[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Waltonowie.
Tom przekręcił klucz w zamku i pchnął drzwi.
- Proszę.
Jessica weszła do dużego pokoju& i zamarła.
- O, cholera, a to co? - wyszeptał Tom, który wszedł za nią.
33
Biuro dziekana Gordona mieściło się w zaledwie dwupiętrowym, ale za to
rozłożystym Compton Hali. Greckie kolumny na froncie wprost trąbiły, że to Zwiątynia
Nauki. Ceglane ściany. Podwójne białe drzwi. Tuż za nimi tablica pełna nieaktualnych
ogłoszeń. O spotkaniach typowych grup uczelnianych - Afrykańsko-Amerykańskiego
Komitetu na rzecz Zmian, Sojuszu Gejowsko-Lesbijskiego, Oswobodzicieli Palestyny,
Koalicji na rzecz Powstrzymania Feminizmu, Południowoafrykańskich Bojowników o
Wolność, które zawiesiły w lecie działalność z powodu studenckich wakacji.
W wielkim holu, całym w marmurach; z marmurową posadzką, poręczami i
kolumnami nie było żywego ducha. Gdyby luminarze w togach z wielkich portretów
pokrywających ściany zapoznali się z treścią studenckiej tablicy ogłoszeń, większość z nich
zapewne trafiłby szlag. Paliły się wszystkie światła. Kroki Myrona odbijały się głośnym
echem. Z wielką chęcią krzyknąłby: Echo! , lecz był na to za dorosły.
Biuro dziekana mieściło się na końcu korytarza po lewej. Drzwi były zamknięte.
Myron głośno zapukał.
- Panie dziekanie!
Zaszurały kroki i po kilku sekundach w otwartych drzwiach stanął Harrison Gordon.
Nosił okulary w szylkretowej oprawie, miał cienkie, tradycyjnie ostrzyżone włosy, bystre
piwne oczy i delikatne rysy, jakby zaokrąglone dla złagodzenia wyrazu twarzy. Był
przystojny, miły i godzien zaufania. Myron z miejsca poczuł do niego niechęć.
- Przepraszam - rzekł Gordon - ale dziekanat jest nieczynny do jutra rano.
- Musimy porozmawiać. Gordon lekko się zmieszał.
- Czy my się znamy? - spytał.
- Nie sądzę.
- Pan tu nie studiuje.
- Nie.
- Z kim zatem mam przyjemność?
Myron wpatrzył się w niego.
- Dobrze pan wie z kim i o czym chcę rozmawiać.
- Nie mam najmniejszego pojęcia, a ponadto jestem bardzo zajęty&
- Czytał pan ostatnio jakieś dobre świerszczyki?
Dziekan Gordon wzdrygnął się.
- Słucham?
- W takim razie przyjdę tu, kiedy będzie dużo ludzi. Może z czymś do czytania dla
członków rady uczelnianej, choć, o ile wiem, interesują ich tylko artykuły naukowe.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, Myron uśmiechnął się - miał nadzieję, że znacząco.
Nie znał roli Gordona w tej małej zagadce. Działał po omacku.
Harrison Gordon odchrząknął. Najwyrazniej chciał zyska czas na zebranie myśli.
- Proszę wejść - rzekł w końcu i zniknął w biurze. Tym razem Myrona nie wessało do
środka, ale podążył za dziekanem. Minęli krzesła w poczekalni i biurko sekretarki. Maszynę
do pisania spowijał oliwkowy pokrowiec. Kamufla na wypadek wojny?
Gabinet Gordona nie odbiegał od uniwersyteckiej sztampy! Dużo drewna. Dyplomy.
Stare szkice kaplicy uniwersyteckiej.! Na biurku plastikowe segregatory z wycinkami i
nagrody. W bibliotecznych szafkach żadnej beletrystyki. Książki rekwizyty, których nikt nie
czyta, tworzące aurę tradycji, profesjonalizmu i kompetencji. Nieodzowne zdjęcie rodzinnej
Madelaine z dwunasto-, trzynastoletnią dziewczynką. Myron wziął je do ręki.
- Miła rodzina - powiedział, myśląc: Miła żona .
- Dziękuję. Proszę usiąść. Myron usiadł.
- Gdzie pracowała Kathy? - spytał.
Siadający Gordon zastygł.
- Słucham?
- Gdzie stało jej biurko?
- Kogo?
- Kathy Culver.
Gordon opadł na fotel tak wolno, jakby zanurzał się w gorącej wannie.
- Dzieliła je z drugą studentką w pokoju obok - odparł.
- Poręcznie.
Harrison Gordon zmarszczył brwi.
- Przepraszam. Jak pan się nazywa?
- Deluise. Dom Deluise.
Gordon zdobył się na lekki uśmiech. Był tak napięty, że tyłkiem wyjąłby korek z
butelki. Napięcie, którego zródłem były nadesłane pocztą Cyce, powiększyła wczorajsza
wizyta Jake a.
- Czym mogę służyć, panie Deluise? - spytał.
- Pan wie czym.
Myron posłał mu kolejny znaczący uśmiech, wzmocniony szczerym spojrzeniem
niebieskich oczu. Gdyby Harrison Gordon był kobietą, w te pędy wyskoczyłby z fatałaszków.
- Niestety, nie mam pojęcia - odparł.
Wciąż uśmiechając się znacząco, Myron czuł się jak idiota lub synoptyk w porannym
dzienniku, co na jedno wychodzi. Próbował starej sztuczki. Udawaj, że wiesz więcej, niż
wiesz. Skłoń gościa do gadania. Kombinuj. Improwizuj.
Gordon splótł dłonie i położył je na biurku. Udawał opanowanego.
- Ta rozmowa jest bardzo dziwna. Zechce mi pan wyjaśnić, co pana sprowadza?
- Uznałem, że musimy porozmawiać.
- O czym?
- Na przykład o pańskim wydziale. Czy nadal zmusza pan studentów filologii do
czytania Beowulfa?
- Proszę pana, jakkolwiek pan się nazywa, nie mam czasu na gierki.
- Ja również.
Myron wyjął egzemplarz Cyców i rzucił go na biurko. Pisemko było tak pogięte i
wymiętoszone, jakby przeszło przez ręce niedorostka przeżywającego burzę hormonalną.
Gordon ledwie raczył na nie spojrzeć.
- Co to jest? - spytał.
- I kto tu bawi się w gierki?
Harrison Gordon zagłębił się w fotelu, nerwowo trąc podbródek.
- Kim pan jest? Naprawdę.
- Nieważne. Jestem posłańcem.
- Dla kogo?
- Od kogo?! Niewłaściwy przyimek, panie dziekanie.
- Niech pan się nie wymądrza, młody człowieku!
- No wie pan!
Myron zmierzył go wzrokiem. Gordon wciągnął powietrze, jakby za chwilę miał
zanurkować w wodzie.
- Czego pan chce? - spytał.
- A jeśli powiem, że mam przyjemność obcowania z panem?
- To nie temat do żartów.
- Pewnie.
- Więc proszę skończyć te gierki. Czego pan ode mnie chce?
Myron znów przybrał znaczący uśmiech. Dziekan Gordon na chwilę się stropił, lecz
szybko zrewanżował się uśmiechem. Również znaczącym.
- A może powinienem spytać: ile? - dodał.
Już trochę się opanował. Zadano mu cios, więc musiał go odparować. Pojawił się
kłopot. Ale było też rozwiązanie. Normalne w jego świecie.
Pieniądze.
Z górnej szuflady wyjął książeczkę czekową.
- Więc? - spytał.
- Nie tak szybko.
- Słucham?
- Nie sądzi pan, że ktoś powinien za to zapłacić?
Gordon wzruszył ramionami.
- Proszę wymienić kwotę. - odparł.
- Nie sądzi pan, że pieniądze w tej sprawie to nie wszystko?
Gordona tak to zaskoczyło, jakby Myron zaprzeczył prawu grawitacji.
- Nie rozumiem.
- A co ze sprawiedliwością? Kathy należy się pełne zadośćuczynienie.
- Zgoda. Gotów jestem zapłacić. Co jej przyjdzie z zemsty? Jest pan jej posłańcem,
tak?
- Tak.
- Proszę jej przekazać, żeby wzięła pieniądze.
Myrona ścisnęło w sercu. Ten człowiek, bez wątpienia zamieszany w wydarzenia
tamtego wieczoru, wziął go za wysłannika żywej Kathy Culver! Stąpaj lekką stopą, nadobny
Myronie, niczym motyl, powiedział sobie. Tylko jak to rozegrać&
- Kathy ma panu za złe - spróbował.
- Nie chciałem jej skrzywdzić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]