[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szczęście, pasem i było niezbyt głębokie. Bardziej obrzydliwe i zimne niż naprawdę niebezpieczne. A kiedy
osiągnęła wreszcie zbawczą brzózkę, odkryła, że za pagórkiem nic ma już bagien, lecz małe, leśne jeziorko.
W płomyku kilku następnych zapałek ujrzała suchszy grunt i ścieżkę.
Dotarła nad jeziorko, umyła się, powycierała chusteczką i szalikiem. Na ścieżce zużyła ostatnie za-
pałki, ale udało się jej trafić na drogę, wiodącą przez las do szosy.
Tutaj spotkałam na drodze człowieka, który mnie rozpoznał ? przyznała się.
Jeżeli zatem zestawić zeznania ich obojga, wychodziłoby na to. że taksówkarz Olczak najpierw wi-
dział Ilonę Tomczyk, a dopiero pózniej natknął się na zaparkowanego białego fiata. Na pustego białego fia-
ta. Gdzież więc zniknął w tym krótkim czasie Tomczyk? Czy jednak poszedł na poszukiwanie Ilony i w
trakcie tego zginął napadnięty, uduszony i obrabowany przez nieznanego sprawcę? Morderca przeniósł
następnie jego ciało do samochodu i, najprawdopodobniej dla zmylenia śladów i odwrócenia podejrzeń od
rzeczywistego miejsca zbrodni, wywiózł je w bagażniku fiata na plac Teatralny.
Takie prawdopodobieństwo istniało. Ale istniała i ewentualność, że Tomczyk wcale nic wrócił po Ilo-
nę, tylko pojechał szukać warsztatu Siwka. Wtedy zbrodnia mogła zostać dokonana po drodze albo w
samym warsztacie.
Wanacki miał także jeszcze inną hipotezę lecz brakowało mu dowodów.
Zapytał Ilonę, czy Olczak nie zwrócił uwagi na jej wygląd czy na przykład nie rzuciło mu się w
oczy, że wędrowała poprzednio po moczarach i biotach? Czy o nic jej nie zapytał, chociażby o to. dokąd
prowadzi droga przez las? Jednym słowem czy ani on. ani też ona nie nawiązali wtedy żadnej rozmowy?
Odpowiedziała, że minęli się bez słowa, a jeśli chodzi o nią samą, to przeważającym uczuciem, jakie-
go doznała na widok intruza, był strach.
Każda by się bała na moim miejscu powiedziała. Sama wieczorem w lesie, i naraz jakiś potęż-
ny facet na drodze. Mało to teraz różnych zboczeńców i gwałcicieli? Miałam duszę na ramieniu i dziękowa-
łam Bogu, że to się tak skończyło.
Wanacki zagadnął jeszcze, czy może Ilona zwróciła uwagę, jak Olczak był wówczas ubrany.
Pokręciła głową.
Zdaje się, że miał jakąś kurtkę i chyba sweter z golfem. Ale sam pan rozumie: wolałam się bliżej nic
przyglądać.
Następnie opisała na życzenie Wanackicgo własny ubiór: czarne, sztruksowe spodnie typu wrangler,
niebieski sweter mohair. kurtka ze sztucznego futra, szalik. Bez nakrycia głowy. Aha, jeszcze brązowa to-
rebka. I brązowe botki na obcasie.
Do Międzylesia doszła drogą przez las około siódmej. Wkrótce potem udało się jej złapać taksówkę do
Warszawy.
Czy zapamiętała pani numer wozu? zapytał Wanacki.
Ilona zaprzeczyła.
Nie. Nawet nie wiem, jakiej był marki. Wydaje mi się, że fiat. ale pewna nie jestem.
Sprawdzenie nie powinno chyba jednak nastręczać specjalnych trudności.
Zainteresowało go jeszcze jedno.
Czy nic wstąpiła pani czasem, na moment choćby, do warsztatu, w którym mieliście kupić koralo-
wego fiata? Nic interesował już pani? Nie chciała się pani przekonać, czy pani były małżonek rzeczywiście
tam pojechał?
Nie. Nie obchodziło mnie nic ponad to, jak po tych wszystkich przejściach dostać się szybko do do-
mu.
Wobec tego po co pani poszła następnego dnia -- przypominam, we wtorek po południu --do wasze-
go wspólnego jeszcze do niedawna mieszkania na Mokotowie?
Odparła jak poprzednio, że po swoje rzeczy oraz po książkę wozu i kluczyki do samochodu.
Wszystko jedno jakiego podkreśliła. Mógł być biały, koral, każdy - bylebym go wreszcie mia-
ła! Po tym wszystkim, co stało się w poniedziałek wieczorem, ani myślałam iść Tomczykowi dalej na rękę.
Kupił, nic kupił co mnie to w gruncie rzeczy obchodziło? Sąd mi przysądził samochód i na tym ko-
niec. Postanowiłam, że bez kluczyków się stamtąd nie ruszę...
Ale dlaczego wówczas kłamała, mówiąc że po raz ostami widziała Tomczyka w niedzielę, podczas
gdy w rzeczywistości widziała go jeszcze w poniedziałek?
Na to pytanie miała szybką odpowiedz.
Od razu przeczuwałam, że coś się stało. Jak tylko usłyszałam, że milicja, pomyślałam sobie: jakiś
wypadek albo kogoś zabił, albo sam się rozbił!
Dlaczego? Zdziwiła się.
W tym stanie, w jakim się znajdował...? Wściekły... zdolny był do wszystkiego... A jeżeli jeszcze
naprawdę oberwał wtedy dobrze tymi drzwiczkami? Takie uderzenia też mogą mieć swoje skutki... Poza
tym we wtorek rano dzwoniłam do niego do biura i upewniłam się, że nie przyszedł. No i wszystko mi się
od razu ułożyło. Nie przyszedł do pracy, w domu też go nie ma, milicja go szuka. Jak mogłam myśleć ina-
czej? A że jak już wspomniałam, nie chciałam miecz tym nic wspólnego...
Mżawka przeszła w zacinający deszcz. Duże krople spadały z gałęzi, szumiąc jak ciurkająca leniwie
fontanna. Któraś z tych gałęzi, odsunięta ostrożnie w bok, nie ugięła się jednak z podobną jak poprzednie
elastycznością, ale uderzyła z rozmachem Wanackicgo w twarz.
Zajęły rozcieraniem bolącego miejsca Wanacki nie zauważył ciemnej sylwetki. Oślepił go nagły, ostry
błysk. Odruchowo uskoczył w bok. Usłyszał znajomy głos.
No, nareszcie, czy coś się stało? w pytaniu Zakrzewskiego pobrzmiewał niepokój.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]