[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gdy dotarł do pierwszego z wystających z ziemi wielkich głazów, grunt pod jego stopami zatrząsł
się. Było to jedynie słabe drżenie, lecz czuć było kryjącą się za nim potężną moc.
Conan zastanowił się, czy iść dalej. Wstrząs mógł się nie powtórzyć, gdyby jednak było inaczej, po
kolejnym wszystkie głazy mogły runąć w dół. Napastnicy potrzebowali zaskoczenia, lawina zaś
mogła im je odebrać. Wobec tego nie pozostawało nic innego, jak dotrzeć do obozu wroga, nim
dojdzie do katastrofy.
Cymmerianin zrezygnował z ciszy i ostrożności. Zaczął skakać z głazu na głaz jak górski lew goniący
ofiarę.
Było tak do czasu, gdy pokonał połowę drogi w dół wąwozu. Widział krzątających się po obozie
wartowników z pochodniami, którzy najwyrazniej zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale nie
potrafili odgadnąć jego natury. W tym momencie grunt zatrząsł się ponownie. Wszystkie głazy
równocześnie dzwignęły się w górę.
Każdy inny na miejscu Cymmerianina zginąłby zmiażdżony na krwawą miazgę przez przewracające
się skalne złomy. Nawet szybkości i sprawności Conana ledwie wystarczyło, by na czas uskoczyć w
bok.
Czuł, jak lita skała dygocze mu pod stopami, lecz nie zamierzał dopuścić, by opózniło to jego atak.
Podpierając się w trudniejszych miejscach pałką, ześlizgnął się po zboczu wąwozu do miejsca, w
którym przechodziło ono w równy teren, po czym zerwał się do biegu. Spadające głazy wzbijały
mnóstwo kurzu i czyniły piekielny hałas, tak iż nawet kompania Gwardii mogłaby niepostrzeżenie
przejść obok obozu Akimosa.
Conan dotarł do uskoku wysokości dorosłego mężczyzny i skoczył, nie zwalniając. Wylądowawszy,
przetoczył się, by wyhamować impet upadku. Czuł, jak kamienie rozcinają mu skórę, lecz natychmiast
poderwał się na równe nogi z pałką w dłoniach. Zawirowała wokół niego jak skrzydła wiatraka.
Okute żelazem końce użytej z morderczą precyzją broni łamały obojczyki i ramiona, gruchotały
czaszki i miażdżyły twarze.
Cymmerianin powalił trzech ludzi i zmusił dwóch następnych do ucieczki, nim usłyszał, że ktoś
schodzi do wąwozu. Nie oglądał się, by sprawdzić kto to taki, bowiem z jaskini wyroiło się jeszcze
pół tuzina zbrojnych. Mimo stosunku sił sześć do jednego barbarzyńca nie zamierzał się cofać.
Należało oczekiwać, że po dwóch wstrząsach mogą nastąpić kolejne. Trzeci zapewne wystarczyłby,
by zwalić jaskinię na głowę Doris, chyba że ktoś zdąży ją stamtąd wyrwać.
Na razie Conan był jedynym człowiekiem w pobliżu, który chciał jej pomóc. Byłby zadowolony,
mając przy sobie tuzin najemników, lecz nie zamierzał czekać, aż zejdą po zboczu.
Przerzucił pałkę w lewą dłoń, by móc nią parować ciosy, po czym wyciągnął miecz.
 Chodzcie, mazgaje!  zagrzmiał równie donośnie jak osuwające się przed chwilą głazy. 
Chodzcie, posmakujcie mojej stali albo wyłapię was po jednym i powiem waszemu panu, że
zmarnował swoje srebro na tchórzy!
Rozwścieczeni wartownicy rzucili się na niego z furią. %7łelazo zadzwięczało jak w Wielkiej Kuzni w
Aghrapur.
Szarpnięta przez Rezę za ramiona Liwia obudziła się nagle z przyjemnego snu o Conanie. Odrzuciła
głowę w tył i spróbowała wyrwać się Iranistańczykowi. %7łelazny uścisk na jej barkach zelżał. Opadła
z powrotem na pryczę.
Po chwili chlusnęła na nią zimna woda. Liwia wrzasnęła i wyskoczyła z łóżka. Reza odstawił
wiadro, po czym cisnął jej ręcznik i tunikę.
 Nie zapomnij zabrać sztyletu, pani!  napomniał ją surowym tonem.  Zostaliśmy zaatakowani.
Doszedłszy do siebie, Liwia usłyszała dobiegające zza ściany krzyki i poczuła woń płonącej
sosnowej smoły. Na zewnątrz widać było biegających ludzi. Dziewczyna chwyciła sztylet i zbiegła
po schodach ubierając się po drodze.
Jej pojawienie się na dziedzińcu w stroju, którego jeszcze nie zdążyła zapiąć, niemal odwróciło losy
walki na niekorzyść obrońców zamku Tebroth. Zwróciło się ku niej tak wiele par oczu, że mało kto
pilnował bramy i prowadzącej do niej ścieżki. Właśnie w tym momencie ludzie Akimosa podjęli
próbę wdarcia się szturmem na teren zamku.
Conan policzył ich mniej dokładnie, niż mu się zazwyczaj udawało. Akimos miał nie czterdziestu,
lecz prawie siedemdziesięciu ludzi. Postanowił rzucić wszystkich do rozpaczliwego ataku pod górę.
Aucznicy robili wszystko, co mogli, lecz to nie wystarczało. Przyświecało im jedynie kilka rzuconych
na drogę sosnowych polan. Nawet starannie wymierzone strzały trafiały równie często w zbroje co w
ciała.
Ludzie Akimosa dotarli do bramy, ponosząc równe straty w wyniku upadku ze ścieżki co od strzał
łuczników. Trzykrotnie liczniejsi od obrońców, dotarli do barykady i stłoczyli się przed nią jak fala,
pałając ochotą przedarcia się na drugą stronę. W tym momencie Liwia ruszyła ku nim, wykrzykując
słowa, których sama po sobie by się nie spodziewała. Ze sztyletem w jednej dłoni i obnażonymi
piersiami wyglądała jak bogini wojny. Najbliżsi atakujący znieruchomieli z półotwartymi ustami.
Biust Liwii okazał się równie grozny dla nich co dla obrońców. Strażnicy rodu Damaos w pełni
wykorzystali chwilę zaskoczenia przeciwników.
Napastnicy stracili dziesięciu ludzi w pierwszym starciu, potem doszli do siebie i wznowili atak,
lecz kolejnych sześciu z nich zginęło za cenę życia trzech obrońców. Liwia wskoczyła na barykadę.
Przed nią znalazł się niepewnie balansujący na stercie głazów oprych Akimosa. Dziewczyna zgrabną
stopą podcięła przeciwnikowi nogi. Ten runął z łoskotem, rozbijając sobie nos na kamieniach. Wijąc
się z bólu, stoczył się pod nogi dwóm wspinającym się za nim towarzyszom. Jeden z nich przewrócił
się, drugi przeskoczył przez niego, starając się dobrać do Liwii.
Na swoje nieszczęście, pamiętał, że Akimos rozkazał wziąć tę kobietę żywcem. Zapominając o broni
w ręku, spróbował uchwycić ją w pasie. Gdy to uczynił, jego gardło znalazło się na wysokości
trzymającej nóż dłoni Liwii, której nie krępowały podobne zakazy.
Przypomniał sobie o tym, gdy cięcie sztyletu rozpłatało mu gardło od ucha do ucha. Trysnęła fontanna
krwi i napastnik osunął się na kamienie barykady, zdając się w ostatniej chwili życia całować stopy
swej zabójczym. W chwilę pózniej Liwia poszybowała w tył. To rozwścieczony Reza ściągnął ją z
szańca i na poły cisnął o ziemię.
Młoda kobieta osunęła się na kolana. Gdy próbowała wstać, dotarło do niej, że znalazła się w środku
bitewnego zamętu i ma na sobie pot i krew człowieka, którego dopiero co zabiła własnymi rękami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anapro.xlx.pl
  • Archiwum

    Home
    Irlandzkie marzenia (Irlandzki buntownik) Roberts Nora
    Roberts Alison Bunrownik z serca 02 Bohater mimo woli
    Kościuszko Robert Wojownik Trzech Czasów 1 Elezar
    M267. (Duo) Roberts Alison Samotny ojciec
    J. Robert King Anthology Realms of the Underdark
    83. Roberts Susanne Nieczułe serce
    Roberts Nora Klucze Klucz Światła
    Robert Haasler Zbrodnie w imieniu Chrystusa
    Strugaccy A. i B. Pora deszczów 01 Pora deszczów
    Glen Cook Black Company 09 Water Sleeps
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • burdelmama.opx.pl