[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cenę czuć i zrozumieć wszystko od razu i bez wątpliwości. Domagała się tego
każdym nerwem, każdym drgnieniem ciała. Osterwą to oczywiście zobaczył i
rozkosz, z jaką się temu przyglądał, można było tylko porównać z rozkoszą
smakosza na widok ulubionej potrawy. Wiedział doskonale, co należy z tym
fantem zrobić i zabrał się do tego z niezwykłą precyzją. Ogólnie mówiąc, cały
jego wysiłek sprowadzał się do ujarzmienia temperamentu Zląskiej, a ściślej do
wykorzystania go na użytek rozumu. Pamiętam te niekończące się godziny,
154
w których zmuszał rozgorączkowaną Stelkę do mówienia na płaczu - w scenie
drugiego aktu z Janem, kiedy relacjonuje mu nieszczęsną sytuację Diany, kazał
jej ten cały duży monolog wypłakać. Ale w taki sposób, aby nie dodać
dzwiękiem ani jednej sylaby do tekstu, aby łzy zmieścić jedynie w brzmieniu
słów. Co miało jej w tym pomóc, to ścisłe dbanie o zachowanie średniówki i
końca każdego wiersza, pancerz formalny, dyscyplinujący oddech, a więc rytm
frazy. Dopiero po tej lekcji techniki pozwolił jej uświadomić sobie, że rzecz
odbywa się w nocy w ogrodzie, blisko domu, i że nikt z tam obecnych nie może
odkryć tej potajemnej schadzki z Janem. Osterwa uzyskał wszystko, czego
chciał. Z rytmu wzbierającej fali uczuć wynurzała się krystalicznie podana
poezja, przejrzysta, wzruszająca, dziecinnie prosta.
Nigdy już potem nie usłyszałem tak mówionej Stelki. W życiorysie Aleksandry
Zląskiej była to pierwsza, wcale nie mniej od następnych ważna kreacja. Do
końca mówiła, że zetknięcie się z Osterwa było najważniejszym wydarzeniem w
jej artystycznym życiu.
A on sam. Słaby, toczony najstraszliwszą chorobą, nie miał grać Fantazego,
próbował z innym aktorem. Na dwa albo trzy dni przed premierą zdecydował się
wejść na scenę. Jak wiadomo, grał Fantazego przedtem wiele razy, był
przygotowany. Ale to, co wtedy pokazał, nie mogło być porównywalne z niczym.
Pierw-
155
szy i ostatni raz widziałem ostateczne rozstanie aktora ze sceną w tak
wstrząsającej postaci. Oczywiście nie grał Fantazego Juliusza Słowackiego.
Grał własne umieranie. Czy możliwe to było w tej sztuce, w tej genialnej
komedii, która między innymi traktuje o parodii śmierci, kpi z jej uwznioślania. A
jednak działo się tak, że kiedy mówił: "Rzecznicki! Jestem trup", teatr zamierał z
grozy. Kiedy grał ostatnią scenę z Idalią na cmentarzu, parodia samobójstwa
zamieniała się w pragnienie śmierci, w nadzieję na jej zbawcze ukojenie. Czy
wszystko to razem było jeszcze jednym pokazem kabotyństwa, do którego, jak
mówiono, Osterwa miał skłonności. Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Był aktorem
7
156
największym, jakiego widziałem i tym usprawiedliwiał wszystko.
Prawdopodobnie tyle w nim było teatru, co życia, i trudno dzisiaj powiedzieć, od
czego zaczął tę swoją wielką mistyfikację. Opowiada się o nim zabawną
anegdotę, że kiedy chował swoją pierwszą żonę, po oficjalnych uroczystościach
pogrzebowych pozostał długo przy grobie, klęcząc w błocie i deszczu. Jakaś
wzruszona tym widokiem dama podeszła do niego i powiedziała: "Panie
Juliuszu! Jest pan w swoim bólu wstrząsający". Osterwa zza złożonych rąk
wyszeptał: "A widziała mnie pani w kaplicy?". Myślę sobie, że może on chciał
dać do zrozumienia, że za to swoje nieszczęście - niezdolność do uczuć
wyższych - chciał odpłacić się, obdarowując innych możliwością ich
przeżywania.
Są ludzie sztuki, którzy sens uprawiania jej upatrują w konieczności
uporządkowania wizerunku świata. W wierze, że światu w ogóle można i należy
nadać sens. Stworzyli kryteria dobra i zła, piękna i brzydoty i w przekonaniu o
ich niezmienności przedstawiają nieustannie przykłady rządzące egzystencją
człowieka, badają zależności istoty ludzkiej wobec natury, wobec domniemanej
siły nadrzędnej.
Na przykład starożytna Grecja, wymyśliła los jako determinantę życia i wobec
tego wyroku uczyniła nas bezbronnymi. Jakakolwiek próba zahamowania biegu
tej machiny, która wyznaczyła nam ściśle określony czas życia, miejsce
157
bytowania i takie a nie inne działania, jest wysiłkiem jałowym. Miotani
bezsilnością w sieci przeznaczenia możemy jedynie zdobyć się na opisywanie
świata, a nie jego zmienianie. Chrześcijaństwo zaś obdarowało nas wolną wolą
i fakt ten zrewolucjonizował nasz stosunek do życia, do dotychczasowego
poddaństwa. Powiedziano nam, że los nie tylko możemy, ale musimy
kształtować sami, że od naszych indywidualnych wyborów zależeć będzie
jakość pokonywanej drogi, więcej, że za wybór ten będziemy ponosić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]