[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Przede mną jeszcze wiele nauki. Przez cały ten ty
dzień miałem do pomocy Carla Clementa, ale w przy-
szłym będę zdany tylko na siebie, pomyślałem więc, że
przydałoby się przejrzeć książkę zapisów i zapoznać się
z kartami przynajmniej tych pacjentów, których mam
przyjmować w poniedziałek i wtorek.
Zatrzymali się przed pozostawionym na parkingu sa-
mochodem. Otworzył jej drzwi i przytrzymał je tak, że
wsiadając, musiała przejść pod jego ramieniem. Zajęła
miejsce w fotelu pasażera i podniosła na niego wzrok.
-Czy zdajesz sobie sprawę, że pracując w weekendy,
wyrabiasz złą markę specjalistom? I tak mają już opinię
pazernej grupy społecznej, która wszystko przelicza na
pieniądze.
Julian zachichotał. W mediach toczyła się aktualnie
poważna debata na ten temat i wiedział, co sądzi tak
zwana opinia publiczna o wygórowanych zarobkach
lekarzy specjalistów.
- Tobie też zdarza się pracować po godzinach - za-
uważył.
- Tak, ale ja mam powód - stwierdziła, poważniejąc.
S
R
-Na przykład odrzucenie mojej propozycji na neu
tralnym gruncie?
I widząc jej zaskoczenie, dodał: - Nietrudno cię
przejrzeć, Daisy. Wsiadł za kierownicę, wycofał wóz z
miejsca parkingowego i wyjechali na ulicę.
- No? - rzucił.
Spojrzała na niego tak, jakby nie zrozumiała, o co
mu chodzi.
- Samochód to grunt neutralny. Możesz mówić.
Uniosła rękę, zawahała się i opuściła ją z powrotem
na kolana.
- No dobrze, niech ci będzie! - powiedziała. - Nie
mogę zostać twoją żoną.
- Nie możesz, czy nie chcesz?
- Chyba na jedno wychodzi, prawda?
Milczał. Na usta cisnęło mu się mnóstwo pytań,
uznał jednak, że milczeniem więcej zwojuje.
- Powodów jest tyle, że nie wiem, od czego zacząć -
odezwała się w końcu. - Chyba zacznę od uczciwości.
- Od uczciwości? - Dotknął jej policzka i przesunął
palcem po linii podbródka.
Odsunęła się.
- Tak, uczciwości w życiu. W czynach, nie w sło-
wach. Sam mówiłeś, że oszukiwałeś Gillian, udając, że
ją kochasz. Nasłuchałam się o miłości od twojej matki,
obserwuję przyjaciółki, i kiedy wyobrażam sobie nas na
towarzyskich albo rodzinnych spotkaniach, wiem, że
będę tam widziała wokół siebie autentyczne szczęście,
podczas gdy nasze będzie fałszywe.
S
R
- Chwileczkę!
Byli już pod przychodnią. Julian wprowadził wóz na
opustoszały parking, zgasił silnik i odwrócił się do Da-
isy.
-Dopuszczasz do głosu emocje, zamiast myśleć ra-
cjonalnie. Kto powiedział, że nie będziemy autentycz-
nie szczęśliwi? - protestował. - Na tym polega cała ide-
a: będziemy mieli dziecko, którego oboje pragniemy, a
ono dwoje rodziców zamiast jednego. Myślisz, że mał-
żeństwo ze mną cię unieszczęśliwi, Daisy? Do tego
stopnia, że będziesz musiała udawać?
Dostrzegła w jego oczach tłumiony gniew.
Wiedziała, że małżeństwo z Julianem z jednej strony
mogłoby ją uczynić nad wyraz szczęśliwą, z drugiej, co
bardziej prawdopodobne, okazać się kompletną kata-
strofą, nie zamierzała mu jednak tego teraz mówić.
- Szczęście to niewłaściwe słowo - powiedziała. -
Wydawało mi się tylko, że używając go, łatwiej wyja-
śnię ci motywy, które mną kierują.
- A jakie jest to właściwe słowo, Daisy? - spytał.
- Miłość! - mruknęła, a potem zła, że to z niej wydu-
sił, spojrzała mu głęboko w oczy. - No, powiedziałam
to. Gdybyśmy się pobrali, wszyscy, na których mi zale-
ży, wszystkie moje przyjaciółki i cała twoja rodzina,
zakładaliby, że pobieramy się z miłością a to by nie
była prawda i nie sądzę, że dobrze bym się z tym czuła.
Zwłaszcza że miałabym za męża człowieka, który nie
wierzy nawet w istnienie miłości i wszystkie swoje
dotychczasowe związki postrzega tylko jako igraszki
hormonów! Jesteś inteligentną, zaprogramowaną ma-
szyną, Julianie. Robotem, nie człowiekiem.
S
R
Otworzyła z rozmachem drzwi samochodu, wysiadła
i pomaszerowała przez parking w stronę głównego wej-
ścia do niskiego pawilonu. Dopiero po chwili dotarło
do niej, że Julian ma pewnie klucz do wejścia dla per-
sonelu, które znajduje się na tyłach budynku.
Obejrzała się przez ramię, żeby podpatrzyć, do któ-
rego z tych wejść się kieruje.
Nie kierował się do żadnego!
Siedział dalej w samochodzie z łokciem wystawio-
nym przez otwarte okno i podpierał dłonią brodę. Za-
trzymała się, odwróciła i spróbowała zanalizować tę
pozę.
Czyżby wyrażała ulgę?
Pogodzenie się z odmową?
Miała taką nadzieję, bo nie uśmiechało jej się wcale
wyjawiać mu innego, o wiele ważniejszego powodu od-
rzucenia jego propozycji, a był nim lęk przed powtórze-
niem się scenariusza, według którego układały się
wszystkie jej dotychczasowe związki: poznanie się,
zauroczenie, pożądanie, miłość, katastrofa. Miała jesz-
cze w pamięci zdradę Glena, ostatniego swojego part-
nera.
Julian wysiadł wreszcie z samochodu, zatrzasnął
drzwi, zamknął je na klucz i wskazał palcem na wejście
dla personelu.
- Numer, o który ci chodzi, znajdziemy chyba w ak-
tach przechowywanych w głównym gabinecie - oz-
najmił, dogoniwszy ją. Ktoś niezorientowany, patrząc
teraz na niego, za nic by nie odgadł, że dostał przed
chwilą kosza.
Z drugiej strony, czym miałby się przejmować?
Był przystojnym, dobrze sytuowanym i nad wyraz
S
R
sympatycznym mężczyzną. Kobiet, które z pocałowa-
niem ręki zgodziłyby się za niego wyjść - i to bez sta-
wiania żadnych wstępnych warunków! - były tysiące,
jeśli nie miliony.
- Tak myślę - burknęła. Dotknął lekko jej ramienia.
- Nie bocz się - poprosił cicho. Otworzył drzwi i
przepuścił ją przodem. Próbował nazwać to, co teraz
czuje. Złość. Jak śmiała nazwać go maszyną?
Ale również zawód. On chce dziecka, ona chce dzie-
cka, razem pracują. Trudno sobie wyobrazić bardziej
idealną sytuację. Ale pod tym zawodem było coś jesz-
cze.
Niedowierzanie?
Dlaczego niedowierzanie?
Swoim analitycznym umysłem przebiegł szybko
fragmenty mózgu zarządzające tym wszystkim, czego
nie da się zmierzyć ani policzyć - na przykład emocja-
mi.
Lecz ten proces nie przyniósł odpowiedzi na pyta-
nie, dlaczego miałby się czuć rozczarowany.
Przypomniał sobie, że już w piątek wiedział, że Da-
isy zamierza mu odmówić, ale i to nie pomogło. Gniew
przeszedł w irytację, kiedy rozważał miniony tydzień.
Cholera z tą kobietą!
Zapominając o książce zapisów i kartach pacjentów,
wszedł do swojego gabinetu i usiadł za biurkiem. Ale
wystarczył tydzień pracy z Daisy, żeby jej duch zain-
stalował się na dobre w tym pomieszczeniu, i widział ją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]