[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sobie pytanie, czy bezsensowne przywiązanie ptaka było rzeczywiście mniej roz-
sądne niż zdecydowanie, z jakim Sol pragnął zatrzymać córkę, której nie spłodził.
Córkę? Albo niż sposób, w jaki on sam obstawał przy przestrzeganiu Kodeksu
Honorowego, który uprzednio pogwałcił? Ludzie nie byli rozsądni, czemu więc
ptaki miałyby być inne? Skoro rozstanie jest tak trudne, mogą umrzeć razem.
Czwartego dnia nadeszła burza. Sos brnął naprzód. Twarz odrętwiała mu,
chłostana wiatrem. Założył ciemne gogle, by ochraniać oczy, lecz nos i usta pozo-
stawały odsłonięte. Gdy dotknął ręką twarzy, odkrył, że na jego brodzie uformo-
wała się druga, z lodu. Starał się ją strącić, wiedział jednak, że pojawi się znowu.
Głupi zerwał się do lotu, gdy Sos potknął się i zamachał rękami. Posadził sobie
ptaka na ramieniu, gdzie przynajmniej będzie mógł utrzymać równowagę. Gdyby
95
nadal niósł go w ręku, przy następnym podobnym potknięciu z pewnością by go
zmiażdżył.
Wiatr przenikał mu pod ubranie. Przedtem zalewał go pot, a ciężki strój wy-
dawał się niewygodny. Teraz wilgoć niemal zmieniała się w lód na jego ciele.
Popełnił błąd. Powinien tak się ubrać i ustalić takie tempo marszu, by nigdy się
nie spocić. Pot nie miał gdzie wyparować, więc w końcu, rzecz jasna, zamarzł.
Sos zrozumiał to zbyt pózno.
Taka więc była śmierć na Górze. Ludzie zamarzali u jej szczytu, gdzie szalały
śnieżyce, lub wpadali w ukrytą rozpadlinę. . . Sos obserwował teren uważnie, lecz
i tak już kilka razy potknął się i przewrócił. Szczęście, że te upadki nie wyrządziły
mu żadnej szkody. Zimno przenikało jego strój, odbierając zdolność widzenia.
Skutki łatwo było przewidzieć. O ile opowieści nie kłamały, nikt nigdy nie wrócił
z Góry, nie odnaleziono też żadnych zwłok. Nic dziwnego!
To jednak nie była taka Góra jak te, o których słyszał. Po metalowej pląta-
ninie u podnóża ile to już dni temu? nie napotkał żadnych raptownych
nieregularności, wyszczerbionych grani, stromych urwisk czy dziwacznych mo-
stów lodowych. Gdy niebo było czyste, nie dostrzegał innych łańcuchów górskich
czy większych przełęczy. Stoki Góry wznosiły się w miarę równo i bezpiecznie.
Przypominała czarę odwróconą do góry dnem. Jedynym poważnym niebezpie-
czeństwem było zimno.
Z pewnością nic nie mogłoby zatrzymać tych, którzy zdecydowali się zejść na
dół. Może nie wszyscy, a nawet nie większość, lecz z pewnością niektórzy musieli
rezygnować i wracać do podnóża, decydując się albo poszukać mniej męczącej
śmierci, albo ostatecznie pozostać przy życiu. On sam wciąż mógł zawrócić. . .
Zdjął z ramienia milczącego ptaka, odrywając z wysiłkiem jego pazurki.
No i co, Głupi? Czy mamy już dość?
Nie otrzymał odpowiedzi. Małe ciałko zdążyło już zesztywnieć.
Podniósł je do twarzy, nie chcąc w to uwierzyć. Potarł delikatnie jedno skrzy-
dło palcami. Było skostniałe. Głupi wolał umrzeć niż porzucić swego towarzysza,
a Sos nawet nie wiedział, kiedy to się stało.
Prawdziwa przyjazń. . .
Położył pierzastego trupka na śniegu i zasypał go ze ściśniętym gardłem.
Przykro mi, mały przyjacielu powiedział. Myślę, że człowiek umiera
dłużej niż ptak.
Tylko takie słowa przyszły mu do głowy.
Zwrócił się twarzą w stronę szczytu i powlókł w dalszą drogę.
Zwiat stał się nagle posępny. Zwykle Sos nie poświęcał ptakowi wiele uwagi,
lecz to nagłe, ciche odejście wstrząsnęło nim. Teraz mógł już tylko zakończyć
sprawę. Zabił wiernego przyjaciela i w jego piersi pozostała otwarta rana, której
nic nie uleczy.
96
Nie pierwszy już raz jego szaleństwo wyrządziło komuś krzywdę. Sol chciał
od niego tylko przyjazni, lecz on, zamiast mu ją dać, zmusił go do walki w Krę-
gu. Dlaczego tak zdecydowanie odrzucił ostatnią propozycję Sola? Czy dlatego,
że ograniczone pojęcie honoru służyło mu tylko do bezwzględnego dążenia do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]