[ Pobierz całość w formacie PDF ]
patrzyli z uśmiechem, jak Pell robi wielkie oczy, ostrożnie okrążając śpiącego mosiężnego smoka.
- Gdzie jest jaskinia, młoda damo? - zapytał dowódca.
Aramina wyciągnęła rękę.
- Tam!
- Po prawej jest woda - dodał Pell tonem gospodarza - i gaj orzechowy za kępą, jeśli jesteście
głodni.
- Dzięki, chłopcze, mamy prowiant. - Strażnik poklepał pękatą kabzę. - Choć łyk zimnej wody nie
zaszkodzi. Podróżowanie pomiędzy wysusza usta. Idz przodem, uprzedz swoich, żeby się nie
przestraszyli. My zostaniemy tutaj na straży.
- Wolałbym zostać z wami - wyznał Pell konfidencjonalnie.
Aramina, widząc minę strażnika, natychmiast się sprzeciwiła.
- Aramino, ty wczoraj miałaś sporo zabawy.
- Zabawy? - Aramina mocno złapała go za ramię i pociągnęła w kierunku jaskini.
- Może pózniej, Pell - powiedział K'van, przyjmując rolę rozjemcy - po śniadaniu. Wiem, że
wyrwałem cię z głębokiego snu. Mam tyle klahu, że starczy dla wszystkich, i trochę chleba, bo
Mende wiedziała, że wczoraj nie mieliście okazji upiec swojego. - K'van uśmiechnął się
zachęcająco, a Aramina pospiesznie odmówiła przyjęcia poczęstunku.
- Chleb? Klan? Co jeszcze masz w tym worku, K'van? - Pell, niczym największy ordynus z
igeńskiej hołoty, próbował otworzyć kabzę i obejrzeć zawartość.
- Pell! - Szept zgorszonej Araminy przypomniał mu o śpiących rodzicach i karygodnym
zachowaniu.
- Ale 'Mina, wiesz, od kiedy nie mieliśmy klahu?
- Obiecałem przyrządzić go strażnikom, 'Mina - powiedział K'van tonem, dzięki któremu wielu
ludzi pobłażało jego zachciankom. - Kubek wypity z przyjaciółmi...
Aramina ustąpiła, choć była pewna, że dostanie burę za to, i za inne swoje przewinienia. Wiedziała,
że klah przepędzi zimno z brzucha i drżenie z kolan, i da jej siłę na spotkanie z innymi
niespodziankami, jakie mógł przynieść ten dzień. Aromat parzonego napoju zbudził śpiących.
Barla najpierw spojrzała na twarz męża. Uspokojona cichym pochrapywaniem, płynącym z lekko
otwartych ust, pociągnęła nosem, wąchając.
- Nie mamy klahu. - Popatrzyła groznie na Araminę, nie zwracając uwagi na K'vana kucającego
przy małym ognisku.
- Moja przybrana matka, Mende, przysłała go razem z fellisem i balsamem z odrętwiającego ziela
do złagodzenia obrażeń twojego męża - powiedział K'van, podając jej kubek świeżego napoju.
Uśmiechnął się rozbrajająco. Aramina ze zdumieniem przyjrzała się mosiężnemu jezdzcowi.
- Moi dowódcy kazali mi sprawdzić, czy wydobrzał po wypadku - wyjaśnił.
- To miły gest, młody K'vanie, ale zbyteczny. Nie lubimy być niczyimi dłużnikami. - Barla
udawała, że nie dostrzega podsuniętego kubka. Aramina zauważyła, że jej nozdrza drżą z rozkoszy,
gdy wdychała aromatyczną parę.
K'van uśmiechnął się do niej czarująco.
- Wychowałem się w Weyrze - powiedział, niezniechęcony - więc dobrze wiem, co myślisz o
zobowiązaniach. - Na widok niedowierzającej miny Barli dodał: - Zanim zaczęło się Przejście,
Weyrowi Benden żałowano wszystkiego, bo... - jego głos stał się płaczliwy, a oczy zamrugały
wesoło na znak, że kogoś naśladuje - jak wszystkim wiadomo, Nić już nigdy nie spadnie na Pern! -
Uśmiechnął się szelmowsko, widząc reakcję Barli.
Na jej twarzy najpierw odmalowało się zdumienie, a potem zrozumienie. %7łycie mieszkańców
Benden rzeczywiście kiedyś niewiele się różniło od bezdomności: tolerowano ich, kiedy nie
dawało się tego uniknąć, ignorowano, kiedy było to możliwe, i przeklinano przy każdej okazji za
bezużyteczność.
- Pij, dobra pani, i niech ci idzie na zdrowie. Mende przysłała też chleb, wiedząc, że nie mogliście
upiec go wczoraj.
- Mamo, może poślemy Mende jedną z drewnianych łyżek, które ojciec wystrugał w Igenie? -
podsunęła Aramina, chcąc rozwiać skrupuły matki.
- Dobrze, możemy się wymienić - odparła Barla.
Z wdzięcznością pochylając głowę, wreszcie wzięła kubek z rąk K'vana.
Aramina z ulgą przyjęła kapitulację matki i ostrożnie ukroiła grubą kromkę okrągłego chleba, a
potem obficie posmarowała ją dżemem, który K'van wyjął ze swojego worka niespodzianek.
Rzuciła srogie spojrzenie Pellowi, który łapczywie rzucał się na jedzenie. Sama zjadła dopiero po
obsłużeniu innych, delektując się smakiem klahu i chrupiącego chleba z dżemem jagodowym.
Zwilżonym palcem starannie zebrała okruszki z kolan. Kiedy K'van i Pell wyszli na zewnątrz, żeby
poczęstować strażników, Barla przywołała ją do posłania, gdzie ostrożnie smarowała balsamem
siniaki na piersi Dowella.
- Dlaczego ten jezdziec wciąż tu jest?
- Wrócił dziś rano, mamo. - Aramina zaczerpnęła powietrza, uświadamiając sobie, że tylko prawda
może jej wyjść na dobre.
Unikanie odpowiedzi było równie nieuczciwe jak kłamanie, niezależnie od pobudek. Obecność
smoczych jezdzców i Lorda Asgenara miała zapewnić wszystkim bezpieczeństwo. Aramina
szczerze opowiedziała o swojej roli we wczorajszych i dzisiejszych wydarzeniach. - Przywódca
Weyru Benden przybył tutaj z Lordem Asgenarem i swoimi ludzmi, ponieważ śledziła nas
Władczyni Bezdomnych Thella. Lord Asgenar skorzystał z okazji, żeby zastawić zasadzkę na nią i
jej okropną bandę. Teraz będziemy bezpieczni. Lordowi Asgenarowi i Lordowi F'larowi podobał
się ojca wóz na Zgromadzenia. Nazwali go tak, jakby zawsze służył jedynie do tego.
- Po to go zbudowałem - rzekł Dowell ze smutkiem, trochę drżącym głosem, bo nawet płytkie
oddechy sprawiały, że ból przenikał opuchnięte ciało.
- Proszę, Dowell. Wypij fellis - powiedziała Barla, podnosząc drewniany kubek do jego ust.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]