[ Pobierz całość w formacie PDF ]
twardego jak metal.
W prawo pode mną majaczył biały prostokąt światła. Złażąc i ześlizgując się po
zboczu, czepiałem się trawy, żeby nie upaść. Wokół światła zarysowała się sylwetka
budynku, białej chaty tkwiącej u nasady urwistego cypla.
Przez odsłonięte okno widać było cały pokój. Nama-cawszy rewolwer w kaburze
podkradłem się na czworakach pod ścianę, W izbie znajdowało się dwoje ludzi.
%7ładne z nich nie było Sampsonem.
Puddler wcisnął się w fotel z wgłębionym oparciem i siedział, z butelką piwa w
garści, ukazującmi złamany nos z profilu. Na wprost niego, na nie zasłanym
tapczanie pod ścianą, zobaczyłem kobietę. Lampa benzynowa
147
zwisająca z krokwi nie otynkowanego sufitu rozjaśniała ostrym białym światłem
pasma jej blond włosów i twarz chudą, udręczoną, o nozdrzach rozdętych
oburzeniem i spieczonych wargach. %7ływe pozostawały w tej twarzy tylko zimne
brązowe oczy, błyskające spośród zmarszczek. Przekrzywiłem głowę, żeby nie
znajdowała się w ich zasięgu.
Izba nie była duża, ale sprawiała wrażenie straszliwie pustej. Podłoga z gołych
sosnowych desek lepiła się od brudu. Pod lampą stał drewniany stół, na nim stos
brudnych naczyń, a pod ścianą w głębi dwupalnikowa kuchenka naftowa,
przechylona lodówka, zlew pokryty plamami rdzy i blaszany kubełek, do którego
woda kapała ze zlewu.
Wewnątrz panowała taka cisza, ściany z deseczek były tak cienkie, że słyszałem
miarowy syk lampy. I głos Puddlera, kiedy się odezwał: Przecież nie mogę czekać
całą noc. Nie możesz się tego po mnie spodziewać. Muszę wracać do swojej roboty. I
nie podoba mi się ten wóz policyjny przed Narożnym.
- Już to mówiłeś. Wóz nic nie znaczy.
- Powtarzam jeszcze raz. Powinienem już być w Fortepianie. Pan Troy był wściekły,
że Eddie się nie pokazał.
- Szlag go trafiał. - Głos kobiety, ostry i cienki, przypominał jej rysy. - Niech się
wypcha, jak nie jest z pracy Eddie'ego zadowolony.
- Nie masz prawa tak gadać. - Puddler rozejrzał się dokoła. - Nie gadałaś tak, jak
Eddie po wyjściu z mam-ra przyszedł i skamlał o robotę. Jak wyszedł z mamra i
przyszedł skamlać o robotę, i pan Troy mu ją dał...
- Na litość boską! Czy musisz w kółko powtarzać to samo, ty tępaku?
Jego pokryta bliznami twarz pofałdowała się pod wpływem urazy i zdziwienia.
Schował głowę w ramiona, a gruba szyja zmarszczyła się jak szyja żółwia,
- Nie powinnaś tak mówić, Marcie.
- To zamknij jadaczkę inie gadaj o Eddie'em i mam-rze. - Jej głos kąsał niczym
wąskie ostrze noża. - He więzień widziałeś od środka, tępaku?
Zamiast odpowiedzi ryknął w udręce:
- Odwal się ode mnie, słyszysz?
- Dobra, to ty się odwal od Eddie'ego.
- A gdzież, u diabła, on się podziewa?
- Nie wiem, gdzie jest i dlaczego, ale wiem, że ma jakiś powód.
- Lepiej niech znajdzie dobry powód, jak będzie rozmawiał z panem Troyem.
- Z panem Troyem, z panem Troyem. Zahipnotyzował cię, co? Może Eddie nie
będzie rozmawiał z panem
Troyem.
Zwidrował ją małymi oczkami, usiłując odczytać sens tych słów z jej twarzy, ale
zrezygnował.
- Posłuchaj, Marcie - rzekł po chwili. - Ty możesz pojechać ciężarówką.
- Jeszcze czego! Nie chcę maczać w tym palców.
- To dobre dla mnie. Dobre dla Eddie'ego. Strasznie się zrobiłaś wybredna, odkąd cię
wziął z ulicy...
~ Stul pysk, bo pożałujesz! Z tobą jest ten kłopot, że się pietrasz. Zobaczysz wóz
patrolowy i jvż robisz w gacie. Więc jak każdy alfonsiak próbujesz wszystko zwalić
na kobietę.
Zerwał się gwałtownie, wymachując butelką.
- Odczep się ode mnie, słyszysz? Nie będę słuchał niczyjego gadania. Jakbyś była
mężczyzną, tobym ci gębę rozkwasił, słyszysz? - Piwo pieniące się pociekło na
podłogę i na jej kolana.
Odpowiedziała z wielkim opanowaniem:
- Nie mówiłbyś tak przy Eddie'em. Bo wiesz, że by cię porznął na drobne kawałki.
- Ten pokurcz!
- Taak, ten pokurcz! Siadaj, Puddler. Wszyscy wiedzą, jaki z ciebie pięściarz.
Dostaniesz jeszcze piwa.
149
148
Wstała i przeszła przez pokój, stąpając lekko i z wściekłością jak zgłodniała kotka.
Zdjętym z gwozdzia przy zlewie ręcznikiem osuszyła plamy piwa na płaszczu
kąpielowym.
- Pojedziesz ciężarówką? zapytał Puddler z nadzieją w głosie.
- Czy muszę tak jak ty wszystko dwa razy powtarzać? Cie pojadę ciężarówką. Jeśli
się boisz, niech któryś z nich prowadzi.
- Nie, tego nie wolno mi zrobić. Nie znają drogi; pozabijają się.
- Wobec tego tracisz czas, prawda?
- Taa, chyba tak. - Podszedł do niej niepewnie, rzucając wielki cień na podłogę i
ścianę. - A co powiesz na mały numer przed odjazdem? Na małą zabawę? Eddie jest
pewnie w łóżku z inną babką. Mam pod dostatkiem tego, co trzeba.
Wzięła ze stołu nóż do krajania chleba, taki z karbowanym ostrzem.
- Zabierz to ze sobą, Puddler, albo tym cię pokocham.
- Daj spokój, Marcie. Dobrze by nam było razem. -Stał nieruchomo, zachowując
dystans.
Przełknęła ślinę, żeby opanować atak histerii, ale z jej gardła wydobył się wrzask:
- Zjeżdżaj! - Nóż mignął w jaskrawym blasku, wycelowany w jego szyję,
- Okej, Marcie. Niepotrzebnie się wściekasz. Wzruszył ramionami i odwrócił się z
urażoną, bezradną miną wzgardzonego kochanka.
Porzuciłem stanowisko przy oknie i zacząłem się wspinać pod górę. Zanim dotarłem
do szczytu, drzwi się rozwarły, rzucając podłużną plamę światła na stok. Zastygłem
w pozycji na czworakach. Widziałem cień własnej głowy na suchej trawie przed
sobą.
Potem drzwi się zamknęły, otuliła mnie ciemność. Cień Puddlera wyłonił się z
rozlewiska cieni za domem.
150
Ruszył stromą ścieżką, wzbijając kurz nogami, i zniknął za rzędem eukaliptusów.
Musiałem wybierać między nim i blondynką. Wybrałem Puddlera. Marcie mogła
zaczekać. Będzie czekała całe wieki na powrót Eddie'ego jak mu tam.
Rozdział 21
Parę kilometrów na północ od Buenavista granatowa ciężarówka skręciła z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]