[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przechodzę do lotu koszącego&
& podaj namiar w słuchawkach rozległ się słaby głos. Oznaczenie kodowe&
Jetfox do bazy! Słyszycie mnie?
Jetfox, jesteś gdzieś nad nami.
Snyder! Fletcher nareszcie rozpoznał mówiącego. Mam kłopoty.
Spróbuj wylądować. Spróbuj wylądować!
Fletcher odepchnął drążek. Samolot wyskoczył z chmur; ale gęsty deszcz w dalszym ciągu
uniemożliwiał dostrzeżenie czegokolwiek. Brązowoszara przestrzeń poniżej zdawała się nie
mieć dna. Przeniósł wzrok na przyrządy.
Widoczność bardzo słaba. Czy możecie coś zrobić?
Plamki na ekranie radiolokatora drgały ciągle w tym samym układzie.
Zapalimy flary. Odbierasz mnie dobrze?
Tak.
Możemy wykonywać namiary, będę ci podawał wysokość. Teraz wynosi sześćset metrów.
Fletcher utkwił wzrok w szarości przed kabiną.
Trzysta dwadzieścia. Za ostro schodzisz.
Drobny ruch ręki.
Dwieście pięćdziesiąt. Ciągle za ostro!
Ciemność poniżej trochę zgęstniała.
Sto pięćdziesiąt& Sto.
Można już było rozpoznać przesuwające się błyskawicznie w tył drzewa.
Osiemdziesiąt. Dobrze.
Nad obozem będziesz musiał krążyć. Czy widzisz już flary?
Nie.
Sześćdziesiąt pięć& sześćdziesiąt&
Na wysokości pięćdziesięciu metrów zgasił silnik. W nagłej ciszy Fletcher nie zdążył nawet
jęknąć. Wtłoczonym w podświadomość odruchem położył nogi na specjalnych podpórkach i
zaciągnął osłonę na twarz.
Fotel przebił osłonę kabiny walącego się samolotu praktycznie na wysokości zerowej. Mały
silnik rakietowy wyniósł go prawie sto pięćdziesiąt metrów w górę, gdzie nastąpiło rozłączenie.
Fletcher oprzytomniał dopiero na jakichś siedemdziesięciu metrach. Chwycił taśmy
rozwiniętego już spadochronu i złączył ugięte w kolanach nogi. Spadał wprost na skraj urwiska
i było już za pózno, żeby zrobić cokolwiek. Tuż przed lądowaniem podciągnął się na szelkach.
Ponieważ wiatr wiał w stronę przepaści, szybko zeskoczył w nią z grani, dopóki czasza była
jeszcze wypełniona. Zmienny wiatr przyciskał go teraz do stromej ściany. Odbijał się obiema
nogami, wykonując kilkumetrowe skoki. Gdzieś w dwóch trzecich wysokości poczuł nagle
twarde uderzenie w plecy, coś chwyciło go za nogę, zatrzymując ją w górze, kiedy reszta ciała
ciągle leciała w dół. Prawie osiemdziesiąt metrów kwadratowych stylonowej tkaniny opadło na
niego, uniemożliwiając dostrzeżenie szczegółów otoczenia. Wisiał teraz do góry nogami na
drzewie, jakimś cudem przylepionym do poszarpanej ściany urwiska, starając się zaczepić
rękami o którąś z głównych taśm. Wreszcie podciągnął się na jakiejś gałęzi, uwalniając
uwięzioną w rozwidleniu pnia nogę. Tępy ból sprawił, że puścił gałąz, ale splątane linki nie
pozwalały mu opaść. Wyszarpnął przymocowany do łydki nóż i wbrew rozsądkowi zaczął je
ciąć razem z uprzężą. Po którymś z kolei, zadanym na oślep ciosie poczuł, że opór
podtrzymującej go materii maleje. Usiłował złapać jakąś gałąz, ale w strugach deszczu palce
osuwały się z mokrych powierzchni. Spadając odrzucił nóż i skurczył ciało w oczekiwaniu na
uderzenie. Było ono jednak niespodziewanie miękkie. Fletcher ześlizgnął się po błotnistym
zboczu i wylądował na brzuchu w grząskiej, wypełnionej mętną wodą kałuży. Wstał po dłuższej
chwili, ale ból w nodze sprawił, że usiadł znowu. Drżącymi rękami wyjął z bocznej kieszeni
małą krótkofalówkę.
Tu& stłumiony głos przypominał mu, że trzeba zdjąć z twarzy końcówkę tlenowej
maski. Mówi Fletcher, czy&
Tu Snyder usłyszał przerywany zakłóceniami głos. Co się z tobą dzieje?
Wylądowałem.
Gdzie? Straciliśmy cię z namiaru.
Fletcher rozejrzał się wokół.
Nie mam pojęcia, gdzie jestem.
A co z maszyną?
Jej się nie udało. Wylądowałem sam.
Zdjął hełm. Strugi ciepłego deszczu moczyły włosy, zmywając błoto z karku i szyi.
Czy możecie po mnie przyjechać? Z moją nogą jest niedobrze.
Musimy wiedzieć, gdzie jesteś. Poszukiwania w tych warunkach mogą potrwać kilka
godzin.
Chyba nie odpadłem zbytnio od trasy lotu.
W porządku. Czy możesz wystrzelić racę?
Fletcher spojrzał w górę. Aopoczący na przylepionym do urwiska drzewie spadochron był
poza zasięgiem jego możliwości.
Niestety. Wyposażenie awaryjne zostało na górze razem z uprzężą.
Na jakiej górze? Słuchaj, czy nic ci się nie stało?
Masz pecha. Z grubsza jestem zdrowy.
Zniekształcony głos przez małą krótkofalówkę zmienił natężenie.
Mówi Mc Cooley. Czy masz mapę?
Nie.
A kompas?
Również nie. Wszystko zostało w pakiecie.
Usłyszał urywki jakiejś dyskusji.
Dobrze. Jedziemy po ciebie. Siedz na miejscu i czekaj.
Jak długo?
Damy ci znać, wtedy zewrzesz przewody. Powinniśmy cię namierzyć z mniejszego
dystansu.
Ale&
Oszczędzaj baterie.
Fletcher schował krótkofalówkę do kieszeni. Nie zasunął błyskawicznego zamka, żeby w
razie czego słyszeć sygnał. Ponownie spróbował przejść w inne miejsce, ale szarpiący ból w
nodze zmusił go do pozostania na środku rozległej kałuży. Na szczęście, dzięki pogodowym
anomaliom, mimo zimy, woda była ciepła. Nie wiedział, co myśleć o tym wszystkim.
Dramatyczny lot i nagłe lądowanie pozbawiły go możliwości zimnego roztrząsania wypadków.
Czy to goniące obiekty spowodowały przerwę w pracy silnika? Wytarł rękawem drażniące
skórę na czole ciepłe strumyczki. Jakiś dzwięk wdarł się w monotonny szum deszczu. Rozejrzał
się wokół. Szeroki parów wydawał się spokojny, znowu jednak usłyszał dziwny dzwięk.
Szczeknięcie? Daleki okrzyk? Z kieszeni na udzie wyjął płaskie, metalowe pudełko. Odkleił
uszczelniającą taśmę. Mały pistolet kalibru 9 mm był w idealnym stanie. Coś poruszyło się u
[ Pobierz całość w formacie PDF ]