[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mahoney podsunął sobie inne krzesło, usiadł na nim i położył nogi obok stóp Imperatora.
- Jest wiele takich spraw. Ale nie możemy niczego dowieść. Najlepsze, co mam: naprawdę dobre
zródło poinformowało mnie, że Thoresen wydaje mnóstwo kredytów na coś, co nazywa Projektem
Bravo.
- Co to jest?
- Nie mam zielonego pojęcia. Parę lat temu mój człowiek zaryzykował i po prostu zapytał. Thoresen
nie odpowiedział. Stwierdził tylko, cytuję, że jest to w najlepszym interesie Kompanii, koniec cytatu.
- Kim jest twój człowiek? Mahoney skrzywił się.
- Nie mogę powiedzieć.
- Pułkowniku! Zadałem pytanie!
Mahoney wyprostował się. Wiedział, kiedy żarty się kończą.
- Tak jest. To członek rady dyrektorów. Nazywa się Lester.
- Lester... Znam go. Byłem na jakimś jego jubileuszu. Absolutnie godny zaufania w sprawach
dotyczących Imperium. Oczywiście, jeśli chodzi o pokera, cóż, nikt nie jest doskonały. Więc Lester
podejrzewa coś w związku z Projektem Bravo?
- Tak. Thoresen praktycznie całkowicie spłukuje Kompanię, aby za to zapłacić. Pozostawia ledwie
tyle, aby zadowolić akcjonariuszy. Poza tym Lester podejrzewa, że fałszuje księgi.
- To za mało. Nawet ja nie mogę posłać Gwardii na Vulcan na podstawie zaledwie podejrzeń.
Straciłbym wiarygodność. Do diabła, zbudowałem to Imperium na zasadach wolnej konkurencji i
małej ingerencji rządu.
- Musi pan wierzyć we własną propagandę?
Imperator zastanawiał się przez chwilę, po czym z żalem odpowiedział:
- Tak.
- A więc?
Imperator zmarszczył brwi, potem westchnął i dopił swojego drinka.
- Nienawidzę tego robić, ale nie mam wyboru.
- To znaczy?
- To znaczy, że tracę swojego doskonałego kumpla do kieliszka. Na jakiś czas, oczywiście.
Mahoney zerwał się na równe nogi.
- Nie posyła mnie pan chyba do tej zapomnianej przez bogów dziury? Vulcan jest na takim końcu
świata, że nawet komety tam nie zaglądają!
- Masz jakiś lepszy pomysł?
Mahoney zastanowił się, po czym pokręcił głową. Osuszył kieliszek do dna.
- To kiedy mam wyjechać?
- To jeszcze tu jesteś?
Rozdział 9
Cykl wymiany powietrza zmierzał ku końcowi. Gęsty żółty gaz wypełniał śluzę. Sten ledwo mógł
dojrzeć innych robotników, stojących przy przeciwległej ścianie.
Wewnętrzne drzwi otworzyły się i Sten poszedł w kierunku swojego stanowiska pracy poprzez
szeroką na kilometr hemisferę Obszaru Roboczego nr 35.
Uświadomił sobie, że właśnie minęły dwa lata od czasu, gdy został skazany. Jak ten czas leci, kiedy
dobrze się bawisz, pomyślał ironicznie.
Ustawione na poziomie podłoża kadzie bulgotały i wrzały, szary szlam wylewał się na drogę. Sten
lawirował pomiędzy szumowinami, dookoła wielkich brył rosnącego kryształu.
Zatrzymał się przy pierwszym stanowisku i sprawdził podajnik pożywki przy jednym z wysokich na
metr bloków. Pół godziny i wiele potu kosztowało go wyjęcie skręconych zwojów ziarnistego raka z
drugiej beki, stojącej obok. Okruchami nakarmił "rośliny" w najbliższej kadzi, i poszedł dalej
poprzez wirujące, żółte powietrze.
Obszar nr 35 był sztucznym duplikatem jednego z odległych światów, gdzie metale żyły swoim
własnym życiem. Minerały "rosły", "kwitły" i "umierały".
Próbki różnych metali wykazywały szczególne właściwości, na przykład niewiarygodną lekkość
połączoną z wyjątkową wytrzymałością, daleko większą niż u znanych przedtem stopów.
Geologowie Kompanii uznali te minerały za interesujące, o wielkich możliwościach na olbrzymim
potencjalnym rynku zbytu. Były tylko dwie trudności. Po pierwsze, ich środowisko naturalne zabijało
ludzi. To jednak nie stanowiło poważnego problemu. Inżynierowie Kompanii umieli odtworzyć
niemal każde warunki. A kiedy do zbioru minerałów używano skazanych Migów z Sekcji
Zewnętrznej, wskaznik śmiertelności można było "zaniedbać". Po drugie, na początku spory problem
stanowiła obróbka materiałów. Po latach eksperymentów zmutowano w końcu oparte na metalu
"wirusy" z macierzystego świata minerałów i użyto ich jako biologicznych narzędzi do przetwarzania
kryształów.
Ukształtowany metal stosowano w przypadku urządzeń pracujących w warunkach maksymalnego
obciążenia, w ratunkowych kapsułach statków kosmicznych, w czujnikach umieszczonych w
rdzeniach stosów atomowych, a także jako ekskluzywną biżuterię dla snobów. Rzecz jasna, koszty
tego były astronomiczne. Majster Stena ustalił kiedyś cenę jednej bryłki wielkości pięści na równą
wysokości rocznej płacy jakiegoś Execa.
Szybkość wzrostu i rozmiar każdego bloku były starannie ustalane i kontrolowane komputerowo. Ale
Sten znalazł sposób na to, aby nieco zwiększyć dopływ pożywki do jednego z bloków. W ciągu
sześciu cykli pewna mała, nie zarejestrowana bryłka rosła, gram po gramie.
Sten sprawdził "swój" blok. Bryłka była już gotowa do zbioru - i przetworzenia w pożyteczne, małe
narzędzie, o którym Sten nie miał zamiaru powiadomić Kompanii.
Odpiął od przegrody mały kanister z tnącym wirusem i przycisnął czubek obok podstawy swojej
bryłki. Wyprysnął ledwie widoczny czerwony spray. Sten wycofał się poza zasięg jego działania.
Widział kiedyś, co stało się z robotnikiem, który pozwolił odrobinie tego czerwonego sprayu
przeniknąć przez kombinezon. Nie miał nawet czasu na zneutralizowanie wirusa, zanim ten przeżarł
go na wylot. Eksplodował - zatłuszczona kula ognia, ledwo widoczna poprzez wirującą żółtą mgłę
utworzoną z połączenia powietrza z kombinezonu i atmosfery Obszaru nr 35.
Sten odczekał kilka sekund, zneutralizował wirus i odłamał swoją bryłkę od macierzystego bloku.
Zabrał ją do bioobrabiarki, włożył w odpowiednie miejsce. Zamknął i zapieczętował obszar roboczy
maszyny, zakłócił wskazniki czujników precyzyjnie opracowanym przyrządem tak, aby sekcja
kontroli Obszaru nr 35 nie mogła zarejestrować czasu pracy.
Zmienił układ sterowania na ręczny i wcisnął klawisze. Wirus rozpryskiwał się dookoła metalowej
bryłki. Sten poczekał, aż zostanie zneutralizowany, potem powtórzył operację.
Czekał.
Były tylko dwa sposoby spędzania czasu. Jeden - liczenie zgonów. Ale w momencie, gdy wskaznik
śmiertelności wynosił dobrze ponad 100 procent rocznie, to tylko przypominało mu, że jest na
niebezpiecznym końcu statystyki.
Drugi sposób to wspomnienia.
Nadzorca ze świńską szyją czekał, aż strażnicy rozkują Stena i pośpiesznie powrócą do głównej
części Vulcana. Potem uderzył Stena ciężką pięścią prosto w twarz.
Sten upadł i ponownie stanął na nogach, czując smak krwi.
- Nie masz zamiaru zapytać, za co?
Sten stał cicho.
- To było za nic. Jeśli coś zrobisz, to przydarzy ci się coś o wiele gorszego. Jesteś teraz w Sekcji
Zewnętrznej. Nie ochrzaniamy się tu tak, jak ci w głównej części. Tutaj Migowie robią to, co im
każą. Zewnętrzna dzieli się na różne obszary. Każdy z nich ma inne środowisko. Będziesz pracował
głównie w kombinezonie próżniowym. Każdy obszar to jest coś, co nazywają Bardzo
Niebezpiecznym Zrodowiskiem. Dlatego tylko ochotnicy tu pracują. To ty. Ty jesteś ochotnikiem.
Mieszkasz, śpisz, odpoczywasz w Barakach. To następna kapsuła poniżej Sekcji Strażników, w
której teraz jesteś. Nie idziesz na północ od Baraków, zanim się nie upewnisz, że twoje miejsce
pracy nie jest w stanie cię zabić. I jeszcze jedno. To, co się dzieje w Barakach, to nie twój interes.
Liczy się wyłącznie to, że maszyny mają być obsługiwane na każdej zmianie i że nie próbujesz
uciekać. To jedyne zasady.
Kiwnął głową i dwóch strażników Sekcji Zewnętrznej wypchnęło Stena.
Bryłka miała już prawie właściwe wymiary. Sten jeszcze raz obszedł swoją "farmę" i sprawdził
[ Pobierz całość w formacie PDF ]