[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tego, że tak wspaniale zorganizowali to przyjęcie i że mogą to zademonstrować
Daynie.
- Nie całuj tego psa, Samantho - rzekła Dayna. - Psy mają robaki.
Nigel i synowie zniknęli gdzieś w ogrodzie wraz z innymi dorosłymi,
którzy przywiezli dziewczynki. Wszystkim gościom założono skrzydła,
wręczono różdżki, Felicity zaś rozpyliła na ich włosach i ubraniach bajkowy
pył.
- Nie jest toksyczny - zapewniła Daynę. - I spiera się z ubrań.
62
R S
- Elfy! - skomentował czternastoletni Andrew z niesmakiem. Na buzi
dziesięcioletniego Scotta pojawił się identyczny grymas. - Czy macie
PlayStation?
- Nie. A nie chcielibyście poszukać skarbu?
- Możecie sobie pograć na moim komórkowcu - powiedział Nigel. - Tylko
najpierw w parę miejsc zadzwonię.
Wobec tego tylko Joe i Felicity z grupką zachwyconych elfów zabawili
się w poszukiwaczy skarbów. Rusty poszedł za nimi, trzymając się jednak w
bezpiecznej odległości od różdżek. Potem, już na podjezdzie, Joe pomagał
dzieciom przy przejażdżkach ustrojonymi w skrzydła kucykami, a Fliss
zabawiała elfy, nie mogące się doczekać na swoją kolej.
Rodzice Joego stali nieopodal, uśmiechając się do wnuczki. Dayna i Nigel
siedzieli na tarasie przy butelce wina. Obaj chłopcy nie potrafili się dogadać w
sprawie równego dostępu do telefonu i został on im odebrany. Krążyli wokół z
posępnymi minami, czekając na podanie lunchu.
- Dobrze, że przygotowaliśmy dużo jedzenia - szepnęła
Felicity do Joego. - Trudno uwierzyć, że Scott pochłonął aż tyle bułek z
kiełbaskami.
Dayna też by nie uwierzyła, gdyby nie widziała tego na własne oczy.
- Nie przejmuj się - rzekła do niej Felicity. - Na każdym przyjęciu ktoś się
musi rozchorować z przejedzenia.
- Nawet bez dmuchanych zamków - dodał Joe.
Dayna spojrzała na niego beznamiętnie i zmarszczyła czoło.
- Mam nadzieję, że nikt się nie rozchoruje. Zwiadczyłoby to o zatruciu.
- Wykluczone - odparł Joe. - Myślę jednak, że powinnaś zabrać Scotta do
domu. Nie wygląda dobrze.
- Poczekam do końca przyjęcia, żeby zabrać też Samanthę.
63
R S
- Dziś zostaje u mnie. Jest weekend i nie mam dyżuru. Dayna otworzyła
usta, najwyrazniej gotowa zaproponować inne rozwiązanie, kiedy wtrącił się
Nigel:
- Na nas już czas, Dayna. Joe przywiezie Sam, kiedy uzna to za stosowne.
Jeszcze raz złóżmy jej życzenia i pożegnajmy się ze wszystkimi.
- My też musimy jechać, synu - odezwał się ojciec Joego. - Twoja matka
wygląda na zmęczoną. - Poklepał syna po ramieniu. - Wspaniałe było to
przyjęcie. Sam jest zachwycona.
Dziewczynka istotnie wyglądała na szczęśliwą. Kiedy dzieci oblizały
palce z polewy czekoladowej, uradowana Sam rozpakowała prezenty. O
wyznaczonej godzinie rodzice przybyli po swe dzieci i nagle dom oraz ogród
opustoszały. Joe i Felicity zostali sami, w towarzystwie jednego zmęczonego,
lecz bardzo zadowolonego elfa.
- Chyba już zabiorę ją do domu.
- Musisz? Właśnie chciałam zrobić nam kawę.
- Wygląda na bardzo zmęczoną.
- Może się przespać tutaj. Mam gościnne łóżka. - Felicity zajmowała
główną sypialnię, jej dawny pokój jednak nadal nadawał się do użytku. - Sam,
chciałabyś zobaczyć pokój, w którym spałam, kiedy byłam w twoim wieku?
- A Rusty może ze mną pójść?
- Oczywiście.
Pokój dziewczynce bardzo się spodobał. Miał on skośne ściany i okno
wychodzące na ogród na tyłach domu. Zapadł zmrok, gdy wreszcie Sam dała się
oderwać od starego pudła z zabawkami i położyć spać.
- Musimy odczepić skrzydła, kochanie.
- Dlaczego? Podoba mi się bycie elfem.
- Ale nie będzie ci w nich wygodnie, i mogą się pogiąć. Zobacz,
położymy je tutaj i Rusty ci ich popilnuje.
- Dobrze.
64
R S
Opaska na włosy i różdżka dołączyły do skrzydeł, bajkowy pył jednak
pozostał na włosach Sam, kiedy ta przyłożyła głowę do poduszki i zasnęła. Joe i
Felicity zeszli na dół do kuchni. Duży rady pies nie miał zamiaru opuszczać
swego miejsca przy łóżku małej dziewczynki.
Felicity usiadła na końcu starego drewnianego stołu, Joe zaś postawił
przed nią kubek kawy i zajął miejsce obok.
- Powinnam tu trochę posprzątać. - Patrzyła na stół. Po torcie pozostały
tylko okruchy, a pięć wypalonych do połowy świeczek tkwiło w polewie
zakrywającej dno patery.
- Sprzątanie może poczekać - odparł Joe. - Pomogę ci.
Ale teraz potrzebuję paru minut, żeby cię pochwalić za fantastyczną
robotę.
- Zrobiliśmy to oboje.
- Bez ciebie niczego bym nie zdziałał. W oczach Sam urosłem na
bohatera.
- Zawsze byłeś w jej oczach bohaterem, a bycie rodzicem nie ogranicza
się do urządzania przyjęć. One zapisują się dobrze w pamięci tylko wtedy, kiedy
dziecko z rodzicem łączy bliska więz.
Joe pokiwał głową.
- No tak, sama uroczystość jest jak ta polewa na torcie.
- A propos polewy, to zupełnie się nie udała. - Przesunęła palcem po
czekoladowej mazi. - Za rzadka. Następnym razem lepiej się postaram. -
Polizała palec. - Ale smak ma dobry.
W tej samej chwili przeniosła wzrok na Joego. Płomień, jaki dojrzała w
jego oczach, uświadomił jej, że rozbudziła w nim pożądanie. Sama je zresztą
czuła, i to od pierwszego dnia. Bez słowa ponownie zanurzyła palec w polewie i
powoli podniosła go do ust, nie spuszczając z Joego oczu. Joe chwycił ją za
nadgarstek i oblizał palec.
65
R S
- Masz rację - mruknął. - Smak ma bardzo dobry.
Nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Czuła, że się roztapia. Po raz
pierwszy w życiu ogarnęło ją tak silne pożądanie, że nie mogła się wręcz ruszyć.
Patrzyła tylko, jak Joe kładzie jej rękę na stole, sam zaś nabiera na palec od-
robinę polewy i rozprowadza ją na jej dolnej wardze. Zabrakło jej powietrza,
gdy pochylił ku niej głowę.
Ich pocałunek miał smak czekolady. I czekoladą pachniał. Felicity
poczuła, jak Joe ujmuje jej twarz i przechyla na bok głowę, szukając
wygodniejszej pozycji. Jej dłonie zaczęły szukać jego ciała, by zbliżyć je do
siebie i by przedłużyć pocałunek. Skończył się jednak, i to bardzo szybko. Joe
wyglądał na tak zdumionego, jak ona parę minut temu.
- Chyba zawsze - rzekła z uśmiechem - będę robiła za rzadką polewę.
- To chyba... bardzo dobra myśl - odparł z trudem.
Zapragnęła następnego pocałunku. Albo i czegoś więcej, lecz nagle
poczuła się zawstydzona. Może Joe pomyśli, że mu się narzuca, jeśli uczyni
kolejny ruch.
- To wezmę się za porządki - zasugerowała.
- To nie jest dobry pomysł - zaprotestował. - Mam dużo lepszy.
- O? A jaki?
- Chyba powinniśmy jeszcze trochę popróbować tej polewy. W łóżku -
dodał miękkim głosem. - Sam śpi jak kamień. Pewnie się nie obudzi nawet w
drodze do domu.
- Moglibyśmy się upaprać tą polewą - wykrztusiła.
- Jestem pewien, że bez niej smakujesz też wspaniale - rzekł z
uśmiechem. - Czy mam się o tym przekonać?
W odpowiedzi wyciągnęła rękę, a gdy Joe pomagał jej wstać z krzesła, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anapro.xlx.pl
  • Archiwum

    Home
    Irlandzkie marzenia (Irlandzki buntownik) Roberts Nora
    Kościuszko Robert Wojownik Trzech Czasów 1 Elezar
    J. Robert King Anthology Realms of the Underdark
    83. Roberts Susanne Nieczułe serce
    Roberts Nora Klucze Klucz Światła
    Robert Haasler Zbrodnie w imieniu Chrystusa
    091. Nora Roberts Przerwana gra
    Jane Roberts Seth Anthology 1
    Brian Lumley Necroscope 04 Deadspeak
    Los Angeles_ A.D. 2017 Philip Wylie
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tutakeja.pev.pl