręce
trzymał w kieszeni, twarz miał bladą i ściągniętą.
- No i co? - zapytał.
- %7ładnych wieści - odrzekł Hernu. - Sprawdziliśmy wszystkie porty i lotniska,
oczywiście dyskretnie. - Zawahał się. - Uważa my, że lepiej nie podawać tego do
wiadomości publicznej, profe sorze. Mam na myśli śmierć mademoiselle Audin.
Brosnan był dziwnie obojętny.
- Nie ma go tutaj. Trzeba go szukać w Londynie. Prawdopodobnie już tam jedzie.
Będziecie potrzebować mnie w Anglii.
- To znaczy, że pomoże nam pan? Wchodzi pan w to? - zapytał Ferguson.
- Tak.
Brosnan zapalił papierosa, otworzył okno i wyszedł na taras, Mary podążyła za
nim.
- Ależ nie może pan, Martinie! Powiedział pan, obiecał pan Anne-Marie dać temu
spokój!
- Skłamałem - odparł zimno. - Tylko dlatego, żeby łatwiej było jej odejść. Tam nic
nie ma. Tylko ciemność.
Jego twarz była jak wykuta z kamienia, spojrzenie lodowate. Była to twarz kogoś
obcego.
- Och, mój Boże - wyszeptała.
- Dostanę go - rzekł Brosnan. - Dostanę go, choćby miała to być ostatnia rzecz,
którą zrobię w życiu.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Rozdział VI
Dochodziła jedenasta, gdy Makiejew zajechał przed dom Arouna przy Alei
Victora Hugo. Szofer zatrzymał samochód przy krawężniku. Kiedy wyłączył silnik,
tylne drzwi otworzyły się i wsiadł Dillon.
- Lepiej nie nosić eleganckich butów - powiedział. - Wszędzie błoto.
Uśmiechnął się, a Makiejew podniósł szybę oddzielającą ich od kierowcy.
- Jesteś w niezłym humorze, jeśli zważyć sytuację.
- Dlaczego nie? Chciałem się upewnić, czy nie powiedziałeś Arounowi o tej
Audin.
- Nie, oczywiście, że nie.
- Dobrze. Nie chciałbym, żeby cokolwiek popsuło mi szyki.
Teraz chodzmy.
Drzwi otworzył Rashid. W korytarzu służąca wzięła od nich płaszcze. Aroun
czekał we wspaniałym salonie.
- Valenton, panie Dillon. Rozczarował mnie pan.
- Nikt nie jest doskonały, powinien pan o tym wiedzieć - od parł Sean. -
Obiecałem zlikwidować alternatywny cel i dotrzymam słowa.
- Brytyjski premier? - zapytał Rashid.
- Zgadza się - przytaknął Irlandczyk. - Jeszcze dzisiaj wyjeżdżam do Londynu.
Pomyślałem, ze moglibyśmy porozmawiać, za nim odjadę.
Rashid spojrzał na Arouna, który odrzekł:
- Oczywiście, panie Dillon. W czym mogę pomóc?
- Po pierwsze, potrzebuję gotówki. Trzydzieści tysięcy dolarów. Chciałbym, aby
pieniądze przekazał mi ktoś w Londynie. Pułkownik Makiejew omówi z panem
szczegóły.
- Nie ma problemu - powiedział Aroun.
- Po drugie - powstaje kwestia, jak wydostanę się z Anglii po pomyślnym
załatwieniu sprawy.
- Jest pan bardzo pewny siebie, panie Dillon - rzekł Rashid.
- No cóż, trzeba zawsze być optymistą, synu - odparł Sean. - Najważniejsze jest,
jak przekonałem się przez te wszystkie lata, nie tyle osiągnięcie celu, co uratowanie
własnej skóry. To znaczy, je żeli zabiję brytyjskiego premiera, głównym problemem dla
mnie stanie siÄ™ wydostanie siÄ™ z Anglii. I tutaj widzÄ™ zadanie dla pana, panie Aroun.
Do salonu weszła służąca z kawą. Aroun odczekał, aż naleje do filiżanek.
- Proszę jaśniej - powiedział, gdy wyszła.
- Jestem całkiem niezłym pilotem, zresztą, o ile wiem, pan również. W starym
numerze Paris Matcha wyczytałem, że kupił pan posiadłość na wybrzeżu Normandii.
Nazywa się Chateau Saint-Denis i leży jakieś trzydzieści kilometrów na południe od
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Cherbourga.
- Zgadza siÄ™.
- W artykule wspomniano, że bardzo pokochał pan to miejsce, jego dzikość i
odosobnienie. Jest podobno jakby żywcem przeniesione z osiemnastego wieku.
- Do czego pan zmierza, panie Dillon? - zapytał Rashid.
- Napisano także, że jest tam pas startowy i nie jest tajemnicą, iż pan Aroun lubi
przylatywać z Paryża, pilotując swój własny samolot.
- To prawda - potwierdził milioner.
- Dobrze. Więc kiedy będę blisko, jakby to powiedzieć, załatwienia sprawy,
powiadomię pana. Przyleci pan do Saint-Denis. Ja wylecę z Anglii i dołączę do pana po
wykonaniu zadania. Załatwi pan dla mnie dalszy transport.
- Ale jak? - zapytał Rashid. - Gdzie pan znajdzie samolot?
- Jest wiele aeroklubów, synu, i wiele samolotów do wynajęcia. Nie będę leciał
uczęszczanymi trasami. Nie znajdą mnie. Po prostu zniknę. Jako pilot, musisz wiedzieć,
że największym problemem władz jest przestrzeń powietrzna, która znajduje się poza
ich kontrolą. Kiedy wyląduję w Saint-Denis, możecie spalić ma szynę. - Przeniósł wzrok
z Rashida na Michaela. - Zgoda?
- Zgoda - odrzekł Aroun. - Co jeszcze możemy zrobić dla pana?
- O wszystkim będzie was informował Makiejew. Teraz muszę iść. - Dillon ruszył
w stronÄ™ drzwi.
Na zewnątrz stanął na chodniku przy samochodzie Makiejewa. Prószył śnieg.
- No więc tak. Nie zobaczymy się, przynajmniej przez jakiś czas.
Makiejew podał mu kopertę.
- Adres i numer telefonu Tani. - Spojrzał na zegarek. - Nie złapałem jej rano.
Zostawiłem wiadomość, że chcę z nią rozmawiać w południe.
- Zwietnie. OdezwÄ™ siÄ™ do ciebie z Saint-Malo. Zanim dostanÄ™ siÄ™ na prom do
Jersey, chcę upewnić się, czy wszystko w porządku.
- Podrzucę cię - zaproponował Makiejew.
- Nie, dzięki. Chcę się przejść. - Dillon wyciągnął rękę. - Do naszego następnego
wesołego spotkania.
- Powodzenia, Sean.
Dillon uśmiechnął się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]