[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sprawdzić, czy się to udało. Panowała taka cisza, że słychać było przyspieszony oddech Yudza.
Alicja włączyła na moment latarkę na hełmie.
Komora, w której się ukryli, była niska i ciasna, choć bardzo długa. Wzdłuż niej ciągnęły się
przewody powietrzne, rury parowników oraz rury ogrzewcze.
Alicja przywołała Yudza skinieniem ręki i odczołgali się dalej od włazu.
Teraz ani pary z ust szepnęła milcz, cokolwiek by się działo.
Nie czekali długo.
Może z pięć minut.
Najpierw odczuli drgnienie powietrza. Oznaczało to, że czarne istoty, które Alicja nazywała
w myśli bandytami, otworzyły jednak luk Arbatu . Powietrze natychmiast uszło ze statku niczym
bąbelki z dzbanka szybko zanurzonego pod wodę. Co prawda z komory, w której ukryci byli Alicja
i Yudzo, wyleciało nie tak szybko chociaż, nie była hermetyczna, to szczeliny i kanały, za pomocą
których łączyła się z głównymi pomieszczeniami statku, były niewielkie i minęło parę sekund, nim się
z niej wydostało. Skafandry dzieci błyskawicznie przystosowały się do zmiany ciśnienia, Alicja
jednak odczuła dobrze znany przeskok w próżnię, podobnie jak przy wyjściu ze statku w otwarty
Kosmos.
Potem usłyszeli kroki.
A raczej nie usłyszeli ponieważ w próżni dzwięki się nie rozchodzą. W Kosmosie zawsze
panuje cisza. Poczuli natomiast wibrację podłogi pod ciężkim stąpaniem bandytów.
Jeśli przyłożyć rękę w rękawicy do sufitu komory, można odgadnąć każdy krok tych, którzy
znajdują się na górze.
Bandyci dość długo łazili po statku. Potem Arbat zaczął dygotać silniej, jakby pod wpływem
szarpnięć i Alicja nie od razu domyśliła się, że bandyci wzięli się za grabież. Odłamywali,
wyrywali, odkręcali przyrządy i różne przedmioty, by zabrać je ze sobą.
Potem nagle pojawiła się nad głową, tam gdzie znajdował się właz, wąziutka smużka światła
w kształcie koła. Ktoś musiał odchylić dywan. Alicja zamarła, pewna, że bandyta za chwile, otworzy
właz.
Nic takiego się jednak nie zdarzyło. Zapadła głęboka cisza. Statek opustoszał.
Co robić? spytała Alicja.
A co? nie zrozumiał Yudzo.
Sądzę, że muszą przenieść zrabowane przedmioty, dlatego opuścili statek. Najprawdopodobniej
niedługo tu powrócą. I wtedy bez wątpienia wlezą do tej komory. Obawiam się, że nie uda nam się
przeczekać w ukryciu.
No to wyłazmy powiedział Yudzo. Już mi się znudziło siedzenie tutaj.
Mamy niewiele czasu ostrzegła go Alicja i poczołgała się w stronę włazu. Przecież mogą
pracować na kilka zmian? Jedni odchodzą, inni przychodzą, nie wiemy, ilu ich jest w sumie.
Otworzyła właz, rozejrzała się i szybko wyskoczyła na zewnątrz. Za nią Yudzo.
Na statku nie było nikogo. Ale przez ten czas, gdy bandyci buszowali na pokładzie, Arbat
zmienił się nie do poznania. Zniknęły przyrządy, zastawa, nawet meble, pościel i ubranie, z pulpitu
sterowniczego został sam szkielet. Zabrali nawet dywan.
Alicja skoczyła do iluminatora. Reflektor już się nie palił, ale udało jej się wypatrzyć niewyrazne
cienie bandytów. Szli gęsiego, wlokąc zdobycz. Dwaj ostatni nieśli zwinięty w rulon dywan z mesy.
Idziemy powiedziała Alicja.
Dokąd? Na Sakurę ? spytał Yudzo. Chociaż Polina powiedziała, że na Sakurze niczego
nie ma, koniecznie chciał się tam dostać a nuż umknął jej uwagi jakiś ważny drobiazg, może list
przeznaczony tylko dla niego.
Nie odparła Alicja. Myślę, że najlepiej będzie pójść za bandytami. Trzeba podpatrzeć, w jaki
sposób dostają się do wnętrza asteroidy.
A jeśli nas spostrzegą?
Skoro siÄ™ boisz, to idz na SakurÄ™ , usiÄ…dz tam i czekaj.
Niczego się nie boję obraził się Yudzo. I pierwszy podszedł do luku.
Pokrywa była zerwana, leżała na kamieniach obok statku. Wyszli na zewnątrz i szybko ruszyli
śladem bandytów.
8
Polina nie zauważyła, w jaki sposób otwierają się drzwi do wnętrza asteroidy, chociaż bardzo
starała się to podpatrzyć. Winę za to ponosiły czarne, bezlice stwory, które wlokły ją do ściany
krateru przeszkadzając sobie wzajemnie, plącząc się, potrącając. Przypominały Polinie mrówki
holujące do mrowiska schwytanego żuka. Niby to bez ładu i składu, ale stopniowo żuk zbliża się do
mrowiska.
Otworzył się pierwszy luk, czarni zatrzymali się, czekając widocznie, aż wyrówna się ciśnienie.
Następnie rozsunął się drugi. Polina zorientowała się, że wewnątrz asteroidy jest powietrze.
Znalazła się w ciemnym korytarzu, znów ją pociągnięto gdzieś do przodu.
Po mniej więcej stu krokach zamajaczyło przed nimi nikłe światełko. Pod sufitem korytarza
migotała słaba lampa. Przy jej świetle było widać, że korytarz został wywiercony w skale, przy czym
zrobiono to dość topornie i ściany nie były niczym oblicowane. Wzdłuż nich ciągnęły się kable,
przewody, a wszystko było pokryte kurzem, czuło się atmosferę zaniedbania.
Polina usiłowała przyjrzeć się swoim przeciwnikom, ale światło było słabiutkie, a latarki na
hełmie nie odważyła się włączyć w obawie, że ją rozbiją przecież zorientowali się, że należy
zerwać antenę łączności zewnętrznej.
Niebawem dotarli do następnej lampy. Polina zobaczyła chodnik prowadzący w prawo. Był
odgrodzony niską barierką. Wydało jej się, iż spoza barierki wygląda blada twarz ludzka,
najprawdopodobniej była to twarz dziecka. Ale przyjrzeć się uważniej nie zdołała, bo czarni nie
dawali jej chwili spokoju szarpali ją, popychali, ciągnęli naprzód.
Przestańcie mnie popychać! obruszyła się wreszcie Polina. Przecież i tak idę. Powiedzcie
mi raczej, czego ode mnie chcecie.
Jej słowa nie wywarły żadnego wrażenia na czarnych istotach. Wciąż ciągnęły ją do przodu. Po
następnych kilku metrach poczuła, że podłoga obniżyła się gwałtownie, a mocne szturchnięcie omal
nie zwaliło jej z nóg.
Przed nią otworzyły się drzwi.
Czarni wepchnęli Polinę do jakiegoś mrocznego pomieszczenia.
Drzwi zasunęły się ze zgrzytem, odcinając Polinę od korytarza.
Została sama.
Jedyne przyćmione zródło światła pod sufitem ledwie oświetlało obszerną celę. Szare ściany,
szara podłoga, szary sufit. Po kątach pozwalane na kupę szmaty, na środku podłogi rozbita filiżanka,
lalka bez ręki, pod ścianą sterta instrumentów muzycznych: powgniatana, zmatowiała trąba, flet,
skrzypce z zerwanymi strunami, a nawet wiolonczela.
Polina niczego nie dotykała. Powoli obeszła całą celę, żeby upewnić się, iż jest tutaj sama,
i zorientować się, czy nie ma jakiegoś innego wyjścia. Nie, oprócz niej nie ma nikogo. Drugiego
wyjścia też nie ma. Zciany gładkie, jednolite, tylko w jednym miejscu nad głową nieduży okratowany
otwór chodnika wentylacyjnego.
Nagle Polina zobaczyła akurat poniżej tego otworu wydrapany jakimś ostrym przedmiotem napis:
JesteÅ›my zaÅ‚ogÄ… «GÅ‚oÅ›nego Å›miechu». Ludzie, zlikwidujcie to gniazdo... Tuż obok znajdowaÅ‚ siÄ™
jeszcze jeden napis, tym razem czarny, napisany węglem lub tuszem: Jutro kolej na nas. Wiemy, że
nikt jeszcze nie uszedł z życiem z pazurów lodowego smoka. %7łegnajcie...
Polina mimo woli obejrzała się, miała uczucie, że ktoś jej zagląda przez ramie. Nikogo jednak nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]