[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dla siedmiu drwali i z przerażającym PAC runął prosto na gniazdo os, wreszcie... zatrzymał
się wsparty o owadzią siedzibę niczym pijak o ścianę. Z wnętrza gniazda wyglądającego jak
zmutowana piłka do rugby dobiegł cichy pomruk niezadowolenia... i tyle.
Rosie stała jeszcze przez chwilę zlana zimnym potem, po czym powoli odwróciła się, by
podziękować za ostrzeżenie. Ujrzawszy Lokiego znieruchomiałego w pół kroku niczym jakaś
grecka rzezba atlety, tyle że z wykałaczką przyklejoną do dolnej wargi, nie wytrzymała.
Wybuchnęła śmiechem.
* * *
- Więc jednak zmienił pan zdanie? - zapytała, patrząc, jak Loki ostrożnie odsuwa wieszak
i stawia pod gniazdem stary kosz na pranie. Kłamca wzruszył ramionami.
- Właściwie to pomyślałem, że pomysł zwiewania przed glinami wcale nie jest taki
mądry. Wezmę tych trzech na siebie, z ciebie zrobimy ofiarę, a ja potem...
Potrząsnęła głową.
- Pomysł zwiewania przed glinami był jedynym sensownym, jeżeli mam wyjść z tego
cało. Nie lubimy się z miejscowym szeryfem.
Loki wskoczył na stół i uśmiechnął się paskudnie na widok Johny ego. Ten natychmiast
uciekł za matkę. Dopiero potem wytarł o spodnie brudne od kurzu ręce.
- A cóż to takiego spowodowało ową niechęć? - zapytał Kłamca.
Rosie stanęła bokiem do syna i zasłoniła mu uszy.
- Powiedzmy, że nie pozwoliłam włożyć pewnemu skurwielowi tego, co chciał mi
wcisnąć. Pózniej okazało się, że ten gnojek był zastępcą, a co gorsza, też synem szeryfa.
- Był? - zapytał Loki, unosząc brwi. Dziewczyna uśmiechnęła się smutno.
- Moje nie dotarło do niego dopiero, gdy powiedziała mu o tym jego trzydziestka ósemka.
I napluła prosto w twarz. Sąd potraktował to jako obronę konieczną...
- Ale szeryf nie może ci tego darować, tak? - dokończył Kłamca, kiwając głową. - Więc
rzeczywiście gliny odpadają. Wcale bym się nie zdziwił, gdybyś w raporcie okazała się jedną
z ofiar tej rzezi. A ja przy tobie.
Usłyszał coś. Podszedł do małego okienka i przetarłszy je, wyjrzał.
- Chyba właśnie przyjechał szanowny tatuś.
- Taki obleśny grubas? Jeśli tak, to na pewno on. Nie ma drugiego takiego w całym
stanie. Nie zmieściłby się.
Loki lekkim ukłonem pochwalił jej dowcip.
- Niezłe. Więc może masz też pomysł, jak stąd wyjść? - Powiódł wzrokiem po strychu.
Rosie nie odpowiedziała, więc spojrzał na Johny ego.
- Chłopcze, czas zapomnieć o naszych małych nieporozumieniach. Musisz mi pomóc...
* * *
Taylor, klnąc na czym świat stoi, wszedł do budynku. Wcale a wcale nie podobała mu się
rola jedynego zaufanego. Zwłaszcza że wiązała się niemal tylko z obowiązkami, bo szeryf
rzadko pamiętał o czymś takim jak nagroda. Za to słowo kara musiało mu w dzieciństwie
wisieć nad łóżkiem. Znał je jak mało kto.
Zastępca wkroczył w szarość śmierdzącego uryną korytarza, wyciągnął broń z kabury i
odbezpieczył. Jej ciężar w dłoni jakoś zawsze dodawał mu odwagi. Ale tym razem czuł się...
głupio. W jego głowie zaszumiały niedawne słowa kolegów, te o wyglądzie trzech leżących w
mieszkaniu ofiar. Jak to powiedzieli? Ktoś miał chyba armatę z celownikiem.
Wzdychając ciężko, zaczął powoli i ostrożnie wchodzić po schodach: pierwsze piętro,
drugie... Tam przeszedł długość korytarza i zajrzał przez wyważone drzwi. Policjanci uwijali
się jak w ukropie, zabezpieczając ślady. Jeden z funkcjonariuszy zauważył go i pokręcił
głową.
- Nigdzie ich nie ma - rzucił. - Tylko ci trzej.
Taylor pokiwał głową ze zrozumieniem. Jego uwagę przykuła żółtozielona plama na
środku pokoju. Uśmiechnął się złośliwie.
- Który nie wytrzymał? - zapytał. Gliniarz wzruszył ramionami.
- To już było - odpowiedział, po czym wskazał ręką w stronę stóp Taylora. - W naszych
stoisz. A przy okazji, kiedy pojawią się chłopaki ze stanówki? Bardzo chętnie usłyszałbym
już to ich nadęte przejmujemy sprawę.
- Jadą - skłamał Taylor. - Ale znasz ich. Uważają, że do trupów nie muszą się spieszyć.
Wtem z wyższego piętra dobiegł ich wrzask dziecka. Zastępca odwrócił się gwałtownie,
uniósł broń. Powoli ruszył w kierunku schodów, z których już po chwili zbiegł Johny,
wrzeszcząc jak opętany. Policjant schował broń i złapał chłopca. Dzieciak przestał krzyczeć,
choć nadal chlipał nerwowo. Funkcjonariusz pogładził go po włosach.
- Co się stało, mały? - zapytał. Johny wskazał palcem w górę.
- Tam - wydusił z siebie. - Ten pan... robi brzydkie rzeczy mamie.
Taylor postawił malca na ziemi i przyjrzał mu się z uwagą.
- Nazywasz się McNugget, prawda?
Johny potwierdził skinieniem głowy, po czym przetarł nos rękawem. Zastępca szeryfa
znów wydobył broń z kabury.
- I twoja mama jest z tym panem na strychu?
Kolejne potaknięcie. Taylor uśmiechnął się.
- Zaczekaj tu na mnie, dobrze?
Jak najciszej i jak najszybciej pobiegł na górę. Jeśli się pospieszy, może zdąży jeszcze na
igraszki... Jakoś niestraszny mu był harleyowiec ze spodniami na wysokości kolan. Płynąca z
ciężaru broni moc pomknęła wzdłuż palców, wypełniając go po brzegi.
Na igraszki nie zdążył. I sądząc z tego, co ujrzał, nie miał prawa zdążyć. Rosie co prawda
leżała na podłodze w poszarpanym ubraniu, ale jęki siedzącego obok harleyowca, a już
zwłaszcza fragment złamanego wieszaka tkwiący w jego brzuchu, świadczyły wyraznie o
tym, że choć Rosie McNugget często rozkłada nogi, to tylko przed tym, przed kim sama chce.
Dziewczyna zauważyła policjanta i uśmiechnęła się nerwowo.
- Zastępca szeryfa - powiedziała przymilnie. - Jak to miło pana zobaczyć.
Taylor wycelował jej w głowę.
- Zaraz nie będzie ci tak miło, suko - wycedził. Jego palec powoli zwiększał nacisk na
spuście.
I nagle harleyowiec zaczął się zmieniać. Zastępca zauważył to kątem oka i w pierwszej
chwili wziął za grymas bólu. Ale już za moment zorientował się, że ozdobiona blond brodą
twarz wpatruje się w niego z wściekłością.
- Nie wolno tak mówić o mojej mamie! - ranny mężczyzna niemal wykrzyczał te słowa.
Jego głos brzmiał jak...
- Takie małe pytanie - rozległo się za plecami Taylora. Zastępca odwrócił się, wbrew
logice doskonale wiedząc, co zobaczy. Tak było w istocie. Mały Johny celował z wielkiego
obrzyna wprost w jego pierś. - Oglądałeś film  Omen ?
Głośny huk i nagły, potworny ból odebrały mu chęć do odpowiedzi.
* * *
Szeryf ufał swojemu zastępcy i wiedział, że zadba o każdy szczegół. Nawet przez myśl
mu nie przeszło, że Taylor mógłby okazać się na tyle głupi, by czekać, aż przeciwnik
wyciągnie broń. Kto ma spluwę w ręce, ten ma przewagę - to zasada stara jak świat. Kto ma
przewagę i ją traci, nie zasługuje na to, by żyć.
Mimo wszystko, gdy z wnętrza budynku dobiegły dwa strzały, szeryf wcale nie miał
pewności, czy wszystko poszło tak, jak powinno. Odetchnął z ulgą dopiero, gdy z
krótkofalówki dobiegł go pełen przejęcia głos Taylora.
- Czysto - powiedział zastępca, nie wdając się w szczegóły. Szeryf z uśmiechem podrapał
się po porośniętym szczeciną podbródku.
- Jestem z ciebie dumny, Taylor. Dziś bawisz się na mój koszt.
Z głośnika dobiegł pomruk zadowolenia, a zaraz potem ponownie głos zastępcy.
- Pewnie chciałby pan to zobaczyć. Zapraszam na strych. Ja tymczasem odwołam
chłopaków. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anapro.xlx.pl
  • Archiwum

    Home
    Jan Jakub Kolski Las, 4 rano
    JAN JAKUB KOLSKI Kulka z chleba
    James Patterson Alex Cross 03 Jack And Jill
    Leszek Kołakowski O wypowiadaniu niewypomnialnego
    Carmen Ferreiro Esteban [Two Moon Princess 01] Two Moon Princess (pdf)
    Dorota MasśÂ‚owska Wojna polsko ruska pod flagć… biaśÂ‚o czerwo
    Balogh Mary Ostatni walc
    Fromm Ucieczka od wolnośÂ›ci
    Hitchock Alfred Gadajć…cy grobowiec
    Honorć‚Š de Balzac Eugenia Grandet
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lidka.xlx.pl