[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odważę. Kiedy poczujesz się trochę lepiej, zawiozę cię do szpitala.
Dopiero kilka godzin pózniej, gdy ręka została unieruchomiona gipsem od
ramienia do końca palców, Alice uświadomiła sobie ogrom swojego nieszczę-
ścia. Kręcąc głową, spojrzała na temblak i zwróciła się do Jamesa:
- No cóż, powinnam ci podziękować za pomoc, ale... Mój Boże, sześć tygo-
dni bezczynności! Przecież nie jestem w stanie nawet zbadać zwierzęcia!
- To prawda - pokiwał ze współczuciem głową - ale nie martw się. Już o tym
pomyślałem. Wiesz przecież, że Janey jest wykwalifikowanym lekarzem wetery-
narii i może cię zastąpić. Sądzę, że zrobi to bardzo chętnie.
- Przecież mówiłeś mi, że za dwa tygodnie chce wrócić do Australii.
- Będziemy się tym martwić za dwa tygodnie, zgoda? A co do ciebie... Mo-
żesz przecież uczestniczyć w przyjęciach pacjentów. Janey nie będzie miała nic
przeciwko temu, to dobra dziewczyna. Możesz też jezdzić ze mną na farmy; bar-
dzo będę z tego zadowolony - zakończył z uśmiechem.
Była jego propozycją naprawdę wzruszona.
- No tak, mogłam się tego spodziewać - odparła. - Pojawiłeś się tutaj tak,
jakby Bóg wysłuchał naszych modlitw, a teraz -spojrzała na niego ciepło - znowu
nas ratujesz. Nie potrafię wyrazić, co czuję.
- Ja też. - Popatrzył na nią przeciągle, a potem zwrócił się do pani Norton,
która sprzątała ze stołu po póznej kolacji. - Czy nie sądzi pani, że Alice powinna
pójść spać?
Pani Norton pokiwała głową.
RS
- Zaraz tego dopilnuję. - Roześmiała się krótko. - Właściwie myślę, że ten
wypadek to zrządzenie losu, bo jej naprawdę potrzebny jest odpoczynek. Dzięki
Bogu, że pan i Janey tu jesteście.
W sypialni Alice stwierdziła, że wszystkie codzienne czynności są znacznie
bardziej skomplikowane, niż sądziła. Rozbieranie się było trudne, a ubieranie
niewątpliwie będzie jeszcze bardziej skomplikowane. Nie do wiary, w jakim
stopniu takie niewinne złamanie może zmienić życie.
Po dosyć wyczerpującej nocy zaczęła szukać sposobów na radzenie sobie z
trudnościami, a nawet zastanawiała się, czy nie byłaby w stanie przyjmować pa-
cjentów. Matka szybko jednak wybiła jej ten pomysł z głowy.
- Naprawdę musisz pogodzić się z tym, że na razie do niczego się nie nada-
jesz. Popatrz - wskazała za okno - idzie Janey. Chyba James już z nią rozmawiał.
Musisz jej wytłumaczyć, jakie tu są obyczaje.
Janey z radością przyjęła propozycję wypicia kawy, potem uraczyła Alice
kilkoma słowami współczucia, w końcu jednak bez ogródek oświadczyła;
- No cóż, dla pani to pech, ale ja mogę mówić o szczęściu. Marzyłam o tym,
żeby popracować w lecznicy angielskiej, więc proszę się o nic nie martwić. Ja i
Carol będziemy tkwiły na posterunku do czasu, aż zdejmą pani gips, a James bę-
dzie uszczęśliwiał farmerów.
Alice spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Ale przecież za dwa tygodnie ma pani wracać do Australii?
- Nie mogę pani zawieść. Zostanę tak długo, jak będzie trzeba. - Błysnęła
zębami w uśmiechu. - Proszę się tak nie dziwić. Ten interes ojca Jamesa może
poczekać. Rozmawiałam o tym z Jamesem i oboje doszliśmy do wniosku, że
starszy pan musi po prostu uzbroić się w cierpliwość.
Alice poczuła, jak spływa na nią błogi spokój. Od tej pory przestała martwić
się swą złamaną ręką i zajmowała jedynie mniej istotnymi szczegółami, podczas
gdy Janey przejęła wszystkie ważne sprawy. Janey od czasu do czasu zwracała
RS
się do niej z prośbą o poradę, zwłaszcza w trudniejszych przypadkach, szybko
jednak stało się jasne, że chore zwierzęta można pozostawić spokojnie w rękach
jej i Carol.
Pod koniec tygodnia James spytał, czy nie pojechałaby z nim na wizytę.
- Muszę obejrzeć krowę pana Parkera - wyjaśnił. - Nie reaguje na zwykle
stosowane antybiotyki, więc zacząłem podawać jej nowy lek. Chyba działa. Par-
ker początkowo kręcił na to paskudztwo nosem, ale teraz chyba jest zadowolony.
Już w drodze powiedział:
- Wspaniale sobie radzisz z tym złamaniem. Nie słyszałem ani słowa skargi.
Zrobiło jej się ciepło na sercu i odparła bezwiednie:
- Wydaje mi się, że to jest coś w rodzaju błogosławieństwa. Wreszcie mam
wakacje.
- Tak - przyznał obojętnie. -I zupełnie trzeba było zmienić plany.
- O Boże, przepraszam - szepnęła zawstydzona. - Ja czasem rzeczywiście
myślę tylko o sobie. Czy miałeś wiadomości od ojca? Czy straciłeś okazję prze-
jęcia tej lecznicy?
- Jaką okazję? Dobrze, dobrze, nie musisz odpowiadać. Wiem, o czym my-
ślisz. Prawdę powiedziawszy, nie miałem zamiaru przyjąć tej oferty, ale chcę
pomóc Janey finansowo. Ona na to zasługuje. Chce, żebym wszedł w spółkę ra- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anapro.xlx.pl
  • Archiwum

    Home
    Laurie King Mary Russel 01 The Beekeeper's Apprentice
    107. Baxter Mary Lynn Ĺťar zimy
    Baxter Mary Lynn Melisso, wroc
    Baxter Mary Lynn Plomien milosci
    Balogh Mary Ostatni walc
    Hunt Rosamund Bez ciebie
    Gordon R. Dickson Nekromanta
    Ann Somerville H
    KośÂ›ciuszko Robert Wojownik Trzech Czasów 1 Elezar
    system_bankowy
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • krypta.opx.pl