[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cały się trzęsie. Dochodzi wpół do ósmej rano, a dookoła tłoczą się
ludzie, którzy chcą jak najszybciej dostać się do centrum. Nie było
żadnych miejsc siedzących, więc stoimy, trzymając się poręczy nad
głowami.
Inaczej po co bym ci to proponowała? Annie uśmiecha się
szeroko. Kiedy poszłaś do łóżka, zapytałam chłopaków, co o tym
myślą. Wszyscy byliśmy za. Puszcza do mnie oko. Ale Marcus
chyba najbardziej. Daję głowę, że to na nim zrobiłaś największe
wrażenie.
Dzięki, to bardzo miłe z waszej strony. Wciąż jeszcze nie
mogę uwierzyć w swoje szczęście: zostaję we wspólnym mieszkaniu z
Annie, Marcusem i Ianem! Na cały czas trwania praktyk! Właśnie tego
dotyczyła propozycja koleżanki. Jestem tak szczęśliwa, że z trudem
powstrzymuję się i nie rzucam się jej na szyję. Rankiem walczyłam z
depresją, kiedy tylko pomyślałam o czekających mnie poszukiwaniach
mieszkania. Oczywiście z góry płacę cały czynsz zapewniam ją
zdecydowanie.
Annie macha dłonią.
Spokojnie, aż tak się nie spieszy. Musisz przecież najpierw
odrobić te trzysta funtów, które straciłaś. Przy okazji: jeśli chcesz,
możemy dzisiaj po pracy pójść na policję złożyć zawiadomienie. Kto
wie, może uda im się znalezć tego gościa.
Super! Pewnie, że chcę mówię, chociaż tak naprawdę w
ogóle nie żałuję, że tak wyszło z mieszkaniem w Whitechapel. To, co
dzięki temu mnie spotkało, jest o niebo lepsze! Zamiast samotnych
wieczorów w ciasnej kawalerce będę spędzała czas z trojgiem
fascynujących ludzi w moim wieku. Choć jestem w obcym mieście,
zyskałam prawdziwy dom. To cudowne uczucie. Wszystko przecież
mogło potoczyć się zupełnie inaczej.
Ze stacji metra Moorgate idziemy piechotą do biurowca
Huntington Ventures na London Wall. Dzień jest jeszcze ładniejszy od
poprzedniego, na niebie nie ma ani jednej chmurki, a mnie dopisuje
świetny humor. W windzie, podczas jazdy na nasze piętro, Annie
objaśnia mi, gdzie znajdują się kolejne działy firmy.
A piętro szefa? Jeszcze nie skończyłam pytania, a już jestem
zła, że w ogóle je zadałam. Mogłam wcześniej pomyśleć.
Annie unosi brwi.
Proszę, nie zaczynaj znowu!
Nie, to nie o to chodzi. Po prostu chciałam wiedzieć bronię
się słabo.
W końcu Annie kiwa zrezygnowana głową i wskazuje na
najwyższy przycisk.
Na samej górze. Ma fantastyczny widok na panoramę Londynu.
Winda zatrzymuje się na czwartym piętrze, drzwi bezszelestnie
rozsuwają na boki, a my wysiadamy. Zanim jednak udaje nam się
ruszyć korytarzem do naszych biur, sekretarka unosi głowę i
zatrzymuje nas w pół kroku.
Chwileczkę, panno Lawson woła Veronica Hetchfield. Szef
właśnie dzwonił. Chce panią widzieć.
Nieruchomieję zdenerwowana. Szef? No tak, szef działu.
Oczywiście. Kiwam głową i chcę ruszyć w stronę biura, w
którym urzęduje Clive Renshaw. I znów, zanim udaje mi się zrobić
krok, sekretarka mnie zatrzymuje.
yle pani idzie. Biuro pana Huntingtona jest na górze.
Z wrażenia tak głośno przełykam ślinę, że aż boli mnie gardło.
Pan Huntington? powtarzam zachrypniętym głosem. Pan
Huntington jest szefem?
Zaskoczona pani Hetchfield unosi brwi.
Nie inaczej, moja droga. Pan Huntington jest tu szefem
wyjaśnia, a ja znów czuję się jak idiotka.
To znaczy, ja wiem, że jest szefem, ale chodzi mi o to, że to on
chce ze mną rozmawiać?
Tak w każdym razie powiedział, kiedy przed chwilą dzwonił.
Sekretarka pogania mnie niecierpliwym ruchem dłoni. Szybko,
złotko, nie każ mu czekać. Nienawidzi tego.
Annie wciąż stoi obok mnie i z wrażenia szeroko otwiera oczy.
Veronica chyba też jest zaskoczona, że już drugiego dnia praktyk
zostaję wezwana na piętro szefa. To chyba niecodzienna sprawa, bo
obie przyglądają mi się podejrzliwie. Przez to robię się jeszcze bardziej
zdenerwowana.
No okej, to idę. Oddaję Annie torebkę i lekki letni płaszczyk,
odwracam się i idę do windy, którą przed chwilą przyjechałam na
czwarte piętro. Serce wali mi jak szalone.
Jedz na samą górę. Jak wysiądziesz, zaraz zobaczysz
sekretarkę. Ona cię zaprowadzi do szefa krzyczy za mną Annie.
Dziękuję jej słabym skinieniem głowy i uśmiecham się niepewnie. W
końcu wsiadam do windy i naciskam guzik.
Kabina pędzi w górę z niespodziewaną szybkością. Kiedy winda
się zatrzymuje i otwierają się drzwi, wysiadam. Oto znajduję się w
oszałamiającym centrum władzy Huntington Ventures. Wow. Hol jest
ogromny, a ściany, tak jak wszystkie ściany zewnętrzne budynku, od
podłogi do sufitu wykonane są ze szkła. Widok, jaki się stąd roztacza,
rzeczywiście zapiera dech w piersiach. Otacza mnie cisza, bo miękka
wykładzina wygłusza wszystkie dzwięki. Nie słyszę nawet własnych
kroków, kiedy ruszam przed siebie. Mijam dwa dizajnerskie fotele
przeznaczone chyba dla gości czekających na spotkania. W końcu
docieram do stołu z ciemnego drewna ustawionego między czworgiem
drzwi. Nie są one jednak wykonane ze szkła, jak wszystkie drzwi na
naszym piętrze, więc nie mogę zobaczyć, co się za nimi kryje.
Kiedy się zbliżam, atrakcyjna czarnowłosa sekretarka pracująca
przy biurku unosi głowę i wita mnie uśmiechem.
O, dzień dobry, panno Lawson mówi, jakbyśmy widziały się
już setki razy, po czym wstaje. Pan Huntington czeka już na panią.
Wychodzi zza biurka i prowadzi mnie w stronę drzwi po prawej
stronie. Jej szafirowy kostium wygląda bardzo kosztownie i cudownie
elegancko. Uświadamiam sobie, że jeśli chodzi o kwestie modowe, nie
mam najmniejszych szans nawet się do niej zbliżyć. Wczorajszą czerń
zamieniłam na jasną spódnicę i jasnozieloną bluzeczkę. Stojąc rano
przed otwartą walizką, przypomniałam sobie słowa siostry i
wyszukałam rzeczy, które są bardziej wiosenne. Tak mi się w każdym
razie wydaje.
Nerwowo poprawiam obcisłą spódniczkę i żałuję, że akurat ją
[ Pobierz całość w formacie PDF ]