[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znika w mroku.
Splotła ramiona na piersi. Rick zrozumiał jej wahanie. Wziął na swoje
barki część tego ciężaru, by jej ulżyć.
Z myślą o niej czy o Joshu? Nieważne. Za to go kocha. A może kocha
go już od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę? Nie
ma od tego odwrotu. To przerażające, ale i cudowne.
Spokojnie, bierz dzień po dniu mruknęła sama do siebie. Tym
razem ta mantra nabrała charakteru obietnicy spełnienia jej marzeń. Czegoś,
czego należy się trzymać, a nie cierpliwie znosić.
116
R
L
T
ROZDZIAA DZIEWITY
To był dobry dzień.
Rick wstał bardzo wcześnie. W nocy śniła mu się Sarah i ciągle o niej
myślał, obserwując, jak wschodzi słońce, budząc do życia uśpiony port.
Zrezygnował ze śniadania, bo miał dużo do zrobienia, ale nim dojechał do
szpitala, zatrzymał się pod restauracją z fast foodem, by kupić bułkę z
jajkiem i bekonem oraz porcję frytek. Bardzo niezdrowe, ale Josh powoli
wychodzi z kryzysu, więc może to zachęci go do jedzenia.
Trafił w dziesiątkę. Chłopiec kilka razy ugryzł bułkę i zjadł pół torebki
bardzo słonych frytek. Sarah sprawiała wrażenie tak uszczęśliwionej, że
Rick uśmiechał się jak idiota, ilekroć na nią spojrzał.
Przyłapał się na tym, że robi to raz za razem. Od dramatycznego
zwrotu w ich znajomości, jaki miał miejsce minionej nocy, atmosfera w
pokoju Josha wydała mu się atmosferą z innej planety. Napięcie tak zmalało,
że odniósł wrażenie, że znajduje się w krainie szczęścia. Myśleli
pozytywnie, oczekiwali na pomyślny obrót wydarzeń. Jeszcze nie wrócili do
dyżurki ani nie udali się w inne dyskretne miejsce, ale przeczuwali, że to
wkrótce nastąpi.
Poprzedniego dnia kilka razy wypili razem kawę i zjedli lunch w
szpitalnym bufecie, co bardzo mu odpowiadało, bo pod nieobecność Josha
nie musiał uważać, jak często zerka na Sarah. Nawet mógł jej dotykać albo
ukradkiem po drodze do windy ją pocałować.
Milcząco uzgodnili, że zachowają w tajemnicy te najnowsze
wydarzenia, ponieważ to wyłącznie ich sprawa i nie chcą, by rzutowała na
ich relacje z Joshem. Przez cały czas nie opuszczała ich świadomość
117
R
L
T
istnienia chłopca, który ich połączył, ale teraz coraz bardziej komplikował
ich zażyłość. Jego imię przewijało się we wszystkich rozmowach. Jak się
czuje, jakie ma wyniki badań, co mogliby zaplanować, by choć trochę go
rozerwać.
Wiesz, co dzieje się z tym psem? zapytała Sarah w trakcie lunchu
poprzedniego dnia. Dalej siedział na twoim podjezdzie?
Rick smutno pokręcił głową.
Nie. Niestety.
W jej oczach dostrzegł rozczarowanie, ale nic więcej nie powiedział.
Dzisiaj powie, ale pózniej. Najpierw zajmie się pracą.
Stan zdrowia Simona zdecydowanie się poprawiał.
Otworzył oczy poinformowała go matka chłopaka. I ścisnął moją
rękę, i...
I powiedział: Mama" dorzucił ojciec, gdy małżonce wzruszenie
odebrało głos. Rozpoznaje ją. I może mówić. To znaczy, że wychodzi ze
śpiączki, prawda, doktorze?
Na to wygląda. Te informacje szczerze go ucieszyły. Na badanie
pacjenta poświęcił więcej czasu niż zazwyczaj. Simon znowu zapadł w
głęboki sen, ale był to punkt zwrotny. Nie nastąpi to z dnia na dzień, ale
można mieć nadzieję, że chłopak dojdzie do siebie.
Reszta obchodu oraz dyżur w przychodni poszły mu jak z płatka dzięki
świadomości, że najlepsza część dnia jest jeszcze przed nim. Po południu
zaszedł do Josha. Na widok tego, co przyniósł, oczy chłopca zrobiły się
okrągłe.
Co to?
Dla ciebie. Rick zakręcił wózkiem. Pomyślałem, że chętnie
popatrzyłbyś na coś innego niż te cztery ściany.
118
R
L
T
Sarah wyglądała na przerażoną.
Jemu nie wolno stąd wychodzić wykrztusiła.
Wolno, wolno zapewnił ją jeśli włoży fartuch, maskę i
rękawiczki. Poza tym pojedziemy tam, gdzie nie ma dużo ludzi. Tak długo
siedzi w izolatce, że dobrze mu zrobi odmiana. Pod warunkiem że ma na nią
ochotę. Zwrócił się do Josha. Co ty na to?
Josh już gramolił się z łóżka.
Gdzie jedziemy?
Na twarzy Sarah malowało się takie samo wahanie jak wówczas, gdy
zaproponował jej, by poszła z nim do łóżka. Uśmiechnął się, starając się
przekazać jej informację, którą, miał nadzieję, odczyta i zaakceptuje.
Zaufaj mi.
Nie odwzajemniła uśmiechu, ale odetchnęła z ulgą. Pomogła Joshowi
włożyć ubranie ochronne i przesiąść się na wózek. Rick tymczasem
ostrożnie przeniósł pojemnik z kroplówką na wieszak przymocowany do
koszyka z tyłu wózka. Włożył tam również aparat fotograficzny.
Wyjechali z oddziału transplantologii na korytarz i dalej do windy
tylko dla personelu. Wysiedli w podziemiach. Po drodze minęli szpitalne
archiwum i pracownię protetyczną.
Dokąd jedziemy? pytał raz po raz Josh.
Chcę ci coś pokazać.
Na końcu korytarza znajdował się wjazd dla samochodów
dostawczych oraz innych pojazdów, które nie powinny rzucać się w oczy.
Rick trzymał kciuki, by akurat wtedy nie podjechał karawan. Okna w tym
miejscu wychodziły na betonową płytę przed rampą. Stał tam jeden
samochód, ale na szczęście ten, którego Rick się spodziewał. Wypasiony, z
119
R
L
T
napędem na cztery koła. Za kierownicą siedział Max, który podniósł kciuk
w charakterystycznym geście, po czym wyskoczył z auta i przeszedł od tyłu.
Co jest grane?! niecierpliwiła się Sarah.
Gdy Max otworzył tylne drzwi, z auta wyskoczyło coś dużego i
kudłatego.
Ooo... szepnął Josh, usiłując wstać z wózka, ale Rick go
powstrzymał, kładąc mu rękę na ramieniu. Kruchość kości chłopca sprawiła,
że aż coś ścisnęło go za serce. Podobnie jak głowa prawie pozbawiona
włosów.
Powiedziałeś, że już go nie ma! wyrwało się Sarah.
Bo nie było. Hycel go złapał i wywiózł do schroniska.
Josh oderwał wzrok od okna i przeniósł go na Ricka. Sarah też się w
niego wpatrywała.
Straż miejska miała go na oku. Mieli wiele zgłoszeń w jego sprawie,
od kiedy kilka tygodni temu uciekł ze schroniska. Nikt się po niego nie
zgłosił. Nie jest zarejestrowany ani zaczipowany, więc z radością oddano go
w dobre ręce.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]