[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miejsce dobrze, gdyż kiedyś tam był. Zmierć go specjalnie nie przerażała, gdy myślał, że po
niej znajdzie miejsce odpoczynku. Lecz gdyby miał zostać zaciągnięty gdzieś indziej i tam
zabity, jego dusza prawdopodobnie nie umiałaby dotrzeć do miejsca spotkań zmarłych z
rodzinnej wsi. Na pewno zostałaby strącona do piekła, w którym tłoczą się nieznane dusze o
stalowych spojrzeniach.
Jeśli ludzie z agencji żeglugowej przyjdą do wsi i odkryją, że wieśniacy obrabowali
statek rozbity na skałach, winni zostaną pochwyceni, zabici i nawet po śmierci nie zaznają
spoczynku. Isaku pragnął, by ludzie z agencji żeglugowej nigdy się nie pojawili.
Znieg w górach chyba zaczął topnieć, gdyż huczały spadające lawiny i za każdym
razem dom drżał w posadach. Na początku marca śnieg zniknął z górskich zboczy i lśnił już
tylko na dalekich szczytach. Na ścieżce nie widać było żywego ducha, na morzu też się nikt
nie pojawił. Wójt zwołał radę starszych i po zasięgnięciu ich opinii postanowił wysłać dwóch
ludzi do sąsiedniej wsi. Mieli się dowiedzieć, jakie kroki podjęli mężczyzni z agencji
żeglugowej i czy żywią jakieś podejrzenia wobec wsi.
Następnego ranka wysłannicy zarzucili na plecy worki z suszoną rybą, której sprzedaż
miała stać się pretekstem wyprawy, i ruszyli górską drogą. Mieli zdrowe nogi i szybko
zniknęli wśród drzew. Wieśniacy spędzali czas spokojnie, czekając na ich powrót. Piątego
dnia słońce chyliło się ku zachodowi, gdy wędrowcy wrócili i szybko skierowali się do domu
wójta. Isaku w grupie wieśniaków także tam poszedł. Na wieści przyniesione przez mężczyzn
wójt odetchnął z ulgą. Poszli ponoć do domu handlarza solą i tam wymienili suszone ryby na
zboże. Przy tej okazji od niechcenia spytali, co się stało z ludzmi z agencji żeglugowej.
Według handlarza ludzie ci podobno wrócili już do portu na południowym krańcu wyspy,
gdzie znajdowała się agencja. Pytali o zaginiony statek kapitanów jednostek wpływających do
portu, a także we wsiach położonych wzdłuż brzegu, ale nie trafili na żaden ślad.
Uznali chyba, że wicher pognał statek na pełne morze i tam doszło do tragedii.
Zrezygnowali z szukania i odeszli - powiedział handlarz bez większego zainteresowania.
Wiadomość ta dotarta do grupy zebranej przed domem wójta, w której był Isaku. Wieśniacy
popatrzyli na siebie radośnie. Niebezpieczeństwo zniknęło. Jednak wójt nie pozwolił
przynieść ryżu z powrotem z gór do chat. Myślał zapewne, że powinni nadal mieć się na
baczności. Ożywienie znów zagościło na twarzach wieśniaków, choć czasem spoglądali na
góry lub kierowali wzrok ku morzu, jakby już nabrali takiego nawyku. W połowie marca na
plaży odbyła się ceremonia modłów o obfite połowy i tego dnia wójt pozwolił przynieść do
domów worki z ryżem. Wieczorem wieśniacy, jakby nie mogąc się już doczekać, ugotowali
ryż, w domu Isaku też przyrządzono kleik. Isaku wypił z matką trochę wina ryżowego.
Od następnego dnia zaczął chodzić z Isokichim na połów. Brały tylko małe rybki, ale
w kwietniu zaczęły napływać duże sardynki. Aowili ich bardzo wiele. Gdy zarzucali wędki
obaj, linki im się plątały, więc Isaku powierzył Isokichiemu wiosłowanie, a sam skupił się na
łowieniu sardynek. Oczywiście Isokichi był jeszcze niedoświadczony i gdy zbliżali się do
skał, Isaku odbierał mu wiosło i odpychał łódz. Ręce Isokichiego były spękane i
zakrwawione. Sardynek pojawiło się więcej niż w poprzednich latach i nawet z łodzi było
widać, jak lśnią srebrem ich łuski, gdy cała ławica przemykała szybko obok łodzi. Tam, gdzie
było dużo rybek, woda zmieniała kolor, a czasem całe duże połacie morza zdawały się
burzyć. Isaku zaczepiał na lince po kilka haczyków. Ryby zaczynały ciągnąć linkę od razu po
jej zanurzeniu. Prawie na każdym haczyku wisiała rybka i odczepianie ich stawało się wręcz
nużące. Póznym wieczorem wracali na brzeg, ładowali ryby do wiadra i nieśli do domu.
Matka nadziewała je na szpikulce i piekła nad ogniem. Były bardzo tłuste. Za każdym razem,
gdy skapnął z nich tłuszcz, płomienie buchały w górę. Isaku uważał, że nie ma nic lepszego
niż gorące sardynki.
Matka oprawiała ryby i z pomocą najmłodszej siostrzyczki Kane wieszała na sznurze
do suszenia. Robiło się cieplej, zbocza gór pokryła zieleń. Mężczyzni zaczęli wypływać na
połów, lecz Isaku zauważył drobną zmianę w porównaniu z poprzednimi latami. Zazwyczaj
wypływa się na połów o świcie, ale teraz niektóre łodzie wyruszały, gdy światło słońca
oblewało już powierzchnię morza. Wcześnie też wracały z połowu. Gdy słońce zaczynało się
obniżać, szybko płynęły do brzegu. Niektórzy w ogóle nie wypływali, mówiąc, że coś im
dolega.
- Strach, gdy ludzie tak się rozleniwią - szeptała matka, dokładając drew do paleniska.
Rybacy zapewne czuli się spokojni dzięki jedzeniu podarowanemu im przez łaskawy statek i
osłabł ich zapał do połowów. Wszystko, co złowili, dawali swoim rodzinom i nie widzieli
potrzeby łowienia więcej, by móc w zamian dostać ziarno. Na szczęście było wiele sardynek i
nawet łowiąc krócej, można było złapać sporo. Mogli sobie odpocząć, nie wypływając na
połów, a i tak im starczało jedzenia. Isaku też miał ochotę odpocząć, ale za każdym razem
przypominał sobie słowa matki i wypływał.
Morze bywało spokojne przez dłuższy czas, lecz zdarzały się też całe dni jakby
zamglone od padającej mżawki. Nawet w taką pogodę Isaku wypływał z Isokichim w morze.
Matka zaorała ich poletko i zasiała warzywa. Z morza widać było postacie kobiet na
tarasowych polach. Wzrok Isaku przyciągał trzcinowy kapelusz poruszający się na polu
należącym do rodziny Tami. Któregoś dnia w połowie kwietnia mężczyzna łowiący w pobliżu
zawołał Isaku i pokazał mu gestem górską dróżkę wiodącą do wsi. Isaku spojrzał w tę stronę,
nie wyjmując wędki z wody, i po plecach przebiegł mu zimny dreszcz. Zobaczył dwie
postacie, chyba męskie, schodzące powoli do wsi. Byli jeszcze zbyt daleko, by dało się ich
rozpoznać, ale Isaku widział, że patrzą w tę stronę. Zastanawiał się, czy mogą to być ludzie z
agencji żeglugowej. Mówiono, że zrezygnowali z poszukiwań statku i odjechali, lecz być
może jednak się nie poddali, wrócili do sąsiedniej wsi, a stamtąd przyszli przez góry tutaj. W
chatach są już worki z ryżem i inne rzeczy, i jeśli zauważą te nie przystające do wiejskich
chat przedmioty, odgadną, że wieśniacy zrabowali ładunek ze statku. Isaku zadygotał
gwałtownie.
Obejrzał się na inne łodzie. Wszyscy rybacy patrzyli na górską ścieżkę. Isaku znów
spojrzał w tamtą stronę. Postacie dwóch schodzących skryły się w lesie, przez który wiodła
ścieżka.
Aodzie jęły się kierować ku brzegowi. Isaku odebrał Isokichiemu wiosło i też zaczął
szybko wiosłować. Pomyślał, że nie ma czasu ukryć worków w lesie w górach, ale trzeba je
przynajmniej przykryć słomianymi matami. Aódki przybijały jedna za drugą. Isaku wyciągnął
swoją na brzeg i pobiegł do domu. Na plaży nie było już kobiet i dzieci, które zwykle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]