[ Pobierz całość w formacie PDF ]
po waszych twarzach!
Duncan spojrzał z góry na Rose. Rose uśmiechnęła się promiennie; łzy na-
pływały jej do oczu.
- Proszę posłuchać! - Gospodyni klasnęła w dłonie. - Musimy coś ogłosić. -
Farrell? Gdzie jesteś, kochanie? - Tłum rozstąpił się, gdy pani Burke z uradowaną
twarzą wyciągnęła rękę, aby uścisnąć dłoń syna. Po chwili Rose utonęła w serdecz-
nym uścisku. - Poznajcie Rose, naszą przyszłą synową! - powiedziała wreszcie
podnieconym głosem.
- Szampana! - zawołał pan Burke, dając znak kelnerowi.
Ludzie, których Rose widziała po raz pierwszy w życiu, zgromadzili się wo-
kół niej, ściskali jej dłoń, podziwiali brylantowy pierścionek, składali gratulacje.
Jakaś brunetka niewiele starsza od Rose uniosła brwi.
- Interes kwitnie, jak rozumiem? - powiedziała do Duncana, a pochylając się
ku Rose, szepnęła: - Niezła zdobycz, kochanie!
- To ja miałem szczęście - powiedział Duncan stanowczo.
I chcąc podkreślić swe słowa, objął Rose ramieniem.
Kobieta odeszła, złośliwie chichocząc pod nosem.
S
R
- Nie zwracaj na nią uwagi - szepnął Duncan do ucha Rose. - Debora jest dru-
gą żona Philipa Aldermana i właściwie nigdy do nas nie pasowała.
- Philip rozwiódł się z biedną Charlottą po trzydziestu dwóch latach małżeń-
stwa - wtrąciła pani Burke - aby poślubić to... zero wspinające się po drabinie spo-
łecznej. - Patrząc za nią, zmarszczyła brwi. - Tolerujemy ją ze względu na Philipa,
choć ona, prawdę mówiąc, nigdy nie będzie do nas należeć.
Rose poczuła się niezręcznie; przełknęła ślinę. Obserwowała, jak Debora
wolno przechodzi przez tłum. Kobiety witały ją wymuszonymi uśmiechami lub
ostentacyjnie odwracały głowy.
To okropne, gdy wszyscy cię unikają... Rose nie potrafiłaby tego znieść. Przy-
sięgła sobie, że postara się mówić i robić jedynie to, co właściwe, tak aby nikt nie
mógł patrzeć na nią z góry. Musi się kontrolować. Przez cały czas.
Tłum wokół niej zgęstniał. Została jeszcze bardziej przyciśnięta do boku
Duncana, ale to jej nie przeszkadzało. Przynajmniej czuła się bezpieczniej i pew-
niej.
- Gdzie odbędzie się ślub? Kiedy?
- Czy przyjęcie urządzicie w klubie?
- Czy jej rodzice też są członkami? Czy ich znamy?
- Gdzie mieszkają?
Pytania padały tak szybko, że Rose miała szansę odpowiedzieć tylko na ostat-
nie.
- We wschodnim Teksasie! - krzyknęła, by przebić się przez gwar.
- To straszne! - Kobieta ubrana w ciemnoniebieski, błyszczący kostium wy-
rzuciła ręce do góry. - We wschodnim Teksasie nie ma takiego miejsca, gdzie
mógłby odbyć się wasz ślub, dziecko.
Rose nie zastanawiała się jeszcze, gdzie chciałaby wziąć ślub. W marzeniach
zawsze brała ślub w kościele z kolorowymi witrażami, masywnymi ławkami dla
gości i wielkimi organami. A ubrana była, oczywiście, w suknię wyszywaną pereł-
S
R
kami. Cóż, w jej małym, wiejskim kościółku nie zmieściłby się nawet tren tej suk-
ni! Rose westchnęła. Suknia jej marzeń. Mężczyzna jej marzeń. %7łycie było na-
prawdę cudowne!
Spojrzała na Duncana. Pochylił głowę tak nisko, że prawie dotykał jej wło-
sów. Rose z lubością wciągnęła w nozdrza zapach jego świeżo ogolonego policzka.
- Wezmiemy ślub w Houston - powiedziała.
- Jesteś pewna?
- Tak. Teraz tutaj jest mój dom.
- Zlub odbędzie się w Houston - oznajmił głośno, ściskając dłoń Rose.
Te słowa wywołały kolejną eksplozję pytań.
Ubrana w niebieski brokat kobieta chwyciła Nadine za ramię.
- Rozumiem, że przyjęcie przygotuje firma Yve? - mówiła z naciskiem. - Bę-
dziesz musiała porozmawiać na ten temat z jej matką. I bądz twarda. Wiesz, jakie
są matki panien młodych... - Rzuciła Rose bardzo osobliwe spojrzenie,
- Jestem przekonana, że razem z matką Rose znajdziemy odpowiednią firmę -
powiedziała Nadine Burke, dyskretnie wyzwalając rękę z uścisku.
Wszystko działo się w błyskawicznym tempie. Rose nie zdążyła nawet pomy-
śleć o swoich rodzicach. Ależ będą zdziwieni! Sama była przecież zaskoczona. W
najśmielszych snach nie przypuszczała, że dziś jej się Duncan oświadczy.
- Myślałam, że na weselu podamy ciasto i poncz - powiedziała słabym gło-
sem. - Coś prostego... I niedrogiego.
Zapadła niezręczna cisza.
Ktoś wsunął do ręki Rose kieliszek szampana.
- Za szczęśliwą przyszłość państwa Burke'ów! - Farrell uniósł kieliszek.
Rose zaczęła sączyć szampana. Był dobry. Naprawdę dobry. Wypiła więcej.
Był wspaniały. Zrobiło jej się cieplej. Bąbelki poprawiły jej nastrój. Wypiła do dna.
Gdy odjęła kieliszek od ust, spostrzegła, że zgromadzeni wokół goście dziw-
nie jej się przyglądają.
S
R
Nadine Burke skinęła na kelnera.
- A dlaczego miałaby nie wypić? - Posłała kobietom wyzywające spojrzenie. -
Zawsze wydawało mi się śmieszne, że osoba, na której cześć wznosi się toast, musi
stać z głupim uśmiechem na ustach, podczas gdy reszcie wolno pić.
Rose dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie powinna wypić szampana. Prze-
rażona gafą popatrzyła błagalnie na Duncana. Stał z nietkniętym kieliszkiem, ale
gdy napotkał jej wzrok, z premedytacją podniósł kieliszek do ust i wypił jego za-
wartość.
Rose zaczęła się rumienić, ale jedyne, co mogła zrobić, to zamienić pusty kie-
liszek na pełen, gdy pojawił się znów kelner z tacą. Duncan uczynił to samo.
- Dziękuję państwu za życzenia - powiedział.
Teraz mogli wypić i to zrobili. Ale Rose miała nieprzyjemne uczucie, że
wszyscy im się przyglądają.
Oby to jedno potknięcie zostało przypisane zdenerwowaniu młodej narzeczo-
nej... Być może, jeśli potem wszystko pójdzie dobrze, Rose będzie zaakceptowa-
na... Och, wolałaby umrzeć, niż wprawić w zakłopotanie Duncana lub jego rodzi-
ców!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]