[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Mówiłem, że ma pani przyjść za dwa tygodnie -przypomniał z powagą w
głosie matce dziecka. - A minął już prawie miesiąc. Kiedy powiedziałem pani,
że chłopiec nie zostanie kaleką, byłem przekonany, że oboje pomożecie mi w
leczeniu. Kobieta zaczęła się bronić.
- Mój mąż jest bezrobotny, nie może znalezć pracy. Nie zapłaciliśmy nawet
ostatniego rachunku.
- Czy kiedykolwiek pytałem panią o pieniądze? - spytał Paul. - Czy jestem
mechanikiem samochodowym i jeśli ktoś nie zapłaci rachunku, odmawiam
wykonania roboty? Jestem lekarzem i ostatnią rzeczą, o którą się martwię, są
pieniądze. A skoro powiedziałem, że chłopiec ma przyjść za dwa tygodnie,
powinna go tu pani koniecznie przyprowadzić w tym terminie. Nie ma
żadnego usprawiedliwienia.
Bardzo się zdenerwował i jeszcze długo po wyjściu kobiety z dzieckiem nie
mógł się uspokoić. Becky chciała mu wspomnieć o dziwnej atmosferze w Ma-
łym Chicago i ostrzeżeniu Robina, uznała jednak, że nie pora teraz na
dzielenie siÄ™ niejasnymi przeczuciami.
Zjawiło się znacznie więcej pacjentów, niż oczekiwali oboje. Była prawie
dziewiąta, gdy ostatni chory opuścił przychodnię. Paul miał jeszcze przed
sobÄ… Lilka wizyt domowych.
Zawahała się, gdy zapytał:
- Odwiezć panią do domu czy też czeka na panią jej wiemy stróż?
Nie miała szczególnej ochoty na to, by wracać samotnie ciemnymi ulicami,
ale nie chciała też, by marnował dla niej czas, którego jak zawsze miał zbyt
mało. Wolała raz jeszcze wziąć taksówkę, choć przy jej skromnych
dochodach był to spory wydatek.
RS
85
Taksówka nie przyjechała od razu. Doktor pozostał jeszcze chwilę w
gabinecie, chcąc dodzwonić się do kliniki w sprawie wyników jakichś badań,
a Becky wyszła z budynku i czekała na samochód.
Nagle jakaś czarna limuzyna z szaleńczą szybkością wjechała w Folger
Street W środku siedziało trzech mężczyzn. Nie dostrzegła ich twarzy, gdyż
samochód zbyt prędko przemknął obok niej.
W napięciu przyglądała się temu, co nastąpiło potem.
Z piskiem opon limuzyna zatrzymała się o kilka budynków dalej. Stanęła
przed domem, w którym mieszkała Augusta Shelburne, zanim przeprowadziła
się do Forresterów. Mężczyzni wyskoczyli z samochodu i popędzili po
schodach na górę. W chwilę potem ulica niespodziewanie ożyła.
Z piwnicy domu wyłoniła się grupa wyrostków. Inna grupa wyszła z
kryjówki mieszczącej się pod schodami przeciwpożarowymi. Obie grupy
spotkały się u stóp schodów, na których zatrzymali się mężczyzni; trzy
ciemne postacie zamarły w bezruchu.
Becky ze swego punktu obserwacyjnego dostrzegła błysk stali. Chłopcy
byli uzbrojeni w noże. Poruszając się sprężyście jak koty, otoczyli podstawę
schodów, groznie wznosząc trzymaną w dłoniach broń. Niektórzy mieli też
przy sobie butelki, kije baseballowe lub pałki.
Najpierw słychać było tylko przytłumiony szmer. Potem zabrzmiały
pojedyncze krzyki, aż w końcu ulica wypełniła się wrzaskiem wielu głosów.
Powoli chłopcy zacieśniali krąg wokół schodów. Nie wiadomo kiedy, wokół
pojawiło się nagle mnóstwo ludzi. Kto żyw, wybiegał z domu; słychać* było
odgłosy licznych kroków i nawoływania.
Becky zauważyła, że z sąsiedniego domu wypadł Robin Hood. Za nim
wybiegła matka. Zatrzymała się na schodach, załamując ręce. Drzwi do
przychodni otwarły się na oścież i ukazał się w nich Paul. W ręku trzymał swą
czarną lekarską torbę, a jego rozpięty zwykle płaszcz falował na wietrze.
Jednym spojrzeniem ocenił sytuację i już chciał wybiec na ulicę, ale Becky
chwyciła go za rękę i zatrzymała.
- Proszę, niech pan tu zostanie - powiedziała Chłopcy zatrzymali się teraz
na schodach, o krok przed czarno odzianymi mężczyznami. Nagły strzał
zagłuszył wszystkie inne dzwięki.
W sekundę pózniej dwaj mężczyzni zniknęli. Ku trzeciemu wysunęły się
dziesiątki rąk, wciągając go w tłum.
Teraz rozpętało się istne piekło. Wrzask tłumu zmieszał się z przerazliwymi
jękami bitych mężczyzn.
RS
86
- Zabiją go! - krzyknął Paul i popędził schodami w dół. Biegnąc za nim,
Becky pośliznęła się i omal nie upadła.
W kilka minut pózniej zza rogu wypadł wóz policyjny na sygnale.
Kierowca przyhamował i auto powoli zaczęło przebijać się przez dum, który
wypełniał jezdnię.
Młodociany gang wcale się nie przejął przybyciem policji. Becky podążała
za Paulem, który torował sobie drogę poprzez ciżbę. Słyszała wokół siebie
młode, zachrypnięte głosy i próbowała coś wyłowić ze strzępów rozmów.
- Myślą sobie, że mogą tu udawać cwaniaków, co?
- Taka miła starsza pani. Mieszkała tu, odkąd pamiętam i nigdy nikomu nie
zrobiła nic złego...
- Zbiry Hardcastle'a chyba się tu więcej nie pojawią. To będzie dla nich
nauczka.»
[ Pobierz całość w formacie PDF ]