[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szalonym uścisku i wiecznie odchodzić z niewiarą; z kamieniem zdrady krążyć
około drzwi niewinnego człowieka, a tak pożądać! tak kochać! i tak się ranić
jakaż obłędna halucynacja!
Nie kochajcie się nigdy, młodzieńcy, w mężatkach! Bezwiednie was znieprawią,
ośmielą, zdemoralizują, zaklinać będą, aby je idealnie kochać, a gdy staną się
ofiarą waszej nieprawej miłości, napoją was taką rozkoszą, taką straszną,
niepohamowaną, grecką podarują wam noc, że stracicie rozum, wolę, honor, pamięć,
sumienie, stracicie możność myślenia. Potem każą wam patrzeć na karesy męża, co
nauczy was czuć ku temu mężowi zbrodniczą nienawiść, wreszcie posieją w duszy
zgryzotę, żal, miłość, niewiarę, niechęć, smutek, łzy, wzgardę do siebie samego
a same pójdą do spowiedzi do samego księdza dziekana i przysięgną przyjmując
Naj-
BIAAA, 1887
63
świętszy Sakrament", że nigdy już grzech ich nie powtórzy się.
Jakież to musi być szczęście kochać czystą, niewinną dziewicę!
Wracam od niej pijany szczęściem, pijany wesołością: była moją, starała się
przekonać mię, jak mię kocha, roztoczyła wszystką potęgę piękności kobiecego
ciała, otruła mię uściskami, zmagnetyzowała, zaklęła w kamień rozum szczęśliwy
jestem.
A przecież nie mogę nawet z samym sobą podzielić się tą radością. Jutro
przyjdzie tamten i poda mi rękę. Powinienem go zabić lub nie powinienem się tu
pokazać...
Kiedy
Zabroniła mi... żenić się.
Nie wolno ci się żenić..." mówi nieustannie, toniemy w uściskach, nie
zapomina o pytaniu:
Ożenisz się z inną?
Zabawne kobiety, zabawniejsze niż dzieci a wszyscy my, razem wziąwszy,
podlejsi od zwierząt.
30 VI (czwartek).
Byłem dziś w kąpieli rano. Wróciłem wesoły i swobodny. Spotkało mię po powrocie
wielkie nieszczęście: przekonałem się, że kocham szalenie Helenę.
Powitała mię drwiącym uśmiechem, którego nie mogłem zrozumieć. Zdumiony byłem
bardziej jeszcze, gdy zaczęła zapewniać mię, że mnie zdaje się, jakobym ją
kochał".
Byłam naiwną, głupio naiwną, że ci wierzyłam, ale od dnia dzisiejszego zmieni
się to i obecnego przekonania nie zmienię ani na jedne jotę.
Byłem kłamcą?
DZIENNIKI, TOMIK XIII
Wszystko mi to dziś jedno...
Co to znaczy wszystko?
Nie wierzę ci nic, nic, nic!
Nie wierzysz, że cię kocham? To zabawne!
Być może, ale pozostanie niezmiennym.
Więc mię nie kochasz?
Kochałam... a gdzie nie ma wiary, tam o miłość trudno.
Jednym słowem, nie kochasz?
Kochałam, teraz nie kocham.
Dziwna rzecz działa się ze mną wtedy. %7ładen język opowiedzieć tego nie zdoła.
Jakieś naiwne zdumienie błąka się wkoło jednej myśli: co ona mówi? co ona mówi?
Potem pół serca drętwieje czy marznie, a drugie pół pali się. Krew dusi cię,
boli gardło, krew bałwanem bucha do głowy i jak młotkiem stuka w czaszkę, jęk
jakiś wydziera się z ust, a nie znalazłszy miejsca, gdzie by mógł upaść, wbiega
do gardła i dusi, zdaje się, że w zrenicach masz elektryczne węgle, rozsuwają
się wargi, a język bezwładny wyszeplenia: co ona mówi? Patrzy obojętnym okiem na
drżenie twarzy, na zbielałe wargi. Wtedy jakby gdzieś w tobie uderza głos:
miłosierny Boże!
Zataczam się pijany na jakiś fotel i w ciągu długiego czasu przypatruję jej się.
Huragan rozpaczy skacze z serca do mózgu, deszczem iskier lata po wszystkich
żyłach i ścieka aż w kończyny palców u nóg. Drętwiejesz. Za chwilę stajesz się
spokojnym. Za co mnie ludzie nie chcą kochać? Za co, za co? myślisz smutnie
już tylko. Stają w oczach łzy i co się zaroją pod powiekami, to znów uciekną,
aby kapać jak ołowiane kule na serce.
Wyraz twarzy mam taki, że wszystko na niej widać toteż dziwnie musiałem
wyglądać.
Naraz świta jedna myśl: uciekać! Myśl zmienia się w postanowienie. Po chwili nie
możesz pojąć, jak byś tu mógł dłużej pozostać. Szukam po kieszeniach urlopu...
Ale przery-
BIAAA, 1887
65
wają ci ręce jej otaczające ci szyję, usta nurzające się we włosy, w usta.
Kocham, kocham, kocham szepcą te same usta, które przed chwilą odpychały
cię, biły, katowały...
Czemuż tu wierzyć?
Nie ma to, jak pogniewać się z kochaną kobietą; nie ma, jak doznać od niej
przykrości, która by wywołała łzy. Jakiż to potem uśmiech świta spośrodka takich
łez! Za taki jeden uśmiech sto razy większą rozpacz podjęłoby się z ochotą.
Nad wieczorem idziemy na imieniny do pp. rejentów. Idziemy ale że ja nie
zwykłem poświęcać drogiego czasu ( czas to pieniądz") na wizyty, więc idę z
pewnym warunkiem. Warunkiem tym jest nieśmiertelny wyraz: pozwolisz?" Idziemy
następnie na owe imieniny. Jest to olbrzymi kawał drogi ze stacji. Wchodziemy w
miasto. Zauważyłem to już nieraz, że ile razy idę z Heleną, a patrzą na nas
ludzie nogi mi się plączą, jestem niezgrabny, nieśmiały, a chciałbym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]