[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Siedli na zrębie jednej małej skały,
Pod bladą wierzbą... mgłą ranną okryci.
Na wzgórzach w zmroku zapalono wici.
XXX
Na łące dziewy i panny służebne
Ujrzałem, tam i ów się krzątające.
Te niosły kwiaty, kadzielnice srebrne,
Dyjadematów złotych półmiesiące;
Inne bławatki do wieńca potrzebne
Zbierały w trawach kolorów tysiące
Rzucając w srebrne powietrze, w mgły szare,
Niby wiślanym duchom na ofiarę.
XXXI
Dawny świat! Obraz dawny wywoływam!
Lecz ileż razy różaność przedwschodnia
I kwiaty, które mgłą okryte zrywam,
I leśne ptaszki budzące się do dnia,
I tęczę, których do myśli używam,
Gdy się zapali mój duch jak pochodnia,
Przypominały obraz on tak rzewny!...
Ubranie martwej na łąkach królewny...
XXXII
Jak miesiąc była, kiedy z niego zetrze
Pierwszą pozłotę słońce w dzień jesieni,
A on się topi w błękitne powietrze
I lekko swego czoła zarumieni,
I nad girlandą lasów, gdzie na wietrze
Drżą liście złote przy liściach z płomieni,
Pełny okrągły blady się przemienia
W mgłę... jak cudowna twarz srebrnego cienia.
262
XXXIII
Taka jej bladość! nieco ku błękitom
Nachylona już zgonu okropnością,
Takie ust perły! Wisły Amfitrytom
Z upiorną niby odśmiechnione złością.
Zresztą spokojnie się onym kobietom
Dawała stroić modrzewiów ciemnością,
Koroną złotą, wieńcami z bursztynu
A strach powiększał trupa w oczach gminu...
XXXIV
A cóż dopiero! gdy Ja grozne lice
Odkryłem, z hełmu spójrzałem surowo
I połamawszy miecza w błyskawicę,
Cisnąłem jego kawałki nad głową.
Nade mną ducha mrok i złote świece
Miecza nad kitą moją purpurową
Jak zawierucha olimpijska wstały!
Mój duch... na hełmie stanął... w ogniach cały!
XXXV
Krzyk pierwszy, który z ust wyszedł, zwierzęcy,
Już niepodobny krzykowi człowieka,
Zbudził Germanów całe sto tysięcy,
I szli jak morze huczące z daleka.
Stos wystawiłem okropny! książęcy!
Taki wysoki, że wiślana rzeka,
Na bladych trupów zatrzymana murze,
Stanęła cała jak upiór w purpurze.
XXXVI
Lecz pierwej, nim ją oddałem płomieniom,
O! ileż strasznych słyszała lamentów!
O! włosy! nie dam ja waszym pierścieniom
W ogniu z wiślanych oschnąć dyjamentów!
Każę podziemnym zamienić się cieniom
W gmachy, filarów pełne i zakrętów.
W alabastrowej cię położę trumnie,
Każę strzec wieków śpiewaczce... kolumnie.
263
XXXVII
Zbalsamowaną... wiecznym zdjętą spaniem,
Cicho na białych atłasach położę...
Sam przyjdę... jak lew legnę... i wzdychaniem
Zmiertelnym twój sen spokojny zatrwożę.
Więc może wstaniesz... i pocałowaniem
Dasz mi ocknienia światłości i zorze?
I słuch mi wezmiesz, w tych podziemnych cieniach
Coś czytająca... wiecznie... na kamieniach?...
XXXVIII
W kraju bez słońca, bez gwiazd i księżyca,
Gdzie wiecznie smętno, posępnie i głucho,
Ja, rycerz, jako śpiąca nawałnica,
Z otwartą, szklanną zrenicą i suchą;
A ty jak moja smętna czytelnica,
Perła po perle ton lejąca w ucho,
Taka wyrazów i pieśni mistrzyni,
%7łe pieśń... z tysiąca lat... chwilę uczyni!
XXXIX
Tom rzekł, pośmiertne przeczuwając rzeczy
I głosy. I znów zajęty pożarem,
Chciałem ją złożyć na gwiazdzicach z mieczy,
Upowić krwawym rycerskim sztandarem!
I z onej ziemi, gdzie ciało kaleczy
Słońce niewczesnym i nieludzkim skwarem,
Uciec w Islandów wyspę zamrożoną,
Ogniami siedmiu wulkanów czerwoną.
XL
Tam ją krzyczałem gdzieś na lodowiskach
Złożę jako kwiat ujęty w krysztale!
I przy wulkanów rubinowych błyskach
Opłomienioną posadzę na skale
A sam z dzikimi orły na urwiskach,
Dzikszy niż burze, straszniejszy niż fale!
Gdy góry będą swoje ognie zionąć,
Mrozom się dam zgryzć... i ogniom pochłonąć!
264
XLI
Tak mój duch w kształty się piramidalne
Wyrzucał, dawną tryskając naturą;
Tak nowe ciała łańcuchy fatalne
Targał... i piorun zawsze miał pod chmurą.
Potem więc roki się zebrały walne
I mnie okryły Lechową purpurą.
Lud cały strachem ohydnie znikczemniał;
Jam siadł na tronie, zmroczył się i ściemniał.
XLII
I któż by to śmiał w księgi ludzkie włożyć
Dla sławy marnej, a nie dla spowiedzi?
Postanowiłem niebiosa zatrwożyć,
Uderzyć w niebo tak jak w tarczę z miedzi.
Zbrodniami przedrzeć błękit i otworzyć,
I kolumnami praw, na których siedzi
Anioł żywota, zatrząść tak z posady,
Aż się pokaże Bóg w niebiosach blady...
XLIII
A nie Bóg nad tą żywota fortecą
Zgwałconą twarzy pokaże? to przecie
Komety złote na niebie przylecą
I bliżej oblicz ukażą na świecie,
Nad zamkiem swoje ogony zaniecą
Jak widma jedno i drugie i trzecie...
Jeśli nie zlęknę się, a krew mię splami...
Kto wie!?... jak słońca przyjdą tysiącami!
XLIV
Niebiosa pełne widziadeł i twarzy
Słonecznych! może z krwawymi oczyma!
A tu koło mnie powietrze cmentarzy
I ciągła burza, wiatr, ognie i zima,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]