[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Cóż, w takim razie do zobaczenia - powiedziała i sięgnęła po torebkę.
- Trzymaj się, Słoneczko. %7łyczę ci, żebyś odnalazła swoje miejsce w życiu.
Otworzyła drzwi frontowe, wpuszczając do domu słoneczne światło.
- A tak przy okazji, Gibson, dlaczego zmieniłeś zdanie?
- Odnośnie czego? - spytał, nie podnosząc wzroku znad książki.
- Kiedy tu przyszłam dziś rano, powiedziałeś, że byłby ze mnie dobry strażak.
- Ach, o to chodzi. - Zamknął książkę. - Tak tylko powiedziałem.
Mimi poczuła gwałtowny skurcz w żołądku.
S
R
- Jak to, tak tylko powiedziałeś?
- Nie sądziłem, że się tu jeszcze pojawisz, ale kiedy przyszłaś, postanowiłem,
że poddam cię próbie. No wiesz, wnoszenie ciężarów po drabinie, bieganie po
schodach z gumowym wężem, sto przysiadów w minutę i tak dalej.
- Myślisz, że nie dałabym rady?
- Nie sądzę, żebyś mogła nie dać rady. Jesteś na to zbyt uparta albo, jak po-
wiedzieliby niektórzy, zdeterminowana. Miałem tylko nadzieję, że tak dam ci w
kość, że następnego ranka obudzisz się zbyt obolała, żeby przewrócić się na drugi
bok. Kilka pęcherzy na stopach łatwiej by cię przekonało niż moje słowa.
- Doprawdy?
- Doprawdy. Miałem nadzieję, że sama uznasz, iż pomysł, aby zostać straża-
kiem jest pozbawiony sensu.
Uśmiechnął się. Niezwykle czarująco. Wręcz uwodzicielsko. Takim uśmie-
chem mężczyzni zdobywają kobiety. Niewątpliwie w przeszłości niejednokrotnie
się nim posługiwał, żeby osiągnąć zamierzony cel.
Mimi uśmiechnęła się w odpowiedzi, pozwalając, żeby przez chwilę pomy-
ślał, że i ona nie jest odporna na jego urok.
- Sądziłeś, że dopiero wtedy sama uznam, że nie powinnam być strażakiem?
- Właśnie tak.
Pozwoliła mu jeszcze przez chwilę trwać w samozadowoleniu, a potem odło-
żyła torebkę na stojącą w holu szafkę.
- A może spróbujemy się o tym przekonać?
Stary Ben Johnson zdjął z nosa okulary, popatrzył najpierw na ciężarówkę,
potem na stojące przy krawężniku worki z piaskiem, a w końcu na Mimi.
- Mówisz, że Gibson St. James ma nauczyć cię zawodu strażaka?
- Właśnie tak. Czy mógłbyś poprosić jednego ze swych pracowników, żeby
załadował te worki na ciężarówkę? Sama chyba nie dam rady.
S
R
- I Gibson chce to zrobić za pomocą tych worków z piaskiem?
- Tak, tak. - Mimi ze wszystkich sił starała się nie stracić cierpliwości.
Miała jednak jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia, zanim rozpocznie tre-
ning.
W drzwiach sklepu pojawił się Bill, syn Bena. Poprosiła go, żeby jej pomógł.
Bill jednak poważnie potraktował ostrzegawcze spojrzenie ojca. Skrzyżował ręce
na piersiach, pozostając na miejscu.
- Musisz sama dać sobie z tym radę - rzekł Ben.
- Nie potrafię ich udzwignąć.
- W takim razie, dlaczego chcesz zostać strażakiem, skoro nie potrafisz unieść
worka z piaskiem?
- Niewiele jest pożarów, w czasie których trzeba wynosić z płonącego budyn-
ku pełne piasku worki.
- Ale będziesz musiała wynosić ludzi. Mogą ważyć tyle, co te worki. Ja sam
ważę prawie osiemdziesiąt kilo. Moja żona powie ci, że waży sześćdziesiąt, ale to
było jakieś osiem kilogramów temu. Bill waży jakieś siedemdziesiąt pięć. Jak dała-
byś radę nas wynieść, gdyby ten sklep zaczął płonąć?
- Mam zamiar trenować z tymi workami. Będę coraz silniejsza. Poza tym,
Ben, strażak robi wiele innych rzeczy, poza dzwiganiem ludzi na ramionach.
- Na przykład, co?
- Ben, mógłbyś po prostu załadować moje worki na samochód?
- Mówiłaś już babci o swoim pomyśle?
- Tak.
- I co ona na to?
Mimi przygryzła usta, żeby nie odezwać się niegrzecznie. Babcia Nona jasno
dała jej do zrozumienia, że bycie strażakiem nie jest odpowiednim zajęciem dla ko-
biety, a co gorsza, utrudni jej znalezienie odpowiedniego męża.
- A Borys? Czy on już wie?
S
R
- Tak, wie, że chcę zrobić coś ze swoim życiem i że interesuje mnie zawód
strażaka.
- Borys będzie bardzo zmartwiony - ciągnął Ben, jakby nie słysząc jej słów. -
Mówiąc szczerze, ja też. Zawsze byłaś wspaniałą kelnerką.
- Może będzie ze mnie równie dobry strażak.
- Czasem zachodziłem do was rano, w bardzo kiepskim nastroju, ale ty zaw-
sze wyglądałaś tak radośnie z tym swoim dzbankiem pełnym gorącej kawy.
- Chcę robić coś więcej, Ben. Ty masz swój sklep i jesteś z niego bardzo
dumny. Z pewnością zrozumiesz...
- Czasem za pomocą kilku prostych słów potrafiłaś sprawić, że posępny dzień
nagle stawał się milszy.
- Z chęcią bym jeszcze z tobą porozmawiała, ale czy możesz poprosić Billa,
żeby załadował te nieszczęsne worki?
- Chcę zobaczyć, jak sama to robisz.
- Nie potrafię.
W tej samej chwili na ulicy pokazała się pani Greenwald. Szła do biblioteki,
w której pracowała.
- Dzień dobry. Cóż za uroczy dzień. O czym tak żywo rozprawiacie?
- Mimi nie potrafi podnieść tych worków.
- Dlaczego?
- Są wypełnione piaskiem i każdy waży osiemdziesiąt kilogramów - oznajmiła
Mimi. - A ja tylko pięćdziesiąt.
- Nie ma powodu, dla którego miałabyś dzwigać taki ciężar. Ben, powiedz
synowi, żeby się tym... Mimi, czy to nie jest ciężarówka Gibsona St. Jamesa?
- Jego.
Pani Greenwald uniosła brwi.
- Czy to oznacza, że wy dwoje...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]