[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dzieci są, dzieci!... Moje wszystkie poumierały, ale dobrze chod na jaśnie panią popatrzed...
Potem jakaś kobieta (była to karbowa), z twarzą pożółkłą i zmarszczoną, w czerwonej chustce na
głowie, wzięła ją na ręce i zaniosła do izby, w której panował wielki zaduch. Położyła ją na szerokim
tapczanie, gdzie było twardo i dużo pcheł i much.
Anielka otworzyła oczy.
Znajdowała się w izbie obszernej, do której dwa niewielkie, czteroszybne okienka puszczały trochę
światła. Z sufitu i ścian już poodpadało wapno; szczęściem, gruba warstwa kurzu robiła to mniej
widocznym. Podłogi nie było, tylko klepisko z gliny, jak w stodole. Zciany dokoła zawieszono obrazami
świętych, których rysów trudno było poznad. Pod sufitem ciągnął się długi drąg, a na nim sukmany,
kożuchy, buty i bielizna ze zgrzebnego płótna. Resztę miejsca w izbie zajmował stół bardzo prostej
roboty, ławy, Czynią na kółkach, a wreszcie półka z garnkami i miskami.
Na kominie palił się ogieo, drzwi do sieni były otwarte. Naprzeciw widad było inne drzwi i izbę
większą i widniejszą od tej, w której lezała Anielka.
Stamtąd dolatywał ją głos matki.
- Więc nie ma u was dziewuchy?
- Nie.
- Ani parobka?
- A za co by ich utrzymad, proszę jaśnie pani?... Zresztą, stąd każdy ucieka, bo tu śmierd. Tu noma
troje dzieci umarło. Boże mój! jaki był gwar przy nich!... Mógł se był mój chodby i tydzieo w domu nie
siedzied i nawet nie zmiarkowałabym tego. A dziś, jak wyjdzie w pole na pół dnia, to aż mnie cosik
rozbiera...
Mówiła to kobieta, która zniosła Anielkę z bryczki. Pani tymczasem lamentowała:
- Ja tu ani tygodnia nie wytrzymam. Ani sprzętów, ani podłogi, ani nawet okien tu nie ma. Na czym
my będziemy spali?... O, gdybym przewidziała nieszczęście, jakie nas spotkało, byłabym kazała ten
dom wyporządkowad, przysłałabym tu parę łóżek, stół, umywalnią... O! niepoczciwie Jaś postąpił z
nami, ze nic mi nie wspomniał o projekcie sprzedaży... Nawet nie wiem, co my tu będziemy jedli?...
- Jest trochę mąki na chleb i na kluski, kartofle też. Jest groch, kasza i czasem może byd mleko -
mówiła kobieta.
- Szmulu! - odezwała się pani do arendarza - dam ci dwanaście. rubli, a ty za to kup, co uważasz dla
nas za potrzebne. Trzeba by herbaty, chod... samowaru nie ma... Ja już zupełnie straciłam głowę!
Skargi matki, jednostajnym wypowiadane głosem, odurzyły Anielkę.Gdy się znowu ocknęła,
zobaczyła wielki ruch w izbie naprzeciw. Zamiatano ją, wynoszono jakieś koła, pękniętą stępę,
złamany stołek od żarn. Potem znana jej kobieta z nieznanym człowiekiem przynieśli tam dużo
tataraku i siana.
80
- A widzisz, nie mówiłem ci?... Zawdy na moim stanie! - mruczał chłop.
- O czym on mówi? - zapytała pani siedząca przed domem.
- I... i... i... abo on wie, proszę jaśnie pani! - odparła kobieta. -
On zawdy gada, że nie ma kiej wypocząd, bo i prawda. To w polu trza robid, to bydłu dad jeśd i
koniowi, to znowu poid, w piątek czy świątek - jednakowo. Więc on se wyrzeka, że inny chłop to
chod raz na tydzieo może posiedzied, pomyśled...
- To wasz mąż tak lubi myśled?
- A ino... on jak rabin: gęby nie otwiera, ino myśli. Aż mu dziś powiadam:
"Nie robisz, Kuba, w polu, to już ja dziś bydło obrządzę, a ty się rozwal, żebyś nie gadał, że nie masz
wypoczynku". On się też rozwalił, o tu, gdzie panicz siedzi, i mówi: "Zobaczysz, że dziś tak coś
wypadnie, że ja nie wypocznę do wieczora". A ja do niego: "At! głupiś..." Ale że zaraz jaśnie pani
przyjechała, i musieliśwa oboje wziąd się do roboty, to on teraz wymawia mi, że: "zawdy na jego
słowie stanie..."
Gdy zapadł wieczór, przeniesiono Anielkę do izby umiecionej i położono na sianie przykrytym grubą
płachtą; Józio pacierz mówił. Matka pochyliła się nad nią i spytała:
- Anglique, ma pouvre filie... as-tu faim?...
- Nie, mamo.
- Jesteś jeszcze osłabiona?... Jakaś ty szczęśliwa, że możesz tak ciągle spad i nie czujesz tego, co się z
nami dzieje. Ile ja już łez wylałam!... O, ten Jaś, jakże on niegodnie z nami postąpił!... Powiadam ci,
żem ci zazdrościła zemdlenia. Ja tylko siłą woli powstrzymałam się... Wiesz, że tu nie ma nic: ani
mięsa, ani mebli ani samowaru...
Anielka nie odpowiedziała nic. Ją nurtował ból, którego ani wyrazy, ani łzy nie były w stanie
określid. W taki sposób odbyła się instalacja wygnaoców w nowym mieszkaniu. Anielka przeleżała
jeszcze dzieo, przysłuchując się narzekaniom matki i Józia. Na śniadanie kobieta przyniosła im mleko i
czarny, ościsty chleb.
Józio rozpłakał się.
- Ja nie mogę tego chleba jeśd, bo przecie ja jestem osłabiony... - rzekł.
- Cóż będziesz jadł, biedne dziecko, kiedy nie ma nic innego?... O, ten Jaś!... ten Jaś!... sam pewno
łakotki zajada, a my umieramy z głodu!... -odpowiedziała mama.
Trzeba było jednak zjeśd czarny chleb, co też Józio zrobił nie bez wstrętu.
- Mamo!... - rzekł niebawem - ja nie mam na czym siedzied...
- To pochodz sobie, moje dziecko... wyjdz przed dom...
- Ja nie mogę chodzid, bo ja przecie jestem chory...
81
- Józiu! - odezwała się Anielka - naprawdę, pochodz sobie, będziesz zdrowszy...
- Nie będę zdrowszy - przerwał Józio gniewnie. - Prawda, proszę mamy, że ja nie będę zdrowszy?...
Pani westchnęła.
- Moje dziecko, czy ja wiem?... A może tobie istotnie spacer posłuży?...
- A dlaczego mama mówiła w domu, żebym nigdy nie chodził?...
- Widzisz, w domu co innego, a tu co innego... Pobiegaj sobie trochę - odparła matka.
Józio nie od razu usłuchał, lecz widząc, że od stania nogi bolą, przeszedł ostrożnie próg.
Wydostawszy się do sieni zobaczył tam króliki, które przed nim uciekły. Zaciekawiły go, więc poszedł
za nimi aż na dziedziniec, a nawet okrążył dom. Była to pierwsza jego samowolna wycieczka, po
której, bardzo zasępiony, położył się spad obok Anielki. Po obiedzie jednak, złożonym z zacierek i
ziemniaków, wyszedł z matką już na dłuższy spacer. Chodzili ze trzy kwadranse. Gdy wrócili, Józio był
ciągle zachmurzony i nieco rzezwiejszy, ale matka zmęczona. Jemu zmiana życia posłużyła, matce
widad koniecznie były potrzebne łóżko i lekarstwa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]