[ Pobierz całość w formacie PDF ]
balerina, skandalizujący pisarz. Brał udział w różnych seminariach organizowanych
w domach, elitarnej rozrywce tamtych lat, prowadził zajęcia jogi. Butonow pomagał
mu w jego działalności, ale tylko w tej jawnej, bo z donosicielską nie miał nic
wspólnego i dopiero po wielu latach się domyślił, czym tak naprawdę zajmował się
jego nauczyciel.
Mistrz wziął Butonowa na pomocnika. Wprowadzał swych słuchaczy, miłośników
jogi, w stan mokszy", a Butonow w tym czasie zwijał się na dywaniku w pozycji
lotosu, lwa, węża i innych nieludzkich konfiguracjach.
Moksza * nirwana (przyp. tłum.)
Jedna z grup zbierała się w wielkim mieszkaniu znanego członka Akademii Nauk, u
jego córki. Wszyscy uczestnicy grupy byli jak ulepieni z ciasta i Butonow, który
doskonale panował nad ciałem, miał nauczyć ich tego samego. Wszyscy byli
naukowcami * fizykami, chemikami i matematykami i Butonow żywił do nich
niewytłumaczalne uczucie lekkiej pogardy. Była wśród nich wysoka, tęga
dziewczyna Ola, matematyk z grubymi nogami i topornymi rysami twarzy, która w
czasie ćwiczeń z delikatnie różowej robiła się niebezpiecznie czerwona.
Pobrali się dwa miesiące pózniej, czym zaskoczyli przyjaciół, którzy krytycznie
odnieśli się do tej decyzji. Właścicielka mieszkania, dowiedziawszy się, że chcą się
pobrać, rzuciła zdziwiona:
* I co biedna Oleńka będzie teraz robiła z tym pięknym zwierzem!
Ale Oleńka nic specjalnego z nim nie robiła. Była zimna i rozsądna, co być może
wiązało się z jej zawodem: zdążyła do tego czasu obronić doktorat z topologii,
tajemnej dziedziny matematyki, a precyzyjne procesy myślowe, zachodzące w jej
dużej
głowie gęsto porośniętej przetłuszczającymi się włosami, były treścią jej życia.
Butonow nie odczuwał zbytniego szacunku do pokręconych haczyków
pokrywających, jak ślady ptaków na śniegu, kartki papieru na biurku żony, i tylko
pomrukiwał na widok drobnych znaczków i rzadkich notatek w ludzkim języku z
lewej strony kartki * na podstawie wyżej wymienionego następuje..., z definicji
wynika..."
Ola była z natury pogodna, trochę apatyczna. Walerij dziwił się, że tak mało się rusza
i jest taka leniwa na co dzień * nie chciało jej się robić nawet tych kilku ćwiczeń,
które pomagały jej w walce z zaparciami.
Walentyna Fiodorowna nie cierpiała synowej, po pierwsze dlatego, że ta była o cztery
lata starsza od Walery, po drugie za bałaganiarstwo. Ale Ola tylko obojętnie się
uśmiechała i nawet chyba nie zauważała tej niechęci, co jeszcze bardziej złościło
Walentynę Fiodorownę.
Małżeńskie uciechy były bardzo skromne. Butonow, od dzieciństwa czerpiący
przyjemność z napinania mięśni, nie wziął pod uwagę tej niewielkiej ich grupy, która
odpowiada za osiąganie dobrze znanego typu przyjemności, bo za osiągnięcia w tej
dziedzinie nie przyznawali żadnych klas sportowych i nie zapraszali do reprezentacji,
a jego młodzieńcza ambicja brała górę nad instynktami.
Była też inna przyczyna jego zadziwiającej powściągliwości w stosunku do kobiet:
zakochiwały się w nim od czasu, kiedy po raz pierwszy założono mu spodenki.
Opary ich natrętnej miłości ciągnęły się za nim wszędzie, a kiedy wydoroślał, zaczął
odbierać to ciągłe zainteresowanie jego osobą jako zamach na jego ciało i z
desperacją bronił tego swojego największego skarbu, którego wartość rosła dzięki
łatwej dostępności pożądających go kobiet.
Jego pierwsze seksualne doświadczenia były nieudane i niewiele znaczące:
trzydziestoletnia sąsiadka, kelnerki ze stołówki w CSK, pływaczka ze studiów z
jakby spłukanymi przez wodę rysami twarzy * i wszystkie napalone, żądne,
zainteresowane kontynuacją stosunków...
Dla samego Butonowa te spotkania miały prawie taką samą wartość, co przyjemny
sen erotyczny z pomyślnym zakończeniem na granicy snu i jawy, kiedy obraz z bajki
jeszcze całkiem się nie ulotnił od dzwięków spuszczanej wody w ubikacji i
zamykanych drzwi.
Miał spokojne i uporządkowane życie. Pobrali się trzy miesiące po obronie pracy
doktorskiej Oli, po kolejnych trzech zaszła w ciążę, a trzy miesiące przed
trzydziestką urodziła córeczkę.
Gdy ona chodziła w ciąży, urodziła i karmiła swą wielką i mało wydajną piersią zbyt
malutką jak na takich dużych rodziców dziewczynkę, Butonow skończył studia i
zaprzedał się tenisistom.
Dbał o zdrowie najzdrowszych ludzi w kraju, leczył ich urazy, masował mięśnie. W
wolnym czasie robił to samo, ale już prywatnie. Dobrze zarabiał, czuł się niezależny.
Pacjentów polecał mu nauczyciel i wszystkie drzwi były przed nim otwarte: od
restauracji WTO do kasy biletowej KC. * WTO * Krajowe Stowarzyszenie
Pracowników Teatru (przyp. tłum.)
Rok pózniej dzięki tenisowi ziemnemu znalazł
się nareszcie za granicą, najpierw w Pradze * tym razem się udało! * pózniej w
Londynie. I to był szczyt jego marzeń.
Trzeba przyznać, że zasłużył na to wszystko. Opiekował się wprawdzie tenisistami,
balerinami i artystami, którzy byli w świetnej formie, ale zajmował się również
trudnymi przypadkami, rehabilitacją po poważnych urazach. Zaspokoił wreszcie
swoją ambicję. Mówiono o nim, że czyni cuda. Mit o jego cudownych rękach
rozrastał się, ale wiedząc, że na to trzeba sobie zasłużyć, pracował, jak kiedyś w
sporcie, na granicy wytrzymałości, i granica ta cały czas się przesuwała.
Za największe swoje osiągnięcie uważał Wanię, którym się zajmował od czasu, kiedy
Iwanów pokazał mu, jak trzeba obchodzić się z chorym kręgosłupem. Butonow kilka
razy przywoził do Mucetoniego Iwanowa. Ten przyprowadził pewnego razu
wielkiego Chińczyka, który przypalał plecy Wani wonnymi ziołowymi świecami.
Ale najbardziej napracował się Butonow * przez sześć lat, dwa razy w tygodniu,
odprawiał czary nad nieruchomymi plecami Wani, dzięki czemu ten mógł pewnego
dnia wstać i opierając się o chodzik, przejść kilka kroków po mieszkaniu, i powoli,
bardzo powoli zaczął dochodzić do siebie.
Anton Iwanowicz, który miał teraz jeszcze bardziej pomarszczoną twarz, gotów był
nosić Butonowa na rękach. Wnuczka Nina, zakochana w nim odkąd skończyła
dwanaście lat, patrzyła na mężczyzn tylko po to, żeby porównać ich z Butonowem.
Wredna Lalka Mucetoni, która od dziesięciu lat rozwodziła się z Wanią, zmieniła się
po tamtej
tragedii nie do poznania * była teraz powściągliwa i energiczna. Robiła swetry na
zamówienia, utrzymywała rodzinę i na nic się nie skarżyła. Butonow na każde
urodziny dostawał od niej kolejne dzieło sztuki z włóczki.
W połowie pazdziernika Butonow przyjechał do Wani zasępiony, w złym humorze,
masował go z półtorej godziny, a skończywszy, zaczął zbierać się do wyjścia, nie
czekając na kawę czy herbatę, jak to zwykle było. Lala zatrzymała go, przyniosła
herbatę, zaczęła wypytywać.
Butonow poskarżył się, że musi następnego dnia jechać z grupą sportowców w głupią
delegację, do nikomu niepotrzebnego Kiszyniowa.
Lalka nagle się ożywiła:
* Jedz, jedz, tam teraz jest cudownie, a żebyś się nie nudził, zawieziesz mojej
koleżance prezent.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]