[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ce. Dziś każde z nich poszło swoją drogą. Trudno. Nie przetrzymali naporu i burz. Ale
38
dlaczego siedzi tu sama jak palec w nieprzyjaznym świecie, otoczona ludzmi, z których
każdy gra jakąś rolę i nie wiedzieć czemu śledzi każdy jej ruch. Skąd profesor Tschudi
wykopał informację, że właśnie jej osoba może przyczynić się do odnalezienia Pawiego
oka ? Choć Tom Collins, mający najlepsze dojście do dokumentów, niczego o niej nie
wie? A Jacek? Miły, przystojny, elegancki w każdym calu, czy aby na pewno śledzi losy
królowej Sabejczyków tylko dla reportażu? Zbyt wiele w tym wszystkim tajemnic. Za
mało wiedzy.
Odrzuciła kołdrę i wsunęła się z ulgą do szerokiego łóżka. Było jej ciepło i wygodnie.
Zmęczenie znikało, zapadała w sen. Nie usłyszała stuknięcia drzwi balkonowych. Raczej
jakiś nieokreślony dzwięk, nie przypominający niczego. Niczego znanego. Usiadła na
łóżku, ale dłoń wyciągnięta w kierunku małej lampki, by ją zaświecić, zamarła. Czuła
strach jeżący włosy i powodujący ściśnięcie gardła. Nie była w stanie wykrztusić słowa.
Tym bardziej wrzasnąć na całe gardło. A powinna.
W nogach łóżka stała postać okryta mnisim habitem z naciągniętym na twarz kaptu-
rem. Nie ruszała się. Stała chowając dłonie w szerokich rękawach. Postać wysoka ponad
miarę. Agata zamykała i otwierała oczy, chcąc się za wszelką cenę zbudzić. Miała nadzie-
ję, że to sen. Niestety, jej głowa i każda z rąk ważyły chyba z tonę. Nie potrafiła wykonać
żadnego ruchu. Przestała na moment oddychać.
Postać uniosła ramię. Z rękawa posypał się... śnieg. Padał w nogach jej łóżka niby
z rozprutej zimowej chmury. Gdy już sięgał stóp, postać wyciągnęła dłoń: to był pisz-
czel. Kości szkieletu o brązowej, suchej skórze.
Agata wrzasnęła z całych sił. Wydawało jej się, że ten krzyk rozbrzmiewa na wszyst-
kich piętrach Badrutt s Palace. Dłoń sięgnęła włącznika. Lampka zabłysła żółtym świa-
tłem.
U wezgłowia nie było nikogo. Lekko uchylona firanka chwiała się na wietrze.
Boże wyszeptała, z trudem rozwierając zmartwiałe wargi to mi się śniło!
Zerwała się, by zamknąć drzwi balkonowe, których wcale nie otwierała. Majowy
chłód w wysokich górach nie pozwalał na sen przy uchylonym oknie. Jej stopa dotknęła
czegoś mokrego. Wrzasnęła, cofając się o krok. W nogach łóżka wysychała spora kałuża
wody. Ostatnie drobiny śniegu topiły się, wsiąkając w dywanik. Tu ktoś był! Znieg nie
jest tylko tworem mojej fantazji! przekonywała samą siebie, by zagłuszyć gwałtowne
bicie serca.
Nie wiedziała, dlaczego nagle zaczęła się ubierać. Pokój w ciepłym świetle elektrycz-
ności miał normalny wygląd. Wciągała sweter na gołe ciało, spodnie i adidasy, nie dba-
jąc o bieliznę. Chciała stąd uciec jak najdalej. Choćby do holu, gdzie na pewno spotka
normalnych ludzi. Zerknęła na zegarek. Była druga w nocy. W hotelu panowała mar-
twa cisza. No, ktoś sobie ze mnie zakpił! jej umysł próbował pracować. Ktoś chciał
mnie niezle nastraszyć. Może zmusić do wyjazdu? Nie, nie zostanę tu ani minuty sama!
znów przemożny strach sparaliżował jej ruchy. Mokra plama nie zniknęła z podło-
gi. Wiać stąd byle gdzie!
39
Naciągnęła ciepłą kurtkę z kapturem. Klucz tkwił w drzwiach. Otworzyła je, wysu-
wając ostrożnie głowę na korytarz. Pusto. Mżyło światło, ukazując szereg jednakowych
dębowych płaszczyzn z błyszczącymi klamkami. Hotel jak hotel. Zbiegła schodami na
pierwsze piętro. Wychylona przez wypolerowaną poręcz widziała hol wyłożony jasnym
dywanem, zieleń ukrytą w bocznych załomach i... brązowy płaszcz czy też habit znika-
jący za recepcją.
Suchość w ustach wzrastała. Pot gromadził się na brwiach. Runęła w dół, przeskaku-
jąc po dwa stopnie. Jakby miała dwadzieścia lat. Dotarła do obrotowych drzwi nie nie-
pokojona przez nikogo. Wypadła w czerń nocy nie zastanawiając się, dokąd biegnie.
Jacek! wyszeptała, czując nocny chłód. Naciągnęła kaptur na głowę, pamięta-
jąc tylko tyle, że należy skręcić w lewo. Jak przez mgłę przypominała sobie nazwę hote-
lu. Coś jak langusta garnie! wymruczała. Już wiem! Languard Garni! Przy via
Veglia! Tak mówił! nie zastanawiała się nad jego reakcją, gdy usłyszy łomotanie do
pokoju. W ogóle nie myślała. Przed oczyma wciąż miała brunatny kikut dłoni, z które-
go... sypał się śnieg. Koszmar.
Hotel znalazła stosunkowo łatwo. Miał błękitny neon i wyglądał na oazę spokoju.
Starsza, elegancka pani w recepcji nie zdziwiła się jej widokiem.
W czym mogę pomóc? przyjaznie spytała twardą angielszczyzną.
Muszę się widzieć z monsieur Jack Keller. Toute de suite... wyszeptała po
francusku. Ten język był pierwszy, jakiego się nauczyła w dzieciństwie. Brzmiał lepiej
w chwilach szczególnych.
Jest druga w nocy. Siwowłosa pani miała łagodny uśmiech.
Wiem. Proszę... zadzwonić...
Dama bez słowa nacisnęła właściwe klawisze. Chwilę trwało, zanim w pokoju pod-
niesiono słuchawkę.
Tu jest do pana... madame, jak panią zaanonsować?
Agata niezbyt grzecznie wyrwała jej słuchawkę z rąk.
Jacek? Muszę natychmiast...
Wejdz na górę usłyszała jego spokojny głos. Pokój numer trzysta trzy.
Nie czekała na windę. Biegła przeskakując stopnie. U wylotu schodów wpadła w jego
ramiona. Stał boso, w spodniach od piżamy z gołym, opalonym na brąz torsem. O nic
nie pytał. Objął ją i poprowadził do swego pokoju. Długo nie mógł zdjąć z niej kurtki.
Płakała wstrząsana dreszczami. Aż ucichła.
Już dobrze mruczał z ustami w jej zmierzwionych włosach. Już w porządku.
Jesteś bezpieczna. Zdejmij sweter, spodnie i mokre buty. Wejdz pod kołdrę.
Dała się rozebrać niczym lalka. Jego ciepłe dłonie powodowały, że dreszcz mijał.
Nie pytał, co się stało. Wiedział, że jeszcze nie potrafi niczego wytłumaczyć. Nie teraz.
Była kłębkiem nerwów, który trzeba rozgrzać i utulić. Miał doświadczenie. Wiele kobiet
przewinęło się przez jego życie.
40
Wstał, by podnieść z podłogi jej rzeczy.
Nie! krzyknęła zduszonym głosem. Nie odchodz!
Położył się obok niej. Objął ją ciasno ramionami. Całował oczy, policzki, szyję. Czuł,
jak się uspokaja, odpręża. Oddawała jego pieszczoty wolno i konsekwentnie. Była naga.
I stało się to, co stać się musiało. Kochali się zachłannie, długo, raz za razem. Aż zmo-
rzył ich sen.
Promienie słońca przedarły się przez firankę i oświetliły jej zaróżowioną twarz.
Zniknęła gdzieś bladość skóry i cienie pod oczami. Leżała rozgrzana, spokojna, posapu-
jąc jak nie rozbudzony szczeniak. Jacek oparty na łokciu przyglądał się jej krótkim, gę-
stym rzęsom.
Obudz się! wyszeptał miękko, całując jej powiekę.
Drgnęła. Otworzyła oczy. Były zielone i pełne zdziwienia.
Co ja...
Co tu robisz? Zpisz.
Ale... zaczęła sobie przypominać noc, strach i ucieczkę. Przepraszam... ja...
Zamknął jej usta pocałunkiem. Nie broniła się. Znów się kochali. Minuty rosły
w kwadranse. Ich ciała odrywały się od siebie z trudnością.
Uniosła głowę.
Ona była u mnie w nocy. Bilqis. Nasypała śniegu u stóp łóżka. Kiwała piszczelem.
No...
Skrzywił usta.
Naturalnie. Skoro tak mówisz. Przestraszyłaś się czegoś. I przybiegłaś tutaj.
A ty mnie wykorzystałeś.
Wybuchnął śmiechem.
I nawzajem. Amen.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]