[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I nie wzgórze po prostu, coś mi świta, że takie wzgórze, nie wiem, może góra,
istniało naprawdę. Gdzieś o tym czytałem. Ale tamto było chyba w pobliżu miasta, z
całą więc pewnością nie o ten pagórek chodzi. Adaś, co ty wyprawiasz?
Mały stał z przekrzywioną głową i komicznie zmarszczonym nosem.
- Tatuś, chodz tu. Stlaśnie cos cuchnie. Adrian mrugnął porozumiewawczo.
- Przyswoił nowe słowo i koniecznie musiał go użyć. Popatrz pod nogi! -
zawołał do syna. - Pewnie wdepnąłeś w cos brzydkiego. Chłopiec zakręcił się w
kółko, obejrzał swoje buty i odkrzyknął.
" Chodz tatuś! Buty mam ciste. To ta gola tak śmieldzi!
Weszliśmy na wzgórze. Dokładnie na szczycie poczułem nieprzyjemny,
duszący odór. Po minie Adriana poznałem, ze do niego też dotarła ta niesamowita
woń. Niedowierzająco pociągnął nosem.
- Rzeczywiście, zapach arcyniemiły.
- Tatuś, patś! Laz, dwa tśy - malec zrobił trzy kroki w bok - i tu już nie
cuchnie. Obaj zrobiliśmy to samo. Trzy kroki od szczytu woń zanikała. Laz, dwa tśy
- brzydko pachnie. Laz, dwa, tśy ładnie pachnie. Tatuś, a co tak może nieładnie
pachnieć?
Adrian wziął syna za rękę, zaczęliśmy schodzić ze wzgórza. Pewnie gdzieś w
pobliżu padło jakieś zwierzę. Taki odór wydziela rozkładające się ciało.
Sroka ucichła nagle, zatrzepotała skrzydłami i zginęła w zieleni. Po szosie,
ciężko posapując, sunęła kolejna ciężarówka z drewnem.
Od podnóża pagórka płynie zielonkawa, przerazliwie zimna mgła. Ogarnia
wolno pierwszą szubienicę, drugą, trzecią... Wszystkie są zajęte. Wiszą na nich sine
ciała z przekrzywionymi głowami, z granatowych ust wystają długie, obrzmiałe
języki. Dyndają monotonnie, grube sznury skrzypią przejmująco. Nad wzgórze z
dzikim wrzaskiem wzlatuje wrona. Czuję na grzbiecie strugę lodowatego potu. Chcę
stanąć, ale czyjeś mocne ręce popychają mnie natarczywie. Mijam kolejnego
powieszonego. Wybałuszone, szklane oczy patrzą z niemym wyrzutem.
Zcieżka kończy się. Dotarłem do szczytu. Niepewnie unoszę głowę. .W słabej
poświacie księżyca widzę słup. Z poprzeczki zwisa grube, konopne powrósło.
Odwracam wzrok. Stok cały pokryła mgła, szczyt zostawiając wolny - jak centrum
sceny, gdzie zaraz ma wystąpić aktor grający główną rolę.
Ktoś łapie mnie za łokcie, podnosi. Staję na jakiejś brudnej skrzyni. Na szyi
czuję szorstkość sznura. Niewidzialne ręce zaciskają go. Brakuje mi oddechu. Cień
podchodzi bliżej. Widzę nogę. Lekko uniesiona do góry z całej siły kopie w to, na
czym stoję.
-Nieee!!
Wyrywam się, pękają postronki na rękach. Spadam niżej, walę w coś
barkiem, na twarzy czuję bryznięcie zimnego płynu.
Błysnęło światło. - Jurek, co się stało? Wolno, bardzo wolno otworzyłem
oczy. . Leżałem na podłodze zakutany w koc. Roztrzaskana szklanka spoczywała tuż
obok mojej głowy. Jej zawartość miałem na twarzy. Po prawej ujrzałem tapczan ze
skopanym prześcieradłem, nad sobą dwie zatroskane twarze.
Adrian wyciągnął rękę. Uchwyciłem ją i wstałem. Sandra pobiegła do
kuchni, skąd zaraz dobiegł syk czajnika. Wytarłem twarz chustką, zdjąłem mokrą
od potu bluzę piżamy.
-Zły sen?
Pokiwałem głową. Kominkowy zegar na kredensie pokazywał czwartą rano.
- O czym?
-To wzgórze...
Adrian poprawił skotłowane prześcieradło, wyprostował poduszkę. Przysiadł
na skraju tapczanu, uspokajająco położył rękę na moim ramieniu.
- Niepotrzebnie tam wczoraj pojechaliśmy.
Z korytarza doszedł odgłos bosych, dziecięcych stóp. Zza obrzeża drzwi
wyjrzała pucołowata buzia w otoce sterczących na wszystkie strony, jasnych
włosów.
- Pan Lulek nie śpi? Pan Lulek zaraz pójdzie spać, ale ty pójdziesz już.
-Sandra prawie wbiegła - do pokoju. Na stoliku postawiła szklankę świeżej herbaty,
kilkoma szybkimi ruchami przetarła podłogę.
Brzdąc pogardliwie wygiął usta.
- No dobzie. Tylko tak nie ksićcie głośno. I pamiętajcie o lybach.
- Pamiętamy. A teraz maszeruj do łóżka. Prawdziwi mężczyzni jeszcze śpią.
Adrian popatrzył na syna z rozbawieniem. Malec podciągnął spodnie piżamy
aż pod pachy, założył ręce z tyłu i dostojnie długim krokiem odszedł.
- Ja nie jestem plawdziwy, tylko mały - usłyszeliśmy z głębi korytarza.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]