[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ludzmi. Po prostu robiliśmy to, co uznaliśmy za słuszne.
- Wracając do mostu, skąd tak dużo wiecie na temat ładunków wybuchowych?
- Nic o nich nie wiemy - odpowiedział Homer. - Użyliśmy benzyny.
Major Harvey cierpko się uśmiechnął.
- W porządku - powiedział. - Jestem pewny, że zrobiliście wszystko, co w waszej
mocy. %7łyjemy w trudnych czasach. Ale teraz możecie zostawić sprawy w naszych rękach.
Bez wątpienia odczujecie ulgę. Mimo że żadne z nas nie jest prawdziwym żołnierzem,
posiadam wojskowe doświadczenie, a to jest obóz wojskowy, zorganizowany według
wojskowych reguł. Od tej pory będziecie pod moim dowództwem. Koniec z niezależną
działalnością. Czy to jasne?
Przytaknęliśmy. Byliśmy w lekkim szoku. Kiedy zdał sobie sprawę, że nie
zamierzamy się sprzeciwiać, trochę się odprężył. Wszyscy byli wyczerpani psychicznie, nie
tylko ja. Siedzieliśmy i słuchaliśmy, jak objaśnia nam zasady panujące u Bohaterów Harveya.
- Ta dolina została opanowana przez wroga - powiedział - ale jest tu znacznie mniej
wojsk niż w Wirrawee. Wirrawee ma dla najezdzców ważne znaczenie, bo dopóki je
kontrolują, kontrolują również drogę do Zatoki Szewca. A naszym zdaniem Zatoka Szewca to
jeden z ich głównych punktów desantowych. Nasze zadanie polega na jak najczęstszym
nękaniu wroga, by sprawiać mu jak najwięcej kłopotu i zakłócać jego działania na wszelkie
możliwe sposoby. Wróg ma ogromną przewagę liczebną i jest znacznie lepiej uzbrojony od
nas. Mimo to udało nam się przeprowadzić pewne drobne działania. Uszkodziliśmy kilka
pojazdów wroga, zniszczyliśmy dwie elektrownie i spowodowaliśmy znaczne straty w
ludziach. - Uśmiechnął się cierpko. - Chyba mogę powiedzieć, że wróg jest co najmniej
świadomy naszej działalności.
Uśmiechnęliśmy się i uprzejmie wymamrotaliśmy słowa uznania, a major Harvey
ciągnął dalej:
- Za chwilę przedstawię was mojemu zastępcy, kapitanowi Killenowi.
Usłyszawszy to nazwisko, zachichotałam, ale major zmroził mnie spojrzeniem.
- Przepraszam - powiedziałam.
Zaczął mówić dalej, nie patrząc w moją stronę. Dopiero po chwili zrozumiałam, że
poważnie go uraziłam.
- Jesteśmy jednostką bojową w służbie czynnej - oznajmił. - I przed chwilą mogliście
zobaczyć, dlaczego nie spotkacie wśród nas zbyt wielu przedstawicielek piękniejszej płci.
Skłonność do żarcików w nieodpowiednim momencie nie jest czymś, co tu popieramy.
Mój cichy śmiech ustąpił miejsca wściekłości połączonej z niedowierzaniem. Tylko
dłoń Homera, która szybko wylądowała na moim kolanie, powstrzymała mnie od odpowiedzi.
Piękniejsza płeć? %7łarciki w nieodpowiednim momencie? Jezu, przecież ja się tylko
roześmiałam.
Nie słuchałam dalszej części przemówienia. Siedziałam i kipiałam ze złości, dopóki
nie zjawił się zastępca, kapitan Killen. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że major nie
zapytał nawet, jak się nazywamy.
Kapitan wydawał się raczej nieszkodliwy: wysoki, chudy mężczyzna o łagodnym
głosie. Miał duże jabłko Adama, które podskakiwało podczas mówienia, i bez przerwy
mrugał. Okazało się jednak, że nie jest zbyt wylewny. Na chwilę zatrzymał się z nami przed
namiotem majora Harveya, żeby objaśnić plan obozowiska, a potem oznajmił, że pokaże nam
nasze kwatery. Znowu poprowadził nas przez polanę, ku jej zachodniemu krańcowi, i
zatrzymał się przed innym dużym namiotem.
- Dwaj chłopcy - powiedział, wskazując wejście.
Homer i Lee zawahali się i spojrzeli na nas. Homer uniósł brwi, przewrócił oczami i
zniknął w środku. Lee, jak zwykle niewzruszony, poszedł za nim. Kapitan Killen już się
oddalał, więc szybko pobiegłyśmy za nim. Lawirowałyśmy wśród namiotów, przeskakując
nad linkami. Za nimi ciągnęło się ogrodzenie z chrustu, sklecone niezbyt starannie, ale
wysokie na blisko metr, a jeszcze dalej stały kolejne namioty, wszystkie w kolorze zielonym.
Kapitan zatrzymał się i zawołał:
- Pani Hauff!
W jego ustach to nazwisko zabrzmiało jak kaszlnięcie. Z pierwszego namiotu wyszła
pani Hauff. Była dużą kobietą, mniej więcej pięćdziesięcioletnią i mocno umalowaną. Miała
na sobie czarny sweter i niebieskie dżinsy. Spojrzała na nas mniej więcej tak, jak
sprzedawczyni w sklepie spogląda na klienta, który przyszedł zwrócić koszulkę.
- Więc to dla was muszę znalezć jakieś miejsce? - zapytała. - No dobrze, chodzcie.
Dziękuję, Brianie - zwróciła się do kapitana Killena, który skinął głową i obrócił się na pięcie.
Nerwowo ruszyłyśmy za panią Hauff. Ulokowała nas w osobnych namiotach, mnie i
Fi po sąsiedzku, ale Robyn osiemdziesiąt metrów dalej. W moim namiocie leżał już czyjś
śpiwór.
- Nie mieliśmy tu jeszcze dziewczyn w waszym wieku - powiedziała pani Hauff,
kiedy już pokazała nam namioty - I nie chcemy żadnych wygłupów. Sama wychowałam trzy
córki i wiem, jak to jest. Będziecie niosły swój ciężar tak samo jak pozostali. Nie liczcie na
taryfę ulgową.
Ci wszyscy dorośli tak mnie przygnębili, że nic nie odpowiedziałam. Wgramoliłam się
do namiotu, wpychając najpierw plecak. Marzyłam tylko o tym, żeby się wyspać.
Przesunęłam śpiwór, który leżał w środku, a potem wyjęłam swój i rozłożyłam go z prawej
strony. Wepchnęłam do koszuli trochę ubrań, żeby zrobić poduszkę, i położyłam się
powolutku jak zmęczona staruszka cierpiąca na artretyzm. Przez kilka minut byłam zbyt
zmęczona, żeby o czymkolwiek myśleć. Patrzyłam na zielone światło przenikające przez
materiał namiotu. Dzień dobiegał końca i kiedy tak leżałam, światło szybko się zmieniało,
nabierając ciemniejszego, przygaszonego odcienia. Ktoś przeszedł obok namiotu i po ścianie
przemknął wielki, zniekształcony cień. Skuliłam się, przypominając sobie o cieniu, który
przylgnął do mnie po tym, jak zastrzeliłam żołnierza. Kiedy mój umysł zaczął się uspokajać,
zapytałam siebie, co o tym wszystkim myślę, co czuję. Powoli zdałam sobie sprawę, że czuję
ulgę. Nie obchodziło mnie, jak głupi są ci ludzie, jak śmieszni i uprzedzeni. Byli dorośli, brali
na siebie wszystkie zmartwienia i podejmowali wszystkie decyzje. Mogłam to zostawić w ich
rękach. Nie musiałam już dłużej zmagać się z okropnymi dylematami. Wystarczyło po prostu
robić to, co mi każą: być grzeczną dziewczynką, siedzieć cicho i odpoczywać.
Potem zamknęłam oczy i z radością powitałam upragniony sen.
Obudził mnie jakiś ruch w namiocie. Gwałtownie, choć z pewnym oporem,
otworzyłam oczy. Było zbyt ciemno, żeby zobaczyć cokolwiek oprócz niewyraznego zarysu
postaci, która zbierała porozrzucane rzeczy: buty, przybory toaletowe, mój plecak.
- Przepraszam - powiedziałam i zaspana sięgnęłam po dżinsy.
Dziewczyna nawet na mnie nie spojrzała. Powiedziała tylko:
- Jeśli chcesz zostać w tym namiocie, będziesz musiała bardziej dbać o porządek.
- Przepraszam - powtórzyłam.
Wydawała się starsza ode mnie i najwyrazniej była wkurzona, ale pewnie po prostu
nie zachwycała jej perspektywa dzielenia małego namiotu z obcą osobą.
Leżałam i przyglądałam się jej, aż w końcu moje oczy przyzwyczaiły się do
ciemności. Układała wszystko w zgrabne rządki. Zdjęła dżinsy, złożyła je i położyła równo w
nogach śpiwora. Jezu, pomyślałam, będę musiała bardziej się postarać. Te wszystkie tygodnie
bez mamy zrobiły ze mnie bałaganiarę.
Znowu zasnęłam i obudziłam się rano. Na zewnątrz było zimno, ale mimo to wstałam
i szybko się ubrałam, z nadzieją, że uda mi się zachować jak najwięcej ciepła. Wkładając
ubranie, zerkałam w stronę dziewczyny w drugim śpiworze. W słabym świetle poranka
trudno było dojrzeć rysy jej twarzy. Miała rude włosy, które od razu przypomniały mi o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]