[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żołądka i głowy.
- Oni umyślnie tak mitrężą, byle nie posyłano ich na maszty - odrzekł
Flint. - Ale jeżeli ty się o nich boisz, to ja bynajmniej.
Pierwszy z chorych, którego Flint trącił sztyletem, był już martwy,
przeto kapitan wrócił czym prędzej do kajuty i na nowo obstawił się rumem.
Słyszałem, jak coś tam mamlał do Bonesa, gdy tenże wszedł do przedsionka.
- Jest to rzecz wielce dziwna, Billu. To mi się nie podoba. Może moje
szczęście nie jest skuteczne przeciwko chorobom.
- Być może - odpowiedział Bones. - Co zrobiłeś z mapą?
Flint zgrzytnął zębami.
- Jeżelibym myślał, że ty...
- Daj spokój, Johnie. Przychodzi mi tylko na myśl, że gdybyś zachorował,
to któryś z tych draniów na forkasztelu mógłby próbować dostać ją w swe
ręce.
- Nie troszcz się o to - odrzekł Flint gniewnie. - Mapa jest
bezpieczna... i pozostanie bezpieczna.
Nazajutrz zmarł drugi mężczyzna, a zamiast dziesięciu chorych było już
osiemnastu. Popłoch powstał wśród załogi, a Silver zwołał wiec przerażonych
korsarzy, którzy szeptali do siebie i trącali się wzajem łokciami, patrząc
z trwogą na nachmurzoną twarz Flinta siedzącego na beczce, która była jego
krzesłem prezydialnym. Choć sami byli niezgorszymi łotrzykami, to jednak
zgodnie okazywali mu szczery szacunek, jaki należy się człowiekowi, który
całą gębą przewyższał ich w bezeceństwie. Uważali go za niezwykłą osobę, za
najbardziej desperackiego opryszka i powiadali, że ołów i stal były dlań
niby chleb i mięso.
- Czego sobie życzycie? - burknął.
- Otóż, kapitanie - jął rzecz dyplomatycznie wyłuszczać Silver - załoga
zdaje sobie sprawę, iż febra wynikła stąd, że okręt jest już zbutwiały i od
tak dawna przebywa na morzu...
- Niedługi to czas, jak bawimy na morzu.
- Może niedawno, jak wyjechaliśmy z Rendez-vous, ale w tym roku jeszcze
nie odświeżaliśmy okrętu.
- Czyją to jest winą?
- Nie jest to niczyją winą, ale zdaje się, że powinniśmy popłynąć do
jakiegoś przyzwoitego portu, gdzie można dostać słodkiej wody i jarzyn i
powstrzymać febrę, zanim rozszerzy się na całą załogę.
- A jakże, mamy wiele portów, do których moglibyśmy zawinąć! - rzekł
Flint z przekąsem.
- Możemy więc wracać na wyspę - wtrącił jeden z obecnych.
- Aha! %7łebyście mogli odkopać skarb, któryśmy dopiero ukryli! - sarknął
Flint. - Nigdy na to nie pozwolę!!
- Tu nie ma mowy o wyspie - odezwał się Silver pośpiesznie. - Ale co
powiesz o Bermudach?
- Za wiele raf, by tędy się trajdać... a zresztą port Hamilton jest
punktem zbornym okrętów angielskich.
- Z ust mi wyjąłeś te słowa! - zawołał Silver. - Ale co powiesz,
kapitanie, o Savannah? Jest to miejscowość spokojna i nie ma załogi
wojskowej, boć Georgia jest najnowszą ze wszystkich kolonii w Ameryce.
Flint schylił się ku pokładowi poza sobą i wydobył stamtąd butelkę rumu,
którą przyłożył do ust i opróżnił do dna jednym potężnym łykiem, budząc tym
popisem niezmierny podziw całej załogi.
- Aaaach! - zamruczał wycierając sobie usta dłonią. - Savannah? Hę?
Niechże będzie! Ale pamiętajcie, ludzie, że ani tam, ani gdzie indziej nie
ma mowy o rozwiązaniu naszej gromady. Zatrzymamy się, by zażegnać febrę i
nabrać wody, a gdy z tym się uporamy, ruszymy na południe i zagarniemy to,
co nas czeka na Skrzyni Umrzyka. A słowa dotrzymam!
Silver pośpieszył wyrazić zgodę:.
- Doskonale! Przez ten czas, gdy będziemy stali w Savannah, fregaty zmylą
nasz trop. Dwojaki więc to będzie fortel, kapitanie.
- Pójdzie wszystko według mego fortelu - bąknął Flint, po czym ześliznął
się z beczki, przez chwilę zataczał się nieprzytomnie, aż dotarł do kajuty
pod rufą.
- Darby Mc Graw! - zawołał opryskliwie. - Hej, Darby, przynieś rumu!
Tej nocy miał znów napady szału i głosił, że Andrzej Murray przybył na
okręt, by go uśmiercić. Pochwyciwszy sztylet wypędził Bonesa z kajuty i już
zabierał się do wachty na pokładzie, gdy powstrzymał go Darby podając mu
butelkę rumu i zapewniając, iż zawiera ona krew z serca Murraya. Flint
wyrwał mu butelkę, wyjąc z piekielnej radości, i zawróciwszy z drogi ułożył
się do spoczynku na podłodze kajuty, wijąc się przez sen jak opętany i
wyrzucając pianę z ust. Nazajutrz, gdyśmy płynęli, chybocąc się na gnuśnych
falach pod skwarem słonecznym, który bąblami dobywał smołę ze szczelin
pomiędzy deskami, febra kładła już swą gorącą dłoń na czole kapitana.
- Nie patrz na mnie w ten sposób, Gonzalezie - bredził nieprzytomnie. -
Billu, jaki z ciebie kolega, iż wpuściłeś tu starego Rossa z okrwawioną
gardzielą?
Potem znów rozczulał się i rozserdeczniał.
- A teraz, mateńko, czy pozwolisz mi na zawsze pozostać w domu, jak
małemu dziecku? Spojrzyj na te zasoby złota. Czy ci się nie podobają?
Założę się, że żadna z twoich przyjaciółek nie ma takiego syna, który by
przywiózł jej podobne skarby! Nie, nie, nie pytaj o nic! Chryste Panie, co
za ból! Boże, Boże, nie daj, bym w ten sposób zeszedł ze świata. Zbuduję
kaplicę w rodzinnym moim Tewkesbury, gdy odnajdę skarb Murraya. Półtora
miliona funtów, mój Boże... ba, nawet więcej... i wszystko to mnie
przypadnie... część dam Billowi Bonesowi... i Darby'emu, który jest dobrym
chłopcem i przyniósł mi szczęście.
I jął po dziecięcemu paplać o swym szczęściu.
- Nie niszcz mego szczęścia, o Boże! O, Ty tego nie uczynisz.
Nie było żeglarza nad Johna Flinta... boć to John Flint przechytrzył
starego Murraya i przyprawił go o zgubę.
I tak mamrotał dniem i nocą, rzadko tylko zapadając w omdlałość i sen,
przerywany nagłymi, przerazliwymi okrzykami:
- Hej Darby! Darby Mc Graw! Przynieś no rumu, Darby Mc Graw!
A potem znowu:
- Goreję na całym ciele, Darby! Nie pozwól mi zgorzeć. Przynieś mi kapkę
rumu!
Kiedy indziej pośpiewywał, a zawsze tylko jedną pieśń, tę, która powitała
mnie przy pierwszym zetknięciu z tą drużyną:
Trup Bellamy'ego sczerniały i suchy -
Jo-ho-ho! i butelka rumu!
Wisi pod Kingston, a brzęczą łańcuchy -
Jo-ho-ho! i butelka rumu!
Ale słowami niepodobna opisać zgrozy następnego tygodnia, albowiem przez
pięć dni umierało po trzech ludzi na dobę. Potem wydało się, jak gdyby
plaga zaczynała słabnąć, a chociaż mieliśmy do siedemnastu chorych
jednocześnie, to jednak wszyscy utrzymywali się przy życiu. Zazwyczaj
bywało tak, że ludzie tknięci chorobą albo umierali w ciągu dwudziestu
czterech godzin, albo też powoli się wylizywali. Flint był jednym z
nielicznych wyjątków, a mogę przypuszczać, że w tym wypadku choroba
polegała na walce pomiędzy jego silnym z przyrodzenia organizmem a
przypadłościami rozwiniętymi wskutek nadmiernego podniecania się trunkami.
To, że my troje oraz Darby nie ulegliśmy chorobie, przypisuję przede
wszystkim zabiegom zastosowanym przez Piotra. Uwarzył on skuteczny środek
przeczyszczający z rumu, syropu i prochu strzelniczego i wymógł na Mc
Grawie, by tenże postarał się o spory dzban gliniany do przechowywania wody
gotowanej, który umieściliśmy w alkowie Moiry. Bones, Silver, Pew i ci z
załogi, którzy uniknęli zarazy, zawdzięczali to jedynie swej tężyznie
fizycznej, a może byli tak przyzwyczajeni do życia w niechlujstwie, że nie
szkodziły im opłakane warunki bytowania na pokładzie "Konia Morskiego".
Po tygodniu od chwili, jakeśmy zwrócili ster ku zachodowi, zobaczyliśmy
ujście szerokiej rzeki; doczekawszy przypływu przejechaliśmy przez mierzeję
i powlekliśmy się w górę rzeki pośród niskich, piaszczystych brzegów
porosłych gajami sosnowymi. Wieczorem okrążyliśmy cypel lądu i
zapuściliśmy
kotwicę naprzeciw mieściny pobudowanej z drzewa i przylegającej do
piaskowego wiszaru.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]