[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cymi trop w trop za nim. Na szyi ma bruzdę od sznura oraz bliznę w miej-
scu, gdzie nóż przebił jego krtań, nie zabijając go przecież. Dionisio Vivo
potrafił przezwyciężyć śmierć i czyni inne cuda.
W pewien sobotni poranek Lazaro zobaczył na plaża człowieka, który
nie mógł być nikim innym jak owym brujo, i rzucił mu się do stóp. Dioni-
sio przystanął, a ludzie, którzy zawsze śledzili każdy jego krok, przyglą-
dali się temu zajściu ze wzmożonym zainteresowaniem.
Lazaro odrzucił kaptur i na ten widok z wielu ust wyrwał się okrzyk
albo jęk przerażenia. Dionisio popatrzył na Lazara, który wyciągał do nie-
go ramiona w błagalnym geście.
- Uzdrów mnie, duenio - przemówił żebrak.
52. Las Locas (2)
Po odejściu Letycji, Dionisia na powrót ogarnęła nieprzenikniona ciem-
ność samotności, więc sięgnął po list, który mu zostawiła, a który stano-
wił coś na kształt jej ostatniej woli, i zaczął rozważać zawartą w nim su-
gestię, aby udać się do innych kobiet. W pierwszej chwili zmiął kartkę, po-
tem jednak rozprostował ją i odczytał ponownie.
Po drodze do obozowiska wstąpił na posterunek policji, gdzie zostawił
list dla Ramona.
Querido cabron, Masz moje słowo, że w końcu przebudziłem się i po-
wróciłem do świata żywych. Zmierć od dawna mi towarzyszy; raz uznano
mnie za zmarłego, kiedy gazety pośpieszyły się z wieścią o moim zgonie, a
raz umarłem naprawdę i ślad tego do dzisiaj noszę na swojej szyi. Jako
ktoś, kto zaglądał śmierci w oczy, dzięki czemu mógł w pełni pojąć głębię
życia, pragnę, abyś wiedział, że jestem Twoim oddanym przyjacielem, lo-
jalnym aż do końca, i że darzę Cię uczuciem tak samo mocnym, jak to,
które Ty mi okazałeś -miłością Dawida i Jonatana. Muszę Ci to powie-
dzieć, stary przyjacielu, ponieważ tyle jestem Ci dłużny w zamian za życie,
które Tobie zawdzięczam, i spłacam Ci ów dług już teraz, dopóki nie zdo-
łał się on jeszcze zestarzeć w moim sercu.
Dionisio
Fulgencja Astiz, władcza mieszkanka Santandereany z rewolwerem u
pasa zamiast zbędnego już amuletu odstraszającego gwałcicieli, zaopa-
trzona we flakony pełne najprzeróżniejszych afrodyzjaków, umięśniona
niczym chłopska przywódczyni obozowiska, rozpoznała Dionisia natych-
miast, gdy tylko wkroczył na teren obozu. Wystarczyło jej jedno zaledwie
spojrzenie na tego mężczyznę o ruchach Indianina i naznaczonego wisiel-
czą bruzdą, który pojawił się w towarzystwie dwóch potężnych kotów o
żółtych oczach i łapach obutych w czarny aksamit, by wiedziała z całym
przekonaniem, że ma przed sobą Dionisia Vivo, obiekt jej macierzyńskich
nadziei. Zbliżyła się zamaszystym krokiem, stanęła przed nim, ujmując
się pod boki i szeroko rozstawiając nogi, a w jej powitaniu brzmiało znie-
cierpliwienie poirytowanej żony:
- Aj, aj - zaczęła pokrzykiwać - gdzie się u licha podziewałeś przez cały
ten czas? Czekamy i czekamy całymi miesiącami, a tu nic się nie dzieje.
Jesteśmy już tak znużone tym bezczynnym wyczekiwaniem, że nawet
owo nic wydaje nam się podniecające.
- Pora nie była odpowiednia - odparł Dionisio; - Przyjmijcie moje prze-
prosiny za ten brak kurtuazji. Teraz jednak jestem.
Młode mieszkanki obozowiska jedna po drugiej wyłaniały się ze swoich
barracas, plastikowych szałasów i szop skleconych z blachy falistej i kar-
tonu i zbliżały się do Fulgencji i Dionisia, podchodząc śmiało, jak przy-
stało kobietom, które dowiodły, że potrafią same zatroszczyć się o siebie,
które odparły uzbrojonych gwałcicieli, rabusiów i innych natrętów, strąca-
jąc ich w przepaść, zignorowały kpiny i zaczepki, polowały w górach na
wigonie, mając do dyspozycji jedynie odłamki skalne i własną zręczność,
przeżyły schodzące z gór lawiny i przejechały setki kilometrów wiedzione
intuicją, podpowiadającą im, że oto uczestniczą w czymś niezmiernie do-
niosłym.
Patrząc na nie, stojące z opuszczonymi ramionami, spalone słońcem od
ustawicznego przebywania na dworze, zahartowane narzuconym sobie
okresem cierpliwego wyczekiwania, Dionisio odnosił wrażenie, że oto-
czony jest żołnierzami. Przepełniało go zdumienie: oto tutaj, w jednym
miejscu zgromadziły się kobiety reprezentujące wszystkie, najodleglejsze
nawet regiony kraju, silne, wytrwałe, rozpłomienione prawdziwym ideali-
zmem, obcym rodzajowi męskiemu, praktyczne na sposób mężczyznom
kompletnie nieznany, wierne sobie samym. Jedna po drugiej występowały
naprzód i całowały go w policzek, jak to czynią comrades.
Dionisio zwrócił się do Fulgencji Astiz:
- Mam pewien plan... - zaczął, na co ona odparła:
- Ja również.
Siedząc po turecku przy obozowym ognisku, dyskutowali o swoich pla-
nach, które okazały się niemal identyczne.
W ciągu następnych miesięcy Dionisiowi udało się jakoś wyciszyć swój
ból, przekształcić w pewnego rodzaju respekt. %7łycie w obozowisku pod-
porządkowane było jak najsprawiedliwszemu podziałowi obowiązków,
złagodzonemu czysto ludzkimi odruchami. Kobiety nawzajem dawały
pierś dzieciom i kolejno prały nawzajem swoje rzeczy w strumieniu. Mię-
dzy sobą nie uznawały żadnej hierarchii i na zakończenie każdej kłótni,
połączonej z szarpaniem się za włosy i kwestionowaniem legalnego po-
chodzenia przeciwniczki, obejmowały się niczym najlepsze przyjaciółki.
Wszystkie też z własnego wyboru przekroczyły wszelkie ograniczenia,
narzucone przez ogólnie przyjęte nakazy moralności, w pogoni za błęd-
nym ognikiem obranym sobie za cel.
W tej przesyconej piżmem dżungli kobiecych ciał i niewiarygodnej, za-
skakującej różnorodności pozycji miłosnych, Dionisia ogarnęło uczucie
jakby oderwania od własnej osoby. W ciemności zaimprowizowanych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]