[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jedyny człowiek: Irańczyk o nazwisku Alawi.
Jupiter poczuł, że się poci.
- Idz. Wielebny jest teraz w lustrzanym. To potrwa ze dwie godziny. Chłopaki
śpią. Nie budz ich. Pamiętaj, że dziś robimy ognisko przy Trzech Koronach. Będzie
pięknie! Potem wez furgonetkę. I jedz, gdzie masz jechać.
Kroki oddalały się w kierunku baraku kuchennego.
Jupiter odetchnął. Ale nie mógł nawet drgnąć. Ochroniarz, bo to na pewno był
znany mu osiłek, tupał po deskach niczym stado ogierów. W końcu się uspokoił.
Pierwszy Detektyw ostrożnie wystawił głowę. Usłyszał szelest w środku boksu i głośne
ziewnięcie. Po chwili odezwał się równy oddech z lekkim poświstem. Facet spał.
Jupiter nie miał wyjścia. Musiał dostać się do białego domu z kolumienkami. Nad
gankiem powiewała flaga satanistów: odwrócony czarny krzyż i głowa diabła. Zapewne
tam znajdował się tajemniczy  lustrzany . Zauważył, że w garażu pokrytym czerwoną
dachówką ustawiono w równym rzędzie srebrzyście błyszczące beczki. Ku swojemu
przerażeniu dostrzegł ich oznakowanie: OM.
- Oaza Metropol? - wyszeptał nieomal bezgłośnie. - A straż pożarna myśli, że to
z wojskowych zapasów. Zresztą, kto wie?
Przykucając co sto metrów, przebiegł do starej traperskiej studni. Ukrywszy się
za ocembrowaniem, uspokajał bicie własnego serca.  Dobrze ci idzie, Jupe! Tylko tak
dalej!
Otoczenie było niezwykłe. Biały dom z gankiem na wysokich słupach
przypominał nieco rezydencję dawnych osadników z Południa. Brakowało tylko
plantacji bawełny i śpiewających przy pracy murzyńskich niewolników.
Jupiter ostrożnie oceniał możliwości. Wejście do domu po schodach nie
wchodziło w rachubę. Stałby się widoczny niczym tarcza strzelnicza. Na czworakach
obszedł dookoła białą podmurówkę. Krzaki? Zwietnie. Gęste liście kwitnącej
pomarańczowo bugenwilli dawały doskonałą osłonę. Ale co dalej? Drzwi? Wąskie,
prowadzące chyba do piwnicy. Otwarte! To w pierwszej chwili spłoszyło Jupitera.
Węszył pułapkę. Ale po krótkim namyśle doszedł do wniosku, że otoczenie wielebnego
było tak pewne siebie, że nie widziało żadnego zagrożenia w tych ledwie
przymkniętych drzwiach. Ciemność w pierwszej chwili zaskoczyła detektywa. Gdy się
przyzwyczaił, zaczął rozróżniać sprzęty: kubły, szczotki, półki pełne samochodowych
części, w tym nowiutkie dekle do jaguara. I zapasowe opony.
- Bingo! - szepnął sam do siebie. Schody z białego kamienia prowadziły na
parter. Tuż za donicą z chińską różą rozciągał się przestronny hol. Białe ściany
pokrywały zdjęcia wielebnego i jego najwierniejszej trzódki. Zdjęcia brodacza z
gubernatorem, merem Los Angeles, senatorem z partii republikańskiej. Dziesiątki
powiększonych zdjęć mających uzmysłowić przybyszowi, że władca Oazy Metropol to
nie byle jaka figura, tylko Człowiek Wielkiej Idei. Zbawca Zwiata. Wódz
czterdziestotysięcznej armii wyznawców szatana. Władcy świata nad- i podziemnego.
Schody wyłożone grubym dywanem prowadziły na piętro. Po obu stronach
kolumnady ustawiono wazy z zielenią. Klimatyzacja miło chłodziła. Nigdzie żywego
ducha, Jupiter Jones podszedł na palcach do środkowych drzwi. Ich lustrzane
skrzydła nawet nie zaskrzypiały. Uchyliły się lekko i bez wysiłku. Oczom detektywa
ukazał się obszerny pokój wybity korkiem tłumiącym każdy hałas. Wieża stojąca w
kącie i dwa potężne głośniki szumiały cichą, relaksującą muzyką. Tak powinny grać
harfy anielskie. Ale co by robiły w przybytku szatana? Bo oto siedział, w białej
jedwabnej szacie, przed wielkim lustrem. Jego czarna broda odbijała się w bocznych
lustrach. Oczy miał zamknięte, ręce złożone na piersi, Jupiter przez szparę zobaczył,
jak nagle, w takt muzyki, dłonie wielebnego poruszyły się. Zbliżyły do szyi, a potem...
Pierwszy Detektyw o mało co nie wrzasnął z całych sił. Z trudem powstrzymał
oddech. Otwartymi ze zdumienia oczyma patrzył na spektakl, jaki przed jednym,
jedynym widzem rozegrał się w całej okazałości.
- Tak wygląda prawda - wyszeptał samymi wargami, gdy szare komórki
pozwoliły mu wrócić do równowagi. - Teraz rozumiem!
ROZDZIAA 10
CO ZOBACZYA BOB?
Andrews przetarł zmęczone oczy. Komputer wyłączył się sam. Tak, jak światło
w Kwaterze Głównej.
- Znowu awaria prądu! - westchnął, wstając. - To już nie do wytrzymania! -
wczorajszy artykuł napisany przez ojca dla dziennika Sun Press nie pozostawił na
stanowych władzach suchej nitki. Nie dość, że po tłustych latach Ameryka pomału
wchodzi w recesję, to Kalifornia znalazła się nieoczekiwanie w obliczu kryzysu
energetycznego. Bob potrząsnął włosami. Wiedział, co to oznacza. Nie ma prądu - nikt
nie pracuje, nic nie wytwarza. Stanie przemysł, cała Dolina Krzemowa - największe
bogactwo rejonu. Wszystko dlatego, że nie ma zgody na budowę nowych stacji
przekaznikowych w samym sercu miasta!
- Ludzie! - stęknął, zamykając za sobą drzwi Kwatery Głównej. - Gdyby
Kalifornii powinęła się noga, mogłoby to spowodować straty dla całych Stanów! -
Nagle coś mu się przypomniało. A jeśli o to chodzi? %7łe też wcześniej nie pomyślał! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anapro.xlx.pl
  • Archiwum

    Home
    Hitchock Alfred Gadający grobowiec
    Biblia Szatana
    Hitchcock Alfred Noc ognistych demonĂłw
    Ann Vremont Sacred Heart Diaries (pdf)
    Jack McKinney RoboTech 01 Genesis
    Nora Roberts Szmaragdowy sen
    Hermann Hesse S
    Jane Roberts Seth Anthology 1
    Giovanni Boccaccio L’Amorosa visione
    Anczyc W. Przygody prawdziwe ćąć˝eglarzy i podr悜‚ćąć˝nik悜‚w
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • krypta.opx.pl