[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pewną jeszcze bardziej, dodała :
- A jeśli ucieknie znowu, wasze skóry posłużą za dywan w klatce Korgów.
84
85
Thayla wiedziała, że atak z góry powinien zapewnić im przewagę i nawet jeśli nie uda się
wybić wszystkich, Conan powinien być martwy. A to było najistotniejsze.
Kiedy słońce zniżyło się nad horyzontem i zaczął powoli zapadać zmrok, Thayla wspięła się na
piaszczyste wzgórze. Pozostało już tylko czekać.
Conan i jego grupa raznym krokiem przemierzali pustynię, ciesząc się nocnym chłodem i
ciążącymi u pasa pełnymi manierkami. Przed nimi, oświetlane bladym światłem księżyca, z płaskich
piasków pustyni wyrastały garby wzgórz.
- Wydmy - powiedziała na ten widok Cheen. - To oznacza, że zbliżamy się do skraju pustyni.
Przed pierwszym brzaskiem będzie za nami.
Conan ocenił odległe wzniesienia. Nie wiedzieć czemu, poczuł nagły chłód wędrujący w dół
kręgosłupa, bardziej przejmujacy, niż wynikało to jedynie z nocnego powietrza.
- Nie podoba mi się to - mruknął.
Cheen spojrzała pytająco na Cymmerianina
- Nie wiem co masz na myśli.
- Podróż nocą jest sympatyczna, jeśli ma się szerokie pole widzenia, - wskazał ruchem ręki
płaską pustynną okolicę. - Pomiędzy tymi stertami piachu nie będziemy dużo widzieć.
- Więc ?
- Więc ... Nie widziałem ani śladu pościgu ze strony Pilich.
- Powinieneś więc podziękować za to Bogini Lasu. Być może nie zdecydowali się podjąć
pogoni.
- Być może ... chociaż królowa Pilich nie wyglądała na taką, która łatwo zostawi nas w
spokoju.
- Co zatem wynika z twoich obaw ?
Conan wzruszył ramionami.
- Pili mogli się domyślić, że łatwo dostrzeżemy ich na pustyni i przygotujemy się do walki. Ale
te wzgórza to co innego. Mogą zaatakować nas z bardzo bliska. Tam może na nas czekać pułapka.
- Chyba martwisz się na wyrost. To mało prawdopodobne, aby wśród wydm ukrywali się Pili.
85
86
- Może mało prawdopodobne ... ale jednak możliwe.
- Więc co twoim zdaniem mielibyśmy zrobić ?
- Okrążyć je.
- To kiepski pomysł. Zajmie kilka godzin. Musielibyśmy smażyć się na pustynnym słońcu
jeszcze z pół jutrzejszego dnia, a może i dłużej.
Conan potrząsnął niechętnie głową. Wyglądało na to, że większość jego życia miały zająć
kłótnie z kobietami. One chyba muszą to lubić, ot tak dla samej przyjemności kłócenia się. Jak jej
wytłumaczyć, że lepiej pocić się pół dnia na pustyni, niż zostawić na zawsze swoje kości między tymi
ocienionymi wydmami ? Ale nie powiedział już nic, poluzował tylko miecz w pochwie i ruszył w
stronę wydm. Zachowywał jednak szczególną ostrożność, nie zważając co sądziła o tym Cheen.
Samotny nocny wartownik przy głównej bramie Kharatas, stał śmiertelnie znudzony. Trudno
zresztą było mu się dziwić. Ostatni raz wioska była w niebezpieczeństwie w czasach jego dziada.
Bądz co bądz znajdowali się pod swego rodzaju opieką Maga z Mgieł, a to wystarczyło by różne
luzne bandy, których być może nie powstrzymałaby palisada, omijały ich z daleka. Nikt nie miał
ochoty przekonać się na własnej skórze o potędze Dimmy.
Ich ziemie położone były wystarczająco daleko by nieinteresował się nimi żaden potężny mag,
czy król z wielką armią. Po co miałby się zresztą interesować, jakąś małą wioską na skraju jeziora.
Strażnik nudząc się na warcie, myślał, dla zabicia czasu o tych sprawach, a to nie zdarzało mu się
znów tak często. Nie należał bowiem do ludzi, którzy przeciążają swoje szare komórki. Wnioski z
tych rozmyślań były dość proste. Kilka atrakcyjnych kobiet, trochę dobrego wina i może złota, to
trochę mało, by porywał się na takie łupy władca, który musiał bądz co bądz, dbać o odzienie i
wyżywienie dla swej armii.
Tak zabawiając się nieczęstymi dlań rozkoszami łamania głowy, skracał sobie nudną wartę.
Nagłe pojawienie się samotnego Pili, który zbliżał się do bramy, nie wzbudziło w strazniku
niepokoju. Wywołało to raczej przyjazne zainteresowanie. Pełnienie służby wartowniczej przy tej
bramie należało do jego obowiązków mężczyzny od momentu, gdy jego twarz zaczął porastać
pierwszy zarost teraz, zaś na jego brodzie znalazłoby się już sporo siwych włosów. W ciągu tych
wszystkich lat najniebezpieczniejszym incydentem, jakiego doświadczył, było rzucenie w niego
zgniłym melonem przez pijanego chłopa. Napastnik zresztą chybił.
86
87
Strażnik widywał już wcześniej Ludzi-Jaszczurów. Rzadko bywali w tych stronach, ale pełniąc
służbę wartowniczą, widział jak wielu przechodziło już przez tą bramę. Przybysz, więc nie wzbudzał
w nim większego zainteresowania, nawet mimo swego niezwykle bogatego stroju.
- Hej tam, czuwaj na bramie ! - zawołał Pili.
- A czuwam, czuwam - odkrzyknął strażnik. - Czego tu chcesz ?
- Przynoszę wiadomość dla Człowieka-Ryby . Pozwól mi wejść.
Strażnika nie zdziwiła ta prośba, mimo, iż proszący trzymał w ręku długą włócznię. Naparł na
dzwignię otwierającą mniejsze drzwi. Usłyszał ich zgrzytanie poniżej.
Pili odwrócił się i krzyknął w ciemność słowo w języku, którego strażnik nie rozumiał.
- Co ... - zaczął.
Urwał, ujrzawszy co najmniej dwudziestkę uzbrojonych we włócznie Pilich, gnający ku bramie.
- Hej ! - naparł na dzwignię ponownie, starając się zamknąć bramę.
Czuł, że brązowa sztaba straszliwie ślizga się w jego spoconych dłoniach. Działo się tu coś
złego.
- Tutaj - usłyszał krzyk.
Spojrzawszy w dół, dostrzegł jednego z Pilich stojącego poniżej już wewnątrz osady. Przez
głowę przemknęło mu mnóstwo wariantów dalszego postępowania - grozić, pytać, błagać o litość ?
Ciśnięta przez jaszczura włócznia, ugodziła w sam środek jego piersi. Poczuł gorący ból, ale
tylko przez moment. Potem ból malał, odchodził gdzieś daleko i nie czuł już nic. Ostatnia myśl, która
przeszła mu przez głowę była naprawdę osobliwa - po tych wszystkich latach nudy, nareszcie
wydarzyło się coś ciekawego.
Kleg obudził się, gdy wioska pogrążyła się już w mrokach nocy. Czuł się o wiele lepiej. Wstał,
opłukał się nieco chłodną wodą z dzbana i tak odświeżony, wyszedł ze swego pokoju, położonego
na trzecim i najwyższym piętrze gospody. Kierował się w dół, zamierzając jeszcze posilić się przed
dalszą drogą. Gdy selkie doszedł do półpiętra, zerknął mimochodem przez mieszczące się tam małe
okienko. Czarny płaszcz nocy było rozjaśniony rojem niezliczonych, jasnych gwiazd. Widział też
wyraznie połówkę księżyca. Wiatr niósł orzezwiający zapach jeziora.
87
88
Kleg miał doskonały humor, dopóki nie spojrzał jeszcze w dół, na wioskę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anapro.xlx.pl
  • Archiwum

    Home
    Irlandzkie marzenia (Irlandzki buntownik) Roberts Nora
    Roberts Alison Bunrownik z serca 02 Bohater mimo woli
    Kościuszko Robert Wojownik Trzech Czasów 1 Elezar
    M267. (Duo) Roberts Alison Samotny ojciec
    J. Robert King Anthology Realms of the Underdark
    83. Roberts Susanne Nieczułe serce
    Roberts Nora Klucze Klucz Światła
    Robert Haasler Zbrodnie w imieniu Chrystusa
    Bain, Darrell Pet Plague 2 Spacepets
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agafilka.keep.pl