[ Pobierz całość w formacie PDF ]
45
S
R
dojedzcie do Narodowego Pałacu Kultury, gdzie znajdziecie kolejną wskazówkę. Na
następny odcinek drogi dostaniecie sto dolarów".
Chwycili bagaże i wyszli na ulicę. Słońce świeciło nisko na
czerwonoróżowym niebie. Ruszyli biegiem do samochodu. Zack i Ryan byli cały
czas obok nich.
- La Aurora? - powtórzyła Millie. - Gdzie to jest?
- Chyba Meksyk albo gdzieś w Ameryce Południowej. - Jace zarzucił sobie
plecak na ramiona. - Dowiemy się na lotnisku.
Lęk, że będą pierwszą drużyną odesłaną do domu, towarzyszył im nieustannie.
- Wolałabym wiedzieć już teraz. Popatrzył na nią przez chwilę.
- Ja też. Ale świetnie nam idzie, Piegusku. Może nawet jesteśmy pierwsi. -
Otworzył bagażnik i wrzucił do niego plecaki. - Nie martw się.
- Skąd wiesz, że się martwię?
- Bo bawisz się włosami.
- Wcale nie... - Millie chciała zaprotestować, ale zauważyła, że trzyma w
palcach kosmyk włosów. Puściła go tak nagle, jakby był laską dynamitu. - Skąd o
tym wiesz?
- Pamiętasz, jak jechaliśmy windą do restauracji w drapaczu chmur na naszej
drugiej randce?
Kolacja przy świecach z subtelnymi dzwiękami skrzypiec w tle. Mus
czekoladowy podany z dwiema łyżeczkami. Wszystko było zaplanowane doskonale,
z wyjątkiem położenia samej restauracji.
- Nie lubię dużych wysokości.
- Trzeba mi było powiedzieć.
- Nie ty wybrałeś miejsce.
- To prawda. - Podał jej kluczyki. - Ty prowadzisz.
- Ja?
46
S
R
- Po tym masażu jestem zbyt rozluzniony. Nie powinienem siadać za
kierownicą. Coś nie tak?
- Nie, w porządku. - Co z tego, że jezdziła tylko w Two Rivers, małym
miasteczku w Oregonie, gdzie były jedynie dwa skrzyżowania z sygnalizacją
świetlną, McDonald's, dom towarowy na rogu, kawiarnia i sklep spożywczy?
Przecież Jace nie wymaga od niej, by wspinała się na stromą górę albo skakała z
samolotu. Zacisnęła palce na kluczykach. - Nie ma problemu, codziennie jeżdżę
samochodem.
Na lotnisku Jace wciąż przyglądał się Millie. Nie mógł oderwać od niej oczu.
Wyglądała zupełnie inaczej. Znakomicie. I nie chodziło tylko o nową fryzurę i
makijaż. Wyglądała na szczęśliwszą. Po prostu błyszczała.
- Widzisz gdzieś drużynę różowych? - spytała Millie, spoglądając znad planu
stolicy Gwatemali.
Cholera, znowu go przyłapała, jak się na nią gapi.
- Nie widzę.
- Mam nadzieję, że nic im się nie stało.
Cała Millie. Martwi się o dwójkę nieznajomych, którzy rywalizują z nią o
milion.
Zack przysunął się bliżej z kamerą. Jace zacisnął zęby. Kamera musiała
zauważyć, że wpatruje się w Millie.
- Nie martw się, Piegusku. Mają ze sobą ekipę zdjęciową. Nic im nie będzie.
Przy kilku wieczornych lotach żadna z drużyn nie mogła zdobyć znacznej
przewagi. Dlatego Jace ściskał karty pokładowe na lot o jedenastej wieczorem,
jakby to były złote bilety. I w pewnym sensie miał rację.
Millie okazała się świetnym kierowcą, jemu zaś udało się odnalezć najkrótszą
trasę dojazdu. Dzięki temu dotarli na lotnisko jako pierwsi. Kto by pomyślał, że
Millie potrafi wyprzedzać jak kierowca wyścigowy na torze Daytona? Uśmiechnął
47
S
R
się, wyobrażając ją sobie w jednoczęściowym kombinezonie. Wyglądałaby bardzo
seksownie.
Seksownie. To słowo kompletnie nie pasowało do Millie, którą znał z planu
Pana młodego". Teraz jednak tak. Jace poruszył się na swoim fotelu.
Millie rozejrzała się wokół.
- Wszyscy już są.
- To prawda. - Dwie drużyny, czarnych i niebieskich, miały bilety na lot o
jedenastej. Zespół czerwony i fioletowy leciały o jedenastej czterdzieści pięć.
Drużyny żółtych, pomarańczowych i czerwonych musiały czekać aż do jedenastej
pięćdziesiąt pięć. - Ale to nic nie znaczy.
- Znaczy, jeżeli różowi zdążyli już odlecieć.
- Moim zdaniem się zgubili - odrzekł Jace. - Pamiętaj, że nie ma dla nas
znaczenia, kto jest za nami.
- W takim razie zobaczmy, gdzie mamy jechać po wylądowaniu.
Kiedy pochyliła się w jego kierunku, otoczył go cytrynowy zapach jej nowego
szamponu. Wciągnął z przyjemnością powietrze. Nie, dość. Zgłosił się, by wygrać
wyścig, a nie szukać dziewczyny. Odsunął się od niej.
- Nie jest taki zły - powiedziała Millie.
- Co nie jest złe?
- Mój nowy wizerunek. - Patrząc w mapę, przejechała palcem po zgięciu
papieru. - Mam nową fryzurę i nowy makijaż, ale w środku jestem tą samą osobą.
- Wiem - mruknął Jace. - I na tym polega problem.
- Problem? To nie jest problem, że ci się nie podoba.
- Myślisz, że mi się nie podoba?
- Tak.
Popatrzył na nią tak, że się zaczerwieniła. Ale to tylko dodało jej urody. Miał
ochotę wziąć ją w ramiona i pokazać, co myśli o jej wyglądzie, ale nie mógł. Nie
przy kamerze. Zwłaszcza że zamierza wygrać.
48
S
R
- Podoba mi się - wykrztusił wreszcie.
- Ale...
- Co ale? - Nie mógł znieść niepewności w jej głosie i spojrzeniu. -
Wyglądasz... - Pięknie, cudownie, rewelacyjnie. - ...świetnie.
- I świetnie się czuję. - Kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu. - Mieliśmy dużo
szczęścia.
Kamera cały czas pracowała. Zack i Ryan nie opuszczali ich ani na krok. Jace
patrzył na nią, zauroczony nie tylko jej wyglądem, ale i słowami, które właśnie
usłyszał.
- Masz rację.
Uśmiech błysnął także w jej oczach.
- Oczywiście, że mam rację.
Jej nagła pewność siebie uderzyła go z niezwykłą wyrazistością. Co on do
diabła robi? Pociąg do partnerki z drużyny nie jest dobrą rzeczą. Musi położyć temu
kres.
Koła samolotu uderzyły o pas startowy, co obudziło Millie. Otworzyła oczy.
Dotarło do niej, że wpatruje się w Jace'a. A właściwie w jego klatkę piersiową.
Głowę opierała mu na ramieniu, a dłoń na... udzie.
Wyprostowała się gwałtownie. Spodziewała się, że on coś powie, roześmieje
się, a tymczasem Jace spał kamiennym snem.
Na szczęście. To oszczędziło jej zakłopotania, choć nie tak wyobrażała sobie
początek drugiego dnia wyścigu. Kątem oka dostrzegła czerwoną lampkę na
kamerze. Zack nie próżnował. Niezle. Najpierw pytanie Chelsea o datę ślubu, a teraz
ona przytula się do Jace'a. Ciekawe, co będzie dalej.
Jak na zawołanie Jace, nie otwierając oczu, odwrócił się do niej i wtulił twarzą
w zagłębienie szyi i ramienia.
- Pięknie pachniesz.
Aż wstrzymała oddech.
49
S
R
Jeszcze się nie obudził. Nie zdawał sobie sprawy z tego, co mówi, ale jego
słowa wzbudziły w niej wewnętrzne drżenie. Niedobrze.
Szturchnęła go łokciem.
- O co...
- Dzień dobry. - Z nieco sztucznym uśmiechem Millie wskazała głową na
kamerę. Nie wiedziała, co czuje, czego chce i co powinna zrobić. Ale wiedziała z
całą pewnością, że nie zgadza się, by tę decyzję podjęto za nią przy stole
montażowym, a potem omawiano na telewizyjnych korytarzach. - Witamy w
Gwatemali.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]