[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wiem.
Gordon spojrzał na córkę.
- Nie mogę ci odpowiedzieć, dopóki nie usłyszę, czy ty też tego chcesz, dziewczyno.
Co powiesz, Lindsay?
- Musisz zrozumieć, że nie zostawię rodziny. Bez ojca, Gwen i Brocka nigdzie nie
pojadę.
Morgan kiwnął głową.
- Rozumiem to, pani. Nie zamierzałem cię wcale o nic takiego prosić.
- Pomyśl, Morganie, chcesz wziąć na swoje barki wielki ciężar. Jest nas czworo. Czy
na pewno jesteś na to gotów? Jesteś jeszcze młody. Wkrótce możesz żałować swego
kroku, gdy zacznie ci ciążyć brzemię odpowiedzialności za tyle osób.
- Co czyni się z miłości, pani, nie jest brzemieniem. Powiedział to tak spokojnie i
stanowczo, że omal się nie
rozpłakała.
- Naprawdę gotów jesteś troszczyć się o całą moją rodzinę?
- Tak.
Morgan z podziwem patrzył na Lindsay. Imponowała mu stanowczość, z jaką broniła
swoich bliskich.
- Jesteś rycerzem, Morganie MacLarenie. Jezdzisz po kraju, tropiąc wrogów. Czy
mamy podróżować z tobą?
- Wolałbym wiedzieć, pani, że jesteście bezpieczni z dala od zgiełku bitwy, wraz z
moją rodziną.
- Czy jesteś pewny, że twoja rodzina nas przyjmie? Uśmiechnął się do niej.
- Tak. Skoro ja ciebie pragnę, to czemu moi najbliżsi mieliby chcieć czegoś innego?
- Widząc, że Lindsay gotowa jest wysunąć nowe zastrzeżenia, podszedł do niej z
rozłożonymi rękami. - Błagam cię, zmiłuj się nade mną, Lindsay. Powiedz, że się
zgadzasz.
Z trudem oderwała dłonie od piersi, by podać ręce Mor-
ganowi. Na podłogę upadł chleb, o którym zupełnie zapomniała.
Oboje naraz opadli na kolana i sięgnęli po bochenek. Gdy zderzyli się głowami,
zaśmiali się radośnie jak dzieci.
W końcu Lindsay odpowiedziała:
- Przyjmuję twoje oświadczyny, Morganie MacLarenie. Z największą radością.
Wzięła chleb w ręce, a Morgan objął jej dłonie swoimi. Oboje wstali i obrócili się do
Gordona Douglasa.
- A ty, panie? Czy wyrazisz swą zgodę?
Widząc rozjaśniony radością wzrok córki, ojciec nie wahał się długo.
- Tak, zgadzam się. Jak wiesz, w naszej wsi wszystkie śluby odbywają się dopiero w
Wigilię Bożego Narodzenia. Czy gotów jesteś w tym dniu poślubić moją córkę,
Morganie MacLarenie?
- Z największą radością - powtórzył słowa Lindsay, wpatrzony w jej oczy.
Starszy mężczyzna odwrócił się, by otrzeć 2 policzka łzy, udając, że coś wpadło mu
do oka. Dzieci piszczały podniecone radosną nowiną i uściskały najpierw swoją
ciotkę, a potem mężczyznę, którego i tak zaczęły już traktować jak członka rodziny.
Morgan poprowadził Lindsay do stołu, a gdy siadała, pomógł jej przysunąć zydel.
Potem usiadł obok niej i podał tacę z pieczoną dziczyzną.
- Gdybym wiedział, że wasza ciotka upuści chleb - powiedział, robiąc minę do Gwen
i Brocka - poczekałbym z oświadczynami, aż zjemy śniadanie.
Dzieci zachichotały na widok rumieńców na policzkach Lindsay. %7ładne z nich nie
umiałoby tego wyjaśnić, ale nagle poczuły się tak, jakby już była Wigilia.
- Hm. Pięknie pachną. - Morgan z przyjemnością wciągnął powietrze w płuca,
rozkoszując się aromatem ziół, które zebrała nad potokiem Gwen.
Ten dzień spędził z dziećmi. Gwen i Brock byli uszczęśliwieni. Morgan nauczył ich
robić wędki, a potem Gwen zbierała zioła.
- Zawsze wiemy naprzód, kiedy Lindsay zamierza przyrządzać swoje maści.
Gwen wiązała rozłożone na płótnie rośliny w pęczki do suszenia.
- Jak to się stało, że wasza ciotka została zielarką? -Morgan poderwał wędkę i
kolejna ryba wylądowała na trawie.
- Babcia ją tego nauczyła, kiedy Lindsay była jeszcze mała.
- To rzadka i cenna wiedza. Lindsay powinna opływać w dostatki. Nikt nie poskąpi
złota, gdy idzie o zdrowie.
Brock pokręcił głową.
- Lindsay powiada, że jej sztuka to dar Boży i że maści nie działałyby, gdyby brała
za nie pieniądze. Przyjmuje to, co jej ludzie dają, ale sama o nic ich nie prosi.
Jeszcze jeden powód, uświadomił sobie Morgan, dla którego tak ją kocham. Miała
tyle szlachetnych cech, że nie sposób byłoby je wszystkie wyliczyć. To, że spotkał
taką kobietę, która na dodatek zgodziła się zostać jego żoną, było niezasłużoną łaską
losu.
- Chodzmy - powiedział, zbierając ryby. - Zrobimy pyszną kolację dla Lindsay. Ja
was nauczę gotować, a wy mi powiecie, jak się nazywają te wszystkie zioła.
Idąc za Morganem, Gwen pomyślała, że jeszcze nigdy codzienne zajęcia nie
wydawały jej się równie zajmujące. Każda chwila spędzona z Morganem
MacLarenem była przygodą. Teraz, gdy poprosił jej ciotkę o rękę, mała uwierzyła, że
ta przygoda nigdy się nie skończy.
- Coście zrobili? -Lindsay wpadła do chaty i zatrzymała się zdumiona w drzwiach.
Podłoga była czysto zamieciona, na kominku huczał ogień, w izbie unosił się słodki
zapach ziół. Małe pęczki rozwieszone były po całym domu.
- Morgan powiedział, że zioła szybciej wyschną, jeśli je rozwiesimy. - Gwen
wyglądała na niezwykle rozradowaną. - Pięknie pachną, co, Lindsay?
- Tak.
Na stole stały świeże kwiaty. W domu panował świąteczny nastrój. Pachniało ziołami
i chlebem, na żarze piekły się ryby. Ojciec siedział przy nakrytym stole z kubkiem
piwa w ręku.
- Witam w domu, pani. - Morgan podniósł się sprzed paleniska i podszedł do
Lindsay. Ujął jej ręce, uniósł do ust i ucałował.
Zaczerwieniła się, gdy prowadził ją do stołu i pomagał usiąść. Potem wyjął z żaru
ryby i częstował wszystkich po kolei.
Lindsay od lat nie czuła się równie szczęśliwa. Nie musiała już się obawiać
Heywooda Drummonda, a dzięki pomocy Morgana miała w domu dużo mniej pracy.
Po raz pierwszy w życiu mogła rozkoszować się chwilą, a czas płynął jak w błogim
śnie.
Jedząc, słuchała dzieci, które opowiadały, jak spędziły dzień z Morganem. Nie
dziwiła się, że tak go polubiły. Był dla nich jak ojciec lub starszy, kochający i
troskliwy brat. Gordona ujął tym, że chętnie słuchał jego opowieści. Nieraz słyszała,
jak ojciec opowiadał mu o bitwach, w których brał udział u boku lorda.
Morgan odwrócił się do niej.
- Jesteś dziś taka cicha, Lindsay.
- Tak. Jestem trochę zmęczona, ale to przyjemne zmęczenie.
Gdy po kolacji wstała, by posprzątać, Morgan ujął ją za rękę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]