[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Potrzebowała trochę czasu, by pomyśleć, co ma odpowiedzieć. Nie czuła
się dobrze. Zaczęło się dobrze, ale teraz coś się na nią wali. Czuła cisnące się do
oczu łzy.
- Czuję się dobrze - powiedziała słabym głosem.
- Jesteś śliczną damą, Casey - powiedział.
Teraz już nie dała rady powstrzymać łez. Co się z nią dzieje? Czemu
troskliwość Matta przyprawia ją o płacz? Może dlatego, że tak mało dobrych
- 76 -
S
R
ludzi spotkała w swoim życiu?
- Casey - usłyszała swoje imię wymówione tuż nad uchem. Poczuła nawet
ciepło oddechu na policzku. Zaraz! A co robi jego ręka na jej biodrach? Zresztą,
tak jej dobrze. Nie ma co protestować.
- Casey, zaniosę cię na górę - powiedział jej prosto do ucha.
- Na górę? A po co?
Zdawał się taki miły, taki czuły, że łzy obficie spłynęły jej po policzkach.
- Położę cię do łóżka - zaśmiał się. - Myślisz o mnie okropne rzeczy,
prawda? - I wziął ją na ręce.
Zaskoczona przylgnęła do jego masywnych ramion z nadzieją, że nie
chwycą jej nudności.
- Masz zamiar nieść mnie tak przez całą recepcję? - spytała chowając
głowę na jego piersi.
- Oczywiście, że tak.
- A ludzie? Patrzą na nas?
- Pewnie.
Usłyszała, jak drzwi windy zamykają się za nimi.
- Jesteśmy teraz sami?
- No.
Spojrzała mu w oczy.
- Jesteś nadzwyczajny, Mathew Stoner.
- Tak, jak ty, Casey Adams.
Głowę oparła mu na ramieniu i... zasnęła.
* * *
- Będziesz jeszcze piła? - spytał od niechcenia Matt.
Jęknęła i przycisnęła poduszkę z lodem do pękającej głowy.
- Matt, ani słowa więcej na ten temat. Siedział koło niej i popijał sherry.
- Co ci mogło zaszkodzić?
- Szkocka - jęknęła. - Już nigdy jej nie ruszę.
- 77 -
S
R
- Wypiłaś zaledwie trzy.
- Tak, trzy, ale podwójne.
- To wyjaśnia sprawę.
Odkładając na bok poduszkę z lodem, spytała:
- Która godzina?
- Niemal północ.
- Ile spałam?
- Prawie sześć godzin.
- A dlaczego ty tu ciągle jesteś? Czuję się, jak umierający, który czasem
otwiera oczy i widzi krążące nad nim sępy.
Matt chrząknął i pokręcił głową.
- To ma być komplement pod moim adresem?
- Na taką opinię zasługujesz. To ty kręcisz z dziewczątkami, dla których
mógłbyś być ojcem.
- Jesteśmy na powrót przy Crystal?
- Tak to wygląda.
- Pozwolisz mi się wytłumaczyć?
- Mów, może się uśmieję.
Oczy Matta błysnęły ostrzegawczo gniewem.
- Casey, uważaj.
Westchnęła tylko i powiedziała:
- Mów dalej. Słucham.
Jego dobry humor gdzieś zniknął.
- Herman i Dorothea Fensterwickowie są starymi przyjaciółmi mojej
rodziny...
- Nic dziwnego - prychnęła. - Pieniądze ciągną do pieniędzy.
Wyraznie ugryzł się w język, by nie powiedzieć czegoś złośliwego.
- Kilka miesięcy temu zaprosili mnie do siebie na obiad. Crystal
przyjechała ze szkoły na kilka dni. Nie widziałem jej od trzech czy czterech lat i
- 78 -
S
R
powiedziałem, że wypiękniała. Powiedziałem dokładnie: Wyrosłaś na prawdzi-
wą młodą damę.
Casey spojrzała na niego przelotnie, ale wstrzymała się od komentarza.
- Chyba sobie coś ubzdurała, ale na mnie starała się wypróbować moc
swoich kobiecych wdzięków. Następnego dnia pojawiła się w moim biurze.
Gdybyś zobaczyła, jak była ubrana! Założyła czarną, obcisłą sukienkę z
guzikami z przodu rozpiętymi niemal do pępka. Do tego buty na wysokich
obcasach, na których ledwo mogła się utrzymać. Starałem się ją wyprosić...
- Jestem pewna...
- Lecz nie chciała słuchać - mówił dalej spokojnie, ale głos zaczął
nabierać innej, ostrej barwy. - Widziałem, że jest bardzo młoda i bardzo
wrażliwa i że może wpaść...
- A ty bezinteresownie chciałeś ją osłonić - wpadła mu w słowo. - To
zrozumiałe...
- Tak, rzeczywiście chciałem ją chronić...
- Altruizm?...
Twarz mu nagle spochmurniała.
- A ty, Casey Adams, szukasz guza?
- Dokładnie tak, jak Crystal - zawołała i siadła na łóżku, odrzucając do
tyłu rozpuszczone włosy. - Zaopiekujesz się mną też?
Przestraszyła się, pomyślała, że tym razem przeholowała. Ale nie!
Zauważyła iskierki rozbawienia w jego oczach. Skrzyżował ręce na piersi i
patrzył na nią uparcie.
- Chciałabyś coś zjeść?
- O północy? Wszystko chyba pozamykane?
- Myślisz, że dla Stonera nie otworzą?
- Myślę, że otworzą.
- No, to co sobie życzysz na obiad o północy?
Popatrzyła na niego bez emocji. Jeśli już jest z jednym z najbardziej
- 79 -
S
R
wpływowych ludzi Bostonu tu, w tym hotelu, to dlaczego się tym nie cieszyć?
- Filet mignon i świeże szparagi, a jeśli nie mają - to karczochy w maśle
cytrynowym - odpowiedziała wyliczając dania na palcach. - Proszę również o
jakąś sałatkę.
- Jakie wino do tego?
- Jakieś francuskie, ale drogie - powiedziała niedbale. Matt zamówił i
podszedł do łóżka.
- W każdym razie, tego dnia, kiedy spotkałaś nas u mnie w biurze,
dawałem jej pierwszą lekcję. Niestety, nic z niej nie skorzystała.
Casey pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Ale starałeś się czegoś ją nauczyć. I teraz nie zamieniłbyś jej na nikogo
innego, co?
- Dlaczego to mówisz, Casey? Czyżbyś chciała być na jej miejscu?
- Na jej miejscu? - prychnęła. - Nie żartuj sobie!
- A w sobotę w nocy i w niedzielę rano co było? - spytał i usiadł na łóżku
obok niej.
Czuła, że powinna się odsunąć, ale nie! To by znaczyło, że boi się
następstw takiego zbliżenia.
- Wtedy nie chciałam ranić twojej męskiej próżności. Mężczyzni są tak
czuli na tym punkcie.
Chwycił ją za rękę i bez wysiłku przyciągnął do siebie.
- Ty mała czarownico! Myślisz, że dokąd mi uciekniesz? Teraz próbowała
się wyrwać, ale było już za pózno.
- Do łazienki - chciała to nagłe zbliżenie obrócić w żart. Ale już czuła
jego dłoń błądzącą po plecach i gorące usta na szyi i ramionach.
- Casey, odmówię, co zamówiłem i niech nikt nam nie przeszkadza -
szeptał jej prosto do ucha i rozpinał bluzkę.
- Nie - poprosiła. - Jestem straszliwie głodna.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]