[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciemnych, Slepych t³umów. Krzycza³ coS jeszcze, wymachiwa³ czapk¹, lecz wszystko tonê³o
w zgie³ku, w burzy tysi¹cznych g³osów.
W jednej z sal przez t³um przebili siê rewolucjoniSci fiñscy, stanowi¹cy przyboczn¹ stra¿
Lenina. Obok niego stan¹³ nieodstêpny, mocny, jak d¹b, Chalajnen, a pomiêdzy szeregami
Finów przeciskali siê do wodza Trockij, Zinowjew, Kamieniew, Unszlicht, Dzier¿yñski, Wo-
³odarskij, Urickij, Kalinin, Krasin, Joffe, Nechamkes i ci wszyscy, którzy pozostawali
w pierwszych szeregach wodzów i kierowników lipcowej i paxdziernikowej rewolucji prole-
tarjatu.
Do Lenina zbli¿y³ siê £unczarskij i, pochylaj¹c siê do ucha, szepn¹³:
Towarzyszu! Proletarjat czyni gwa³ty, burzy niezrównane skarby sztuki, wynosi obrazy
z galerji Ermita¿u.
Lenin podniós³ g³owê i przygl¹da³ siê rozradowanym, czerwonym, dzikim, bezmySlnym
twarzom ludzi, stoj¹cych w t³umie.
DziS jest ich dzieñ! odpar³ spokojnie. Zabytki sztuki nie s¹ im potrzebne, towarzy-
szu, a i Rosja bez nich siê obejdzie! Tymczasem wolno im wszystko... tymczasem... Taka jest
ich wola... tak¹ czuj¹ ¿¹dzê... w dniu dzisiejszym!
Poprzedzani przez fiñskich strzelców szli dalej poprzez wspania³e sale, któremi t³oczy³y
siê przed nimi rozszala³e kupy powstañców i t³uszczy ulicznej. Pod nogami dzwoni³o pot³u-
czone szk³o, zawadza³y od³amki mebli, kawa³ki pos¹gów, tynku, jakieS szmaty pêta³y nogi.
Gdy Lenin wyszed³ na wybrze¿e, ktoS roztr¹ci³ otaczaj¹cych go ¿o³nierzy i stan¹³ przed
nim.
Wysoki cz³owiek o bladej twarzy i d³ugich, siwiej¹cych bokobrodach sta³ bez czapki, zgu-
bionej w Scisku. Ponura stanowczoSæ, granicz¹ca z rozpacz¹, zapali³a mroczne ognie w ja-
snych oczach, usta dr¿a³y, a skurcz gwa³towny krzywi³ je co chwila. Przez zaciSniête zêby
mówi³:
Obywatelu! Mój syn nie móg³ dopuSciæ, aby wolny lud gwa³ci³ bezbronn¹ kobietê... Zra-
niono go za to,... zabrano... Nie wiem: gdzie i poco... ¯¹dam sprawiedliwoSci, obywatelu!
Lenin obejrza³ siê nieznacznie.
T³um pozosta³ we wnêtrzu pa³acu, nie mog¹c przecisn¹æ siê przez w¹skie drzwi prywatne-
go wyjScia z apartamentów carskich i przez szeregi fiñskich strzelców.
162
Nikt z tych, dla których sta³ siê bóstwem, nie móg³ go s³yszeæ.
Spojrza³ na stoj¹cego przed nim cz³owieka i rzek³, zwracaj¹c siê do zdobywcy Zimowego
pa³acu:
Towarzyszu Antonow! Dopomó¿cie pierwszemu bur¿ujowi, odwo³uj¹cemu siê do spra-
wiedliwoSci proletarjatu. My mamy najwy¿sze prawo do sprawiedliwoSci, przetrwawszy wiek
niewoli. Nasze prawo s¹d doraxny i doraxne mi³osierdzie!
Lenin wsiad³ do samochodu wraz z Chalajnenem i kilkoma Finnami.
Auto ryknê³o i pobieg³o wzd³u¿ wybrze¿a. Za nim sunê³y inne, wioz¹c przysz³ych komi-
sarzy ludowych i strzelców eskorty.
Antonow-Owsienko wypytywa³ in¿yniera Bo³dyrewa o szczegó³y wypadku, telefonowa³
z kancelarji pa³acowej do szpitali, poczem skin¹³ na dwóch ¿o³nierzy i kaza³ odprowadziæ
Bo³dyrewa na registracyjny punkt Czerwonego Krzy¿a.
T³um niechêtnie opuszcza³ siedzibê carów, wypierany z gmachu przez ¿o³nierzy.
Jednak stopniowo sale opustosza³y.
Antonow wraz z organizatorem bojówek komunistycznych, towarzyszem Frunze, obcho-
dzi³ parter i pierwsze piêtro.
Pohulali nas! Smia³ siê Antonow, wskazuj¹c na wysadzone drzwi szaf, rozsypane pa-
piery, pot³uczone zwierciad³a, pos¹gi, wazy, ¿yrandole, po³amane meble, zdarte tapety i ma-
katy, porwane kobierce i zrzucone na posadzkê portrety i obrazy. Pohulali...
Frunze nic nie odpowiedzia³.
Ju¿ mieli zejSæ na podwórze, gdy do s³uchu ich dosz³y g³oSne wybuchy Smiechu, Spiewy
i pisk kobiet.
Poszli na te odg³osy i znalexli siê wkrótce w prywatnych apartamentach rodziny carskiej.
Ha³as dochodzi³ z dalszych pokoi.
Otworzyli drzwi i stanêli w podziwie.
W jasnej, obszernej komnacie, o Scianach, okrytych z³ocist¹ tkanin¹, sta³y dwa wspania³e
³o¿a, miêkkie meble, bia³a toaleta, zawalona od³amkami zbitego lustra i flakonów.
W rogu wisia³y obrazy Swiête i na srebrnych ³añcuchach wspania³a, rzexbiona lampka ko-
Scielna. Portrety i obrazy le¿a³y ju¿ na pod³odze.
By³ to sypialny pokój cara i carowej.
Zgromadzi³a siê w nim niewielka grupa marynarzy i kilka dziewczyn ulicznych. nagie, rozpust-
ne, przeraxliwe nawo³uj¹ce, le¿a³y na ¿Ã³³tych at³asowych pokrowcach z wyhaftowanemi na nich
czarnemi or³ami herbowemi. Bezwstydnemi wyuzdanemi ruchami podnieca³y mê¿czyzn, krzycz¹c:
Jam caryca... Hej, towarzyszu, chcesz byæ carem? Idx ¿e do mnie!
Na ³o¿ach, nie skrêpowane obecnoSci¹ ludzi, odbywa³y siê ohydne orgje, mroczne mister-
jum dzikiego sza³u.
Frunze namarszczy³ brwi. Antonow tar³ czo³o i mySla³, ¿e inaczej w marzeniach wyobra-
¿a³ sobie pierwszy dzieñ wyzwolenia proletarjatu. Widzia³ go podczas bezsennych nocy, po
wiêzieniach niezliczonych i w wilgotnych okopach na froncie. Mia³ to byæ czerwony dzieñ,
w którym krew musia³a wystêpowaæ z ziemi, tryskaæ z cia³ mordowanych wrogów ludu, sp³y-
waæ z nieba. Dzieñ skupienia powa¿nego, zimnej zemsty, wobec których nie pozostawa³o ani
chwili czasu na rozpustê.
Ju¿ szczêki Scisn¹³, a¿ miêSnie siê poruszy³y ko³o uszu, ju¿ chcia³ krzykn¹æ, gdy nagle
jeden z marynarzy, tul¹c do siebie nag¹ dziewczynê, zawo³a³:
163
Cha! Cha! Towarzysze! Zabawcie siê z nami... Hulaj, dusza dziS ¿yjemy, jutro gnije-
my... Hu ha! Mañka, ugaszczaj goSci!...
Frunze spojrza³ na przyblad³¹ twarz Antonowa i b³ysn¹³ oczami. Hamowa³ zrywaj¹c¹ siê
w nim burzê na widok spodlenia proletarjatu, ich zgni³ych, dzikich namiêtnoSci, poza które-
mi nie istnia³o nic oprócz zachcianek cia³a.
JeSæ, piæ i oddawaæ siê rozpuScie to ich idea³, mySla³ oddany komunizmowi Frunze.
Najlepsze, najSmielsze umys³y pracowa³y dla wyzwolenia proletarjatu, tysi¹ce bojowników
o now¹ erê w historji ludzkoSci zginê³y w wiêzieniach, w kopalniach syberyjskich, przykuci
do taczek, na szubienicy i w policyjnych zakamarkach, gdzie duszono rewolucjonistów i za-
bijano jak psy wSciek³e! Dla kogo wszystkie te ofiary bez liku? Dla tych zdzicza³ych, bez-
wstydnych zwierz¹t, dla prostytutek nagich, rozpustnych?
Antonow mySla³ inaczej, proSciej i potê¿niej:
Psy i suki! mrucza³. Gdybym móg³, kaza³bym postawiæ ich pod Scianê i strzela³bym
z Kolta w ³eb ka¿demu i ka¿dej!
Porwa³ go gniew namiêtny, niepohamowany. Musia³ zerwaæ go na czemS, rozproszyæ, ukoiæ.
Obrzuci³ pokój wzrokiem zamglonym, bo krwi¹ zasz³y mu oczy.
Spostrzeg³ obrazy Swiête, wisz¹ce w ciemnym k¹cie.
Zbola³a, surowa twarz Bogarodzicy Kazañskiej i s³odkie wszystko wybaczaj¹ce oczy Chry-
stusa b³ogos³awi¹cego wystêpowa³y z pó³mroku.
Antonow nagle zblad³ jeszcze bardziej, dr¿¹cemi palcami przetar³ okulary i j¹³ wpatrywaæ
siê w obrazy, jakgdyby po raz pierwszy widzia³ je.
MySl pracowa³a usilnie:
GdybyScie istnieli, zg³adzilibyScie sami to brudne stado wieprzy i Swiñ, w ohydzie i bez-
wstydzie miotaj¹cych siê przed wami w tym dniu, gdy nast¹pi³o b³ogos³awieñstwo przez was
pañstwo nêdznych, ubogich i skrzywdzonych... Lecz wy zachowujecie milczenie?... JesteScie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]