[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dawid kiwnął tylko głową, zezwalając Elezarowi na pogoo za giermkiem. Oddział przyspieszył
kroku, ale nie przeszedł jeszcze w bieg. Jasnowłosy dopadł giermka tuż na skraju zarośli i powalił na
ziemię, zakrywając jednocześnie usta. Przed nimi rozciągała się spora łąka, na której wieśniacy
wypasali zwierzęta. Ich zabudowania stały po drugiej stronie pastwiska. Kilkanaście domów i
namiotów, przypominających bardziej duże szałasy, składało się na tę niedużą wioskę. Pomiędzy
zabudowaniami kręcili
159
i
się filistyoscy wojownicy. Kilka krów i kóz pasło się tuż przy domostwach. To, co najbardziej
przykuwało uwagę leżącej dwójki, działo się na pastwisku. Przy samotnym rozłożystym drzewie leżał
spętany Skinol, przywiązany liną za nogi do pnia. Obok stały dwa konie, trzymane przez któregoś z
napastników. Do ich siodeł chłopak miał przymocowane ręce. Już z daleka było widad, że sznury są
nie tylko długie, ale i bardzo grube. Dokoła stało chyba z dwudziestu Filistynów, a jeden z nich,
pewnie dowódca, cały czas wrzeszczał na łysego chłopaka.
-
Gadaj, gdzie jest twój oddział?
-
Nie wiem, uciekłem od nich w nocy, nie widziałem drogi po ciemku!
-
Jak rozmieszczone są wojska Saula?!
-
Ja nic nie wiem. Błagam, puśdcie mnie! - płakał Skinol.
-
Napinaj! - dowódca rzucił rozkaz. Konie ruszyły jakiś metr do przodu. Napięte liny aż
zatrzeszczały. Chłopak nie leżał już na ziemi, ale wisiał w powietrzu, rozpięty między drzewem a
koomi.
Czuł jakby ogieo palił go w nadgarstkach i kostkach u nóg.
-
Gadaj, w jakich miastach są główne siły króla?!
-
Ja jestem nowy, nic nie wiem. Aaaaaj! - krzyczał z bólu rozciągany chłopak.
Tomasz patrzył spanikowany to na Skinola, to na swego mistrza.
-
Elezarze, musimy mu pomóc, dlaczego nic nie robimy?
-
Zaraz dotrą tu nasi. - usłyszał w odpowiedzi.
Dowódca Filistynów wciąż wrzeszczał:
-
Za chwilę pogonimy konie! Rozerwą cię na pół! Odpowiadaj na pytania! To twoja ostatnia
szansa.
160
Zwierzęta rżały niespokojnie i nerwowo stąpały w miejscu, naciągając grubą linę jak strunę.
Naprawdę wydawało się, że za chwilę rozerwą Skinola na dwie części. Ten jęczał i krzyczał z bólu;
nie był już w stanie słuchad żadnych pytao. Czuł, że kręgosłup ma napięty do granic wytrzymałości i
że chyba zaraz pęknie mu gdzieś w pasie. Za to ręce i nogi były już tak zdrętwiałe, że nie miał w nich
żadnego czucia.
W koocu Elezar rozkazał Tomkowi:
-
Zostao tu! - po czym wyskoczył zza krzaków i pędem rzucił się ku chłopakowi i jego oprawcom.
Jednocześnie gdzieś z sąsiednich zarośli jęknęły cięciwy. Z nieba ze świstem spływał deszcz strzał.
Te nie zdążyły opaśd, gdy na pastwisko wpadli wojownicy, krzyczący:
-
Elohim!!!
To oddział Dawida zauważył biegnącego Elezara i pospieszył ze wsparciem. Strzały trafiły chyba z
piętnastu Filistynów. Nagłe zamieszanie wystraszyło rumaki, które stanęły dęba, wznosząc wysoko
przednie nogi, gotowe do potężnego szarpnięcia i szalonej ucieczki. Elezar wiedział już, że nie zdąży
dobiec, by rozciąd więzy chłopaka. Pędząc ze wszystkich sił wyjął miecz, zrobił potężny zamach i
rzucił
nim przed siebie z okrzykiem:
-
Prowadz go, mój Królu!
Broo zawirowała niczym buczące, tylne śmigło helikoptera, nagłym błyskiem dotarła do celu i ucięła
linę pętającą chłopaka tuż przy nogach. Konie porwały leżącego Skinola i spłoszone popędziły przed
siebie.
Jednak na ich drodze, jak spod ziemi wyrósł wielki Azmewet, który jednym skokiem zawisł między
koomi, obejmując ich karki. Potężnymi ramionami trzymał zwierzęta
161
za szyje, przyciskając je do siebie. Podduszone rumaki zwolniły bieg i w koocu zatrzymały się,
ostatkiem sił usiłowały jeszcze zrzucid niewygodny ciężar, wznosząc wspólnie olbrzymiego
wojownika do góry, po czym runęły zamroczone na ziemię.
W tym samym czasie Elezar pędził z gołymi rękami ku pozostałym Filistynom. Nagle zza jego pleców
wystrzeliło kilkanaście kamieni, które ze świstem przeleciały mu obok głowy, powalając
zdezorientowanych przeciwników. To biegnący za nim Izraelici zrobili użytek ze swych obrotowych
proc.
Z zabudowao wysypała się następna, wielka gromada prawie dwustu Filistynów. Naprzeciw nich
stanęli nieliczni, za to najlepsi z najlepszych, wojownicy Izraela. Wśród nich także Azmewet, który
mieczem zdążył odciąd sznur przy rękach Skinola.
Na parę chwil przed starciem z obu stron znów posypały się kamienie i strzały. Wojownicy Dawida
miotali celniej, sami rozproszeni nie stanowiąc łatwego celu. Filistyni, zbici w ciasna gromadę,
stracili prawie trzydziestu wojowników.
Oba oddziały wbiły się w siebie z głośnym zgrzytem stalowych mieczy. Od razu widad było ogromną
różnicę w wyszkoleniu. Dawid, Iszbaal, Szamma, Benajasz, Abiszaj, Asael, Joab, a szczególnie
Elezar i Azmewet nie napotykali prawie żadnego oporu wobec swej miażdżącej siły. Aamali miecze,
powalali na raz po dwóch, trzech wrogów. Wkrótce wioska została całkowicie uwolniona od
najezdzców.
Rorbrteł 12
Wczor*\ chłopcy, t>ziś wojownicy
Idzcie obrzezad poległych. Zbierzmy łup, jaki jestem winny królowi! - rozkazał Dawid.
Dziesięciu wojowników ruszyło z nożami w kierunku zabitych Filistynów. Przy tym niecodziennym
rytuale dało się odczud jakąś powagę, jakby Izraelici jednocześnie okazywali szacunek tym, którzy
będąc ich wrogami, walczyli tak dzielnie. Po niedługim czasie złożono całą zdobycz u stóp Dawida.
- Panie, ze swych zobowiązao wywiązujesz się w dwójnasób. Oto dziesięd razy po dwadzieścia
obrzezków. - powiedział jeden z wojowników. - Oby księżniczka Mikal jak najszybciej została twoją
żoną.
Niech zrodzi Wam wiele synów i córek. Obyście byli szczęśliwym małżeostwem.
Jakieś pięddziesiąt metrów dalej siedział trzęsący się Skinol. Znajdował się w miejscu, w którym
został
odcięty od koni. Obok niego przykucnęli Elezar i To-
163
masz. Spętany chłopak wręcz zanosił się od płaczu. Twarz schował w dłoniach i w kółko powtarzał,
szlochając:
-
Uratowaliście mi życie! Uratowaliście mi życie! Dzięki!
Wokół nich powiększał się krąg wojowników. Wszyscy patrzyli na niego w milczeniu.
-
Oni naprawdę chcieli mnie rozerwad na pół! - chłopak ponownie przypomniał sobie dramatyczne
chwile. - A wy mnie uratowaliście. Dziękuję! - i znowu wybuchnął takim płaczem, że przez chwilę
nie mógł wykrztusid ani słowa.
-
Jestem popapranym kolesiem! - mówiąc to, spoważniał. - Kiedy byłem przywiązany do koni, a
oni chcieli mnie rozerwad, otworzyły mi się gały. Zrozumiałem, co czuły te wszystkie dzieciaki, które
tłukłem i okradałem. Kiedy już wisiałem nad ziemią, darłem się w swoim wnętrzu do Elohima.
Dziwne, nie? Nie wierzyłem, że On istnieje, a jednak krzyczałem do Niego. Błagałem Go, aby mnie
uratował.
Przysiągłem Mu, że jeśli przeżyję, zmienię się. Ja chcę byd równym gościem, chcę stad się kimś
takim, jak wy.
Wokół zaległa całkowita cisza. Ci waleczni mężczyzni słuchali ze zrozumieniem wyznania dresiarza
porwanego w czasie i przestrzeni.
-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]